sobota, 28 maja 2016

Rozdział III; mecz quidditchu.





24.09
                Byliśmy zszokowani. Brudni, podrapani przez gałęzie i…przerażeni, podczas gdy Hagrid, Lydia oraz Kieł zajadali się cukierkami z musem jagodowym od Bulstrode. Cheryl nadal drżała, Albus przełykał głośno ślinę, Scorpius nic nie mówił, a ja…zastanawiałam się, co w ogóle przed chwilą miało miejsce. Gdy spytali się nas, czemu wyglądamy, jakbyśmy spotkali jakiegoś czarnoksiężnika i z jakiego powodu wysyłaliśmy miliony czerwonych iskier, nie odpowiedzieliśmy nic. Czy w ogóle uwierzyliby, że przeżyliśmy spotkanie twarz w twarz z wilkołakiem? No właśnie.
                Cheryl Twycross cały poranek wydłubywała liście i paprochy z włosów, a ja wzięłam solidną kąpiel, żeby wszystkie brudy z dziupli, w której się ukryliśmy, zeszły ze mnie jak najszybciej. Lydia opowiadała, jaki ma stosunek z Kłem, a Morgana podejrzliwie się na mnie patrzyła. W sumie, niewiele mnie to obchodziło. Znacząco patrzyłam się na Cheryl, zeszłyśmy w milczeniu razem na śniadanie i z niechęcią kąsałyśmy jedzenie.
- Musimy to obgadać – zaczęłam wreszcie, przełykając z trudem kawałki chleba z dżemem wiśniowym. Cheryl szukała wzrokiem Scorpiusa i Albusa. Po raz pierwszy mieliła swoje ulubione brzoskwinie, jakby były obślizgłymi gumochłonami.
- No tak… - Zaszkliły się jej łzy, na samą myśl o wilkołaku. – Ja…Bo… - Ryknęła płaczem. Próbowałam ją uspokoić, lecz skończyło się to wyjściem z Wielkiej Sali. Oczywiście, wszyscy się na nas patrzyli; Rosie Weasley oderwała wzrok od kaszy manny, James Potter od Angelici Bones, Sarah Davis mrużyła oczy, a Albus wpatrywał się wprost na Cheryl, natomiast Scorpius tylko rzucił spojrzeniem w naszą stronę. Siostra Cheryl wzruszyła ramionami.
- Cheryl…Dumna Ślizgonka nigdy nie beczy. Przecież już jesteśmy bezpieczne! Nic nam nie grozi… - Powiedziałam za drzwiami Wielkiej Sali, ale nieco nieszczerze. Przecież, wiadomo, że ze względu na strzępy ubrań, wilkołakiem z pewnością był ktoś z Hogsmeade, albo z…Hogwartu.
- Nie kłam! – Wycedziła, nadal łkając. – Wszyscy wiemy, że ktoś z nas jest wilkołakiem! Mój wujek umarł…po pojedynku z taką bestią. Cornelius Twycross. Był taki mmiły! Kkochany!
                Nadal płakała. Zrobiło mi się jej szkoda, ale…to nie czas na sentymenty! Idealnie ją rozumiem, jednak po co roztrząsać takie sprawy. Cóż, przynajmniej dowiedziałam się, że Cheryl odczuwa jakieś uczucia prócz głodu.
- Już dobrze, dobrze… - powiedziałam, jednak w moim tonie można było wyczuć irytację. Poklepałam niezręcznie Cheryl po plecach. – Makijaż ci się rozmyje…
                Przestała płakać. Wyciągnęła chusteczkę i zaczęła czyścić rozmazany tusz. Uczniowie zaczęli wychodzić z Wielkiej Sali, nauczyciele również. Lewis obrzucił nas spojrzeniem.
- Zgraja… - warknął nachmurzony, wycierając swoją szmatką ślady jedzenia. Obrzydziłam się na widok jego naburmuszonej i pomarszczonej twarzy. Schowaliśmy się za drzwiami, wzrokiem szukając Albusa i Scorpiusa. Niechętnie, musiałam z nimi pogadać. Wyszli ostatni, Malfoy z Elliotem oraz Kevinem, a Albus w towarzystwie Louisa i Rosie. Pociągnęłam ich obaj.
- Co do… - Albus zamilkł, widząc nas. Louisa i Rosie zachichotali, odchodząc, a Scorpius się żachnął.
- Delikatniej… - uśmiechnął się ironicznie, jednak ja machnęłam ręką. Cheryl nadal lekko łkała.
- Ymm… co się stało? – Spytał się Potter niezręcznie. Twycross uniosła kąciki ust do góry i schowała chusteczkę.
- Nic, nic, ale dzięki, że się martwisz – odpowiedziała, próbując chyba zagrzmieć nieco szorstko. Jednak nadal jej głos się rozklejał. Już zirytowana, zaczęłam mówić.
- Dobrze, wiecie co się wczoraj stało… - kiwnęli głową – a więc musimy zdecydować, co z tym zrobić. Powiedzieć nauczycielom? Nie wiem…
                Wszyscy stali zamyśleni, aż Albus zabrał głos.
- Myślisz, że ktoś nam uwierzy? Przeżyliśmy spotkanie z wilkołakiem….Czwartoklasiści! Mogą również powiedzieć, że było ciemno, byliśmy przestraszeni i coś nam się wydawało – powiedział ostro. Zrozumiałam, iż ma rację. Cheryl znowu zajęczała, ale już nie zwróciłam na to uwagi. A poza tym, co by z tym zrobili…
- Ale! – Wrzasnął nagle Scorpius, a ja podskoczyłam przestraszona. Co za kretyn! – Jeżeli ktoś z Hogwartu…Jest wilkołakiem! Na przykład taki Thomas Lewis, to dopiero mamy przekichane! Mój tata mi opowiadał… - Jednak zamilkł, widząc spojrzenia obecnych. Mimo wszystko, miał trochę racji. Lewis wilkołakiem…
- No to chyba…musimy wszcząć śledztwo. Razem – odrzekł Cheryl. Albus spojrzał na Scorpiusa, a Scorpius na niego.
- W sensie...Jeden Gryfon i trzej Ślizgoni? – Spytał się Potter niedowierzając. Scorpius również nie był zachwycony. Boże Święty!
- Możecie raz nie myśleć o swojej dumie? Cechy Domów idealnie się łączą, by wszcząć śledztwo! Determinacja Slytherinu i odwaga Gryffindoru. Raz możecie się nie kłócić – warknęłam zirytowana. Albus pogładził swoje nieułożone włosy, a Scorpius przełknął ślinę.
- No dobrze – burknął jasnowłosy Ślizgon i podał ugodowo rękę wychowankowi Domu Godryka. Odetchnęłam z ulgą, a Cheryl wpatrywała się jak w obrazek na Albusa. Ciemnowłosy chłopiec ponownie się na nas spojrzał.
- Cokolwiek wypatrzymy, od razu mówimy to pozostałym. W sensie nam. Niedługo wyjścia do Hogsmeade i… - uśmiechnął się łobuzersko, a jego oczy zaświeciły – wilkołaki budzą się podczas pełni. W tym miesiącu jest tak zwana Czarodziejska Noc, mama mi o niej opowiadała. We wrześniu będą dwie pełnie. Była jedna. Dokładnie wczoraj! No właśnie. Więc…jakby ktoś z Hogwartu byłby wilkołakiem, to wyszedłby w nocy. A ja mam mapę Huncwotów, która pokazuje, gdzie ktoś jest. Musimy się w takim razie wymykać w nocy. I nikomu ani słowa, a zwłaszcza o mapie! James i tata chyba by mnie zabili…Powyrywam każdemu oczy, jeżeli piśnie słówko.
                Westchnęłam. Wiem, jak łatwo natrafić się na kogoś natrętnego w nocy, pilnującego porządku,  jednak skoro to miało nam pomóc. Musiałam się zgodzić.
**
                Na zajęciach z profesorem Flitwickiem uczyliśmy się Zaklęcia Przywołującego. Poszło mi to nawet dobrze, gdyż akurat z Zaklęć jestem bardzo dobra w porównaniu na przykład do takiego Zielarstwa. No właśnie. Zielarstwo. Cheryl kocha ten przedmiot, uważa, że odnalazła w nim swój talent, ale ja nie pojmuję tego wszystkiego. Może nie mam tak nieczułych łap jak Lydia, czy nie biję się z roślinami jak Elliot, ale po prostu nie umiem zajmować się takimi rzeczami. Na dzisiejszej lekcji przycinaliśmy krzaki trzepotki, ale nie na tym się najbardziej skupiałam. Obserwowałam profesora Longbottoma. Wydawało mi się to dość irracjonalne, że mógłby być wilkołakiem, ale cicha woda brzegi rwie. Akurat mieliśmy lekcję z Gryfonami na nieszczęście lub szczęście, więc Albus też czasami rzucał okiem. Nauczyciel zielarstwa jednak nie miał żadnych blizn, nie wyglądał jakby chciał kogoś pożreć, tylko uśmiechał się delikatnie w stronę uczniów. Szczerze, wykluczałam go z listy podejrzanych. Odprowadzał nas i poszedł w stronę zamku, gdy zbliżała się już pełnia, a nie pobiegł tak głęboko do lasu, chcąc nas pozabijać. Z rozmyślań wyrwały mnie głosy, krzyczące: „Elliot, Elliot, Elliot!”, odwróciłam się w tej samej chwili, gdy osiłek pocałował w policzek zaczerwienioną od oczu do ust Rosie Weasley. Wyglądała jakby chciała kogoś walnąć trzepotką, a zwłaszcza Elliota. Zakryła się książkami.
- Pocałował Gryfonkę! Zakochana para…Ślizgon i Gryfoniara! – Wrzasnął Kevin, a profesor Longbottom próbował uciszyć klasę. Rosalie wręcz kipiała z zażenowania i złości. W sumie to jej współczułam. Zostać pocałowanym przez takiego osiłka jak Elliot, który zgniótłby jedną ręką jabłko, tak, że zostałyby tylko pestki; argh. Wróciłam jednak do trzepotek, czekając jak lekcja w cieplarni wreszcie się skończy.
*
                Usadowiłam się w Pokoju Wspólnym, ściągając z siebie ciężar wszystkich książek. Dzisiejszy dzień nie należał do łatwych, a zwłaszcza jak na obiedzie, wszyscy plotkowali o Rosie przy stole Ślizgonów, a ona siedziała cały czas zaczerwieniona. Była dopiero 17, a za godzinę miał odbyć się jeszcze mecz quidditcha.
                Rozejrzałam się po pokoju. Amadeus siedział przy kominku, czytając książkę „Zakamarki transmutacji”, Alyson Howard obściskiwała się w kącie ze swoim chłopakiem, przez co zrobiło mi się niedobrze, Sarah Davis patrzyła się tymi mrocznymi oczami na mnie, natomiast dwójka szóstoklasistów i dwójka drugoklasistów wykłócała się o coś. Przymknęłam oczy, nie chcąc ingerować w jakiekolwiek kontakty z tymi osobami, gdy usłyszałam duży trzask. Podskoczyłam, a przed moimi oczami pojawiła się Cheryl i jej starsza siostra z szóstej klasy, Natalie. Była łudząca podobna do mojej przyjaciółki, tylko tyle, że wyższa, a także jeszcze bardziej patykowata.      
- Powiedziałam Ci już coś! Daj mi wreszcie święty spokój, mam swoje życie! – Krzyknęła Natalie, a Cheryl przewróciła oczami, chcąc się odgryźć. Jednak jej siostra już czmychnęła do dormitorium, wraz ze swoją psiapsi Alyson, która postanowiła odkleić się od swojego chłopaka. Pytająco spojrzałam się na Cheryl.
- No co… - jęknęła, siadając obok mnie. Tak jak ja, zdjęła torbę z ramion i odetchnęła głęboko. – Ona cały czas mówi, że niby za nią chodzę i nie daję jej żyć. Chciałam się spytać tylko o jedną rzecz…
- Niby jaką? – Spytałam się od razu, ignorując karcące spojrzenie Amadeusa. Cheryl uśmiechnęła się lekko i nachyliła do mnie.
- Peleryna niewidka – szepnęła. Niewiele mi to wyjaśniało, więc ponownie spojrzałam się na nią pytająco. – Chodzi o to, że peleryna niewidka byłaby nam  cholernie potrzebna. Wiem, że Natalie taką posiada, bo dostała od taty na cześć zakończenia sumów. Tylko wiesz, jaka ona jest. I także wiemy, iż podobno dormitoria żeńskie szóstych i siódmych klas nie są tak łatwe dostępne do wejścia, nawet dla dziewczyn z młodszych klas.
                Kiwnęłam głową, po czym zastanowiłam się, czy Cheryl przypadkiem nie sugeruje mi wykradnięcia peleryny.
- A skoro Albus ma tą…mapę Huncwotów, to nie ma też przypadkiem peleryny? – Spytałam się wyciszonym tonem, rzucając okiem, czy nikt nas nie podsłuchuje.
- Yyy, w sensie, jego tata zabrał mu i Jamesowi pelerynę na wakacjach, gdy wykradali ciasteczka pod nią – odparła Twycross. W tej chwili pociągnęłam ją w stronę dormitorium czwartoklasistek i usadowiłam na łóżku. Spojrzałam się na nią, unosząc jedną brew do góry.
- Cheryl, proszę mi odpowiedzieć szczerze! Kręcisz coś z Albusem? Skąd miałabyś takie informacje? Powiedziałby to pierwszej lepszej Ślizgonce? – Uniosłam głos. Zirytowałam się. Cheryl N I C mi nigdy nie mówiła o jakiejkolwiek z relacji Albusem, a ja musiałam się spowiadać ze wszystkiego. Zarumieniła się i opadła na łóżko, bawiąc się kawałkami szaty.
- Nic nie kręcę! – Obruszyła się i już chciała wstać, kiedy ją zatrzymałam dłonią.
- Kłamiesz. Po prostu kłamiesz, Cher! Czemu nie możesz mi po prostu powiedzieć, że zakochałaś się albo zauroczyłaś w Gryfonie. Twoja duma raz może zejść na drugi plan – wycedziłam. Moja przyjaciółka miętoliła niezręcznie koniec szaty, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Może się nie zakochałam, po prostu znalazłam z nim wspólny język. Przecież Tiara miała z nim problem! Czasami jest zbyt aroganckim Gryfonem, ale bardzo go lubię – odparła rozmarzona. Nie chciałam już ją męczyć i tak byłam pewna, że po prostu się w nim zabujała.
- Dzisiaj mecz quidditcha…będziesz kibicować Ślizgonom czy swojemu kochanemu? – Zaśmiałam się ironicznie, a ona prawie przeszyła mnie wzrokiem. Poklepałam ją po plecach w geście żartu, gdy z łazienki wyszła Morgana. Wtedy się wzdrygnęłyśmy. A JAK COKOLWIEK SŁYSZAŁA?
- Mówiliście coś o Albusie Potterze, czy mnie uszy mylą? – Warknęła wścibsko, kręcąc swoim tyłkiem po pokoju. Zacisnęłam buzię, byleby nie wybuchnąć śmiechem.
- Nic nie mówiłyśmy. A czy ty przypadkiem nie powinnaś polerować miotły Scorpiusika przed meczem? Została tylko godzina! – Powiedziałam, gdy Morgana zaczęła wyjmować szaliki Slytherina ze swojego kufra. Cheryl prawie wybuchła śmiechem, a panna Forester spojrzała się na nie przenikliwie.
- Kochana Dominico – podeszła do mnie, wpatrując się wciąż we mnie – wiem, że jesteś zazdrosna o Malfoya. Ale królowa jest tylko jedna! Nawet nie próbuj mi go odbierać tymi swoimi żałosnymi gierkami. A poza tym, wszystko powiem tacie! A on dopilnuje, żebyś… - Zamilkła. Nie wiedziała co wymyślić. Cheryl machnęła ręką.
- Idziemy od tej wariatki – Twycross syknęła w stronę osłupiałej Morgany i wyszła ze mną, trzaskając drzwiami.
*
                Wszyscy byli już zebrani na boisku do quidditcha. Przepychałam się z trudem przez tłum Ślizgonów, którzy żywo rozmawiali o dzisiejszym meczu. Cheryl szukała wzrokiem jakiegoś miejsca, gdy dotarł do naszych uszów głos Lydii.
- TUTAJ JEST WOLNE MIEJSCE! – Ryknęła. Zauważyłyśmy, jak na najwyższym rzędzie macha do nas pulchna dziewczyna. Chcąc czy nie chcąc, musiałyśmy zająć miejsce koło Bulstrode, która jak zwykle obżerała się słodyczami od mamy, tym razem krówkami. Sztywno siedziałyśmy, czekając na rozpoczęcie meczu. Wreszcie wszyscy uczniowie zamilkli, głos zabrał Louis Weasley, komentator sportowy.
- Witamy wszystkich uczniów na dzisiejszym, pierwszym meczu tego roku! Ekhm – chrząknął – jak wiecie, dzisiaj spotkają się Gryfoni ze Ślizgonami! Mamy nadzieje, że dzięki Kodeksu Poprawności, mecz nie będzie bardzo agresywny, lecz uczciwy. – Wyrecytował formułkę wkutą przez profesor McGonagall.
- Pierwsi wychodzą Gryfoni, z kapitanem, szukającym Jamesem Potter z piątej klasy na czele!  – Powiedział rozentuzjazmowany, a wychowankowie Domu Lwa na trybunach roznieśli głośny krzyk, wirując przy tym szalikami z herbem Gryffindoru. – Po drugiej stronie widać już drużynę Ślizgonów, a prowadzi ich kapitan z szóstej klasy, Scott Higgs – powiedział z mniejszym entuzjazmem. Ślizgoni zaczęli krzyczeć głośno, falując szalikami. Również krzyknęłam krótko, ale nie tak głośno jak pozostali.
- Tradycyjnie kapitanowie uścisną sobie dłonie – powiedział, obywając się bez swojego żarciku o Ślizgonach, czując wzrok nauczycieli na sobie. Profesor Hooch podeszła na środek boiska, powiedziała coś szeptem do kapitanów. Obaj kiwnęli głową, po chwili piłki wyleciały błyskawicznie w górę, a potem wszyscy grający wznieśli się w górę na miotłach. Miotły Scorpiusa, Jamesa i Albusa błyszczały w świetle słońca, ukazując złotawy napis wygrawerowany na środku kija: „Katapulta X”
- Cóż za rozpoczęcie miejscu! Ścigający Ślizgonów, Kevin Lambroce, chciał już rzucić kafla wprost w obręcz przeciwników, jednak znakomity obrońca Gryfonów, Artur Bell, wykonał swój manewr i obronił obręcz! – Zakrzyknął Louis, oddychając niespokojnie. Rozległy się donośne buczenia wychowanków Domu Węża. Obserwowałam mecz w spokoju, a Cheryl, chociaż kibicowała Ślizgonom, to szukała czasami wzrokiem Albusa, który był ścigającym drużyny przeciwnej. Scorpius natomiast lawirował po boisku, tak samo jak James, w poszukiwaniu złotego znicza.
- Ojeju, pałkarze Gryffindoru i Slytherinu, wręcz przerzucali przez siebie tłuczek! – Wrzasnął do mikrofonu komentator– Albus Potter prawie oberwał! – Zakrzyknął ponownie. Cheryl pisnęła niespokojnie, jednak Gryfon wyminął tłuczek w ostatniej sekundzie. To on teraz trzymał kafla. Przerzucił do swojego kolegi, którego nie znałam, ale wyglądał na dwa roczniki wyżej. Ten już szybował wprost do obręczy Ślizgonów, jednak ze względu na interwencje obrońcy Higgsa, musiał przerzucić kafla do najbliższego ścigającego. Był to znowu Potter, który z impetem wrzucił piłkę do obręczy. Rozległ się krzyk Gryfonów, buczenie Slytherinu. Cheryl cicho zawodziła.
- Dzięki wspaniałemu rzutowi Albusa, Gryfoni zyskują dziesięć punktów przewagi nad Ślizgonami! – Louis prawie opluł mikrofon, wstając na chwilę ze swojego miejsca. Rzuciłam okiem w kierunku Thomasa Lewisa; ten nie zmienił swojej mimiki od początku meczu, tylko siedział rozłożony na krześle. Ile bym dała, żeby opiekunem był Slughorn.
                Mecz trwał dalej. Potem dwukrotnie Ślizgoni rzucili do obręczy i tak na zmianę. Wynik był bardzo wyrównany. Pałkarz Slytherinu przez przypadek oberwał tłuczkiem i prawie spadł z miotły. Pojawiło się kilka fauli ze strony obu domów. W pewnej chwili, nastąpił moment największych emocji; obaj szukających zauważyli, jak niesforny złoty znicz fruwa gdzieś w oddali. Zaczęli iść łeb w łeb, raz nurkowali wzdłuż boiska, a ponownie zaczęli gnać do góry. Wszyscy wrzeszczeli z emocjami, a ja, chociaż nigdy nie lubiłam Scorpiusa, naprawdę myślałam, że zaraz się zabije, będąc tuż – tuż nad ziemią. Po raz pierwszy serce mi zaczęło kołatać podczas meczu quidditcha i nawet nie wiem czemu. Wzrokiem błądziłam po boisku, by odnaleźć złoty znicz, ale z takiej odległości, niewiele mogłam zauważyć prędzej niż szukający.
- James Potter wysuwa się na prowadzenie! Gdzieś zauważył tą cholerną piłeczkę! – Zawył Louis, lecz natychmiast się uciszył, gdy McGonagall dała mu kuksańca w brzuch, wychylając się z Loży Honorowej. Rzeczywiście, James zaczął gnać na swojej Katapulcie, wznosząc się do góry. Scorpius uchylił się przed tłuczkiem i zmrużył oczy. Przez chwilę unosił się w miejscu, rozglądając się.
- Co on do cholery robi? Potter już szybuje na górze, a on stoi jak kołek – mruknęłam do Cheryl, która  wzruszyła ramionami. Lydia głośno dopingowała, cały czas połykając niekończące się wręcz krówki. Malfoy wreszcie lekko się uniósł. Zauważył złotego znicza! Ślizgoni zaczęli wrzeszczeć, krzycząc: „Złoty znicz, złoty znicz! Gryfonom się nie damy i ich wykiwamy”. Gdy James Potter dopiero wracał z góry, Scorpius jak najszybciej lawirował wśród zawodników, by dosięgnąć znicza. Piłeczka jednak wyminęła jego dłoń i zaczęła fruwać w prawo.  Malfoy był na lepszej pozycji niż Potter. Poszybował jak najszybciej i wręcz skoczył do złotego znicza. Przez chwilę wydawało się, że znicz nie znalazł się w jego ręce. Jednak MAGIA, Scorpius trzymał właśnie go w dłoni! Uniósł się do góry, uśmiechając się triumfalnie! Wszyscy Ślizgoni zaczęli skakać i wyrzucać w górę szaliki, natomiast Gryfoni siedzieli cicho.
- No i…wygrali wychowankowie Domu Salazara. Scorpius Malfoy złapał znicza – burknął Louis i wyszedł ze swojej budki komentatorskiej. Thomas Lewis tylko poklaskiwał lekko, a Longbottom, opiekun Gryfonów, wzruszył ciężko ramionami. Doprawdy niewiarygodne, że to Ślizgoni wygrali ten mecz. Wiedziałam, że w Pokoju Wspólnym będzie niezła impreza. Cheryl dumnie ukazywała swoją przynależność do Slytherinu, zapominając o Albusie. A ja, chociaż byłam nieco  zadowolona, zauważyłam jedną dziwną rzecz. Nauczyciel wróżbiarstwa, który w ubiegłym roku zastąpił profesor Trelawney, George Hangleton, wybiegł z Loży Honorowej. Zmrużyłam oczy. A jak to on jest wilkołakiem? I może musiał pobiec po swój Wywar Tojadowy? Chociaż nie ma jeszcze pełni, to ma jakieś symptomy, które musi zwalczyć? Wiem, że mógł wybiec z miliona innych powodów, lecz podejrzewać trzeba każdego. Zaczęłam wybiegać z trybun, omijając rozochoconych uczniów, aż wreszcie dopadłam wyjście. George Hangleton nerwowo szedł po trawie. Nachylając się, spokojnym krokiem śledziłam nauczyciela. Wreszcie wszedł do zamku, stukał mokasynami po śliskiej podłodze. Omijałam posążki. Profesor Hangleton nerwowo oddychał. Przeraziłam się. Zaczął iść już w stronę wieży, gdy zatrzymał mnie…TEN POWALONY POLTERGEIST! IRYTEK!
- A gdzie to się panna wybiera? Ślizgoni kokony? – Zaśmiał się głośno. Zaczerwieniłam się od stóp do głów, chcąc powali Irytka jakimś zaklęciem. Hangleton nawet się nie odwrócił. Zniknął zza rogiem.
- Irytek… - warknęłam. Może nie byłam jeszcze na tak straconej pozycji? Poszłam w ślad profesora wróżbiarstwa, gdy…kubeł jakiejś obślizgłej mazi wylał się wprost na mnie. Wrzasnęłam obrzydzona, a Poltergeist już zniknął, rechocząc głośno. Chciałam znaleźć się w lochach prędzej niż roześmiane towarzystwo Ślizgonów, którzy będą chcieli urządzić swoje party po wygranym meczu i po prostu się umyć.
*
                Wyszłam z łazienki. Z trudem obmyłam się z klejącej mazi. Dormitorium było puste, w sumie mogłam się tego spodziewać. Z Pokoju Wspólnego rozbrzmiewały głośne krzyki i śmiechy.
- Nawet Sarah Davis gdzieś wcięło… - mruknęłam zdziwiona i rozejrzałam się po całym pokoju. Rozsunęłam kotary, zasłaniające łóżka. Nie wierzyłam, że nawet ta samotniczka poszła się pobawić ze względu na wygrany mecz. Albo po prostu jest w bibliotece, szukając czarnomagicznych podręczników.
                Wyszłam z dormitorium wprost do Pokoju Wspólnego. Każdy się bawił. Wszyscy latali, unosili Scorpiusa i czasami innych zawodników. Morgana próbowała nawet go pocałować, ale on ukrył się w tłumie. Po chwili ja także weszłam w ludzi, szukając Cheryl. Akurat stała przy kominku, próbując odgonić się od amorów Kevina, który kochał się nieprzerwanie w Twycross bodaj od drugiej klasy, jednak ta nigdy mu nie uległa.
- Nie teraz – mruknęła i zarzuciła mi się na ramiona. Lambroce odszedł rozgoryczony. – Świetne rozpoczęcie sezonu, co?
                Kiwnęłam głową, chcąc jej powiedzieć o Hangletonie, ale ona chyba nie chciała na razie o tym słuchać, bo właśnie ktoś puścił muzykę i poszła tańczyć z jakimś chłopakiem z piątej klasy. Wzruszyłam ramionami. Wszyscy zaczęli bujać się w rytmie muzyki, może były nieliczne wyjątki, typu Lydia woląca towarzystwo słodyczy. Morgana próbowała wyszukać  w tłumie swojego Malfoyka, ale on tańczył z boku w rozkochanej w niej trzecioklasistce, która dorwała go szybciej. Była ładna.
                Usiadłam na fotelu. Nigdy nie widziałam, żeby w Pokoju Wspólnym było tak głośno. Chyba spowodował to pierwszy mecz w sezonie, który kończył się wygraną. Lydia pomachała do mnie, a jakaś pierwszoklasistka spytała się, czy odprowadzę ją do dormitorium. Chcąc czy nie chcąc, zrobiłam to. Gdy ją odprowadziłam, w objęcia złapał mnie niespodziewanie jakiś chłopak.
- Ej, zatańczysz?! – Krzyknął pytająco. Był to Amadeus. Wytrzeszczyłam oczy. Ten spokojny kujon? Nie dowierzałam, a on chyba zrozumiał to za twierdzącą odpowiedź. Po chwili wyrwał mnie w tłum tańczących ludzi. Chciałam wybuchnąć śmiechem.
 - Czemu nie jesteś przy książkach, hę?! – Próbowałam przekrzyczeć muzykę. On chyba poczuł się lekko urażony.
- Bywa   – odparł, wzruszając ramionami. Odgarnął moje włosy na plecy, przez co się zarumieniłam. Chyba nigdy nie tańczyłam z chłopakiem, a zwłaszcza Amadeusem! Był nieco uśmiechnięty, ale zdawał się momentami zawstydzony. Wreszcie muzyka się zmieniła, puścił mnie z objęć i odszedł, puszczając oczko. Nad zszokowana, zaczęłam być odpychana przez wirujący tłum w kolejnym tańcu. Niefortunnie wpadłam na Morgane, która przyssała się do Scorpiusa. Chyba przez te tłumy rozkochanych w nim dziewczyn, podwyższało się jego ego, zawsze wielkie.
- TY WARIATKO! JAK MOGŁAŚ! – Morgana upadła na pupę i kilku Ślizgonek oraz Ślizgonów zaczęło chichotać. Znowu płakała. Prychnęłam, rzucając wzrok na Scorpiusa, który zakrywał buzię ze śmiechu. Forester jak strzała pobiegła do dormitorium, popychając moje ramiona z taką siłą, że wpadłam na nogi…Zgadnijcie kogo. Tego skretyniaczałego Malfoya, który znowu zaczął pokładać się ze śmiechu. Jednak podniósł mnie delikatnie, a kilka trzecioklasistek opadło na kanapę, zaczerwienione. Cheryl wpatrywała się na mnie znad ramion swojego partnera, również unosząc kąciki ust. Byłam…w sumie bardzo zła!
- To co…Musisz ze mną zatańczyć – Scorpius uśmiechnął się złośliwie i złapał mnie w objęcia. Chciałam zapaść się w pod ziemię, bo mój dokuczający wróg numer jeden,  z którym muszę dzielić tajemnicę na temat wilkołaka, właśnie ze mną zatańczył. Drogie trzecioklasistki, z chęcią bym wam go oddała w ramiona. Stąpałam nerwowo, poruszając się w rytmie.
- Dominica ze mną tańczy…Nachmurzona Domisia – znowu uniósł kąciki w gest złośliwego uśmieszku.

- Malfoy, dziękuje za taniec, ale ja już pasuję. Muzyka się kończy – wyszeptałam mu do ucha i wyrwałam się z objęć. Chciałam  iść spać. Musiałam przemyśleć również sprawę Hangletona i jutro wszystkim wiedzącym powiedzieć. Nadal zszokowana tańcem ze Scorpiusem, wparowałam do dormitorium. Zaczerwieniona i zezłoszczona, a w dodatku z wkurzającymi motylkami w brzuszku. Morgana płakała w łazience. To dobrze, mogłam spokojnie iść spać. Zasłoniłam kotarę, zdjęłam szaty i ułożyłam się do snu. Przed oczami miałam raz Hangletona, raz wilkołaka, potem Cheryl i Albusa, która jednak teraz z chęcią tańczyła z piątoklasistą, później również Amadeusa oraz…Scorpiusa. Czasami odbijało mi się w głowie myśl o Pelerynie Niewidce. Okej, jutro będę musiała powiedzieć im o Hangletonie, pewnie znowu się coś wydarzy…Jednak nie myślałam o tym tak długo, bo zasnęłam.

NOTKA OD AUTORKI
Taki tam długi rozdzialik! Może trochę spokojny, trochę z akcją, ale spodziewajcie się natłoku EMOCJI w kolejnych rozdziałach. Jeżeli przeczytasz ten rozdział, proszę skomentuj! 
Pozdrawiam,
Gabi.






4 komentarze:

  1. KOALA15 WELCOME TO THE SHOW.
    Po pierwsze super długi rozdział! Na pewno shippuje już Elliota z Rosie i Albusa z Cheryl, chociaż żadne z nich nie jest parą. Pewnie to pokomplikujesz (?) W ogóle, lol, taniec Dominici z Scorpiusem, wowo <3 I ten Amadeus...
    Według mnie, Hangleton jest w coś innego zamieszany niż likantropia. A tak notabene, świetnie opisujesz mecze quidditcha! Myślałam, że Gryffindor wygra jak zwykle, ale tym razem byli to Ślizgoni.
    Pozdrawiam,
    koala15.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam na bloga przez przypadek, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że świetnie piszesz! Umiesz opisywać to ciekawie i zauroczyła mnie główna bohaterka. Nie lepi się do wszystkiego jak lep na muchy, jest zdystansowana i paruję ją ze Scorpiusem. W ogóle wszystkie postacie są super. Unikaj jednak powtórzeń w niektórych zdaniach, jednak na ogół popełniasz mało błędów. Bardzo mi się podoba twój blog i zostanę tu na dłużej.
    Shaked Enter.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!
    Zgłoszony przez Ciebie blog widnieje już w spisie Polecanych FF. Serdecznie dziękuję za zgłoszenie!
    I zapraszam Cię na kurier-elizjum.blogspot.com
    możesz tam zgłosić nowe rozdziały lub dołączyć do załogi.

    Pozdrawiam!

    Ai-Nanae [Polecane FanFiction]

    OdpowiedzUsuń
  4. TAAAK! Wiedziałam, że ta chwila w końcu nadejdzie! Ja wiedziałam, że Scorpius lubi "nachmurzoną Domisię"... No, to był bardzo... ciekawy tekst z jego strony. Jak fajnie, że wybrałaś akurat imię Dominica... Czuję się dzięki temu świetnie...

    No bo skoro sama mam tak na imię...

    Nie mogę się doczekać natłoku emocji w kolejnych rozdziałach! Już lecę czytać nexty :D

    Paaaa,

    Anonim ;*

    OdpowiedzUsuń