24.09
Byliśmy
zszokowani. Brudni, podrapani przez gałęzie i…przerażeni, podczas gdy Hagrid,
Lydia oraz Kieł zajadali się cukierkami z musem jagodowym od Bulstrode. Cheryl
nadal drżała, Albus przełykał głośno ślinę, Scorpius nic nie mówił, a
ja…zastanawiałam się, co w ogóle przed chwilą miało miejsce. Gdy spytali się
nas, czemu wyglądamy, jakbyśmy spotkali jakiegoś czarnoksiężnika i z jakiego
powodu wysyłaliśmy miliony czerwonych iskier, nie odpowiedzieliśmy nic. Czy w
ogóle uwierzyliby, że przeżyliśmy spotkanie twarz w twarz z wilkołakiem? No
właśnie.
Cheryl
Twycross cały poranek wydłubywała liście i paprochy z włosów, a ja wzięłam
solidną kąpiel, żeby wszystkie brudy z dziupli, w której się ukryliśmy, zeszły
ze mnie jak najszybciej. Lydia opowiadała, jaki ma stosunek z Kłem, a Morgana
podejrzliwie się na mnie patrzyła. W sumie, niewiele mnie to obchodziło.
Znacząco patrzyłam się na Cheryl, zeszłyśmy w milczeniu razem na śniadanie i z
niechęcią kąsałyśmy jedzenie.
- Musimy to obgadać – zaczęłam wreszcie, przełykając z
trudem kawałki chleba z dżemem wiśniowym. Cheryl szukała wzrokiem Scorpiusa i
Albusa. Po raz pierwszy mieliła swoje ulubione brzoskwinie, jakby były
obślizgłymi gumochłonami.
- No tak… - Zaszkliły się jej łzy, na samą myśl o wilkołaku.
– Ja…Bo… - Ryknęła płaczem. Próbowałam ją uspokoić, lecz skończyło się to
wyjściem z Wielkiej Sali. Oczywiście, wszyscy się na nas patrzyli; Rosie
Weasley oderwała wzrok od kaszy manny, James Potter od Angelici Bones, Sarah
Davis mrużyła oczy, a Albus wpatrywał się wprost na Cheryl, natomiast Scorpius
tylko rzucił spojrzeniem w naszą stronę. Siostra Cheryl wzruszyła ramionami.
- Cheryl…Dumna Ślizgonka nigdy nie beczy. Przecież już
jesteśmy bezpieczne! Nic nam nie grozi… - Powiedziałam za drzwiami Wielkiej
Sali, ale nieco nieszczerze. Przecież, wiadomo, że ze względu na strzępy ubrań,
wilkołakiem z pewnością był ktoś z Hogsmeade, albo z…Hogwartu.
- Nie kłam! – Wycedziła, nadal łkając. – Wszyscy wiemy, że
ktoś z nas jest wilkołakiem! Mój wujek umarł…po pojedynku z taką bestią.
Cornelius Twycross. Był taki mmiły! Kkochany!
Nadal
płakała. Zrobiło mi się jej szkoda, ale…to nie czas na sentymenty! Idealnie ją
rozumiem, jednak po co roztrząsać takie sprawy. Cóż, przynajmniej dowiedziałam
się, że Cheryl odczuwa jakieś uczucia prócz głodu.
- Już dobrze, dobrze… - powiedziałam, jednak w moim tonie
można było wyczuć irytację. Poklepałam niezręcznie Cheryl po plecach. – Makijaż
ci się rozmyje…
Przestała
płakać. Wyciągnęła chusteczkę i zaczęła czyścić rozmazany tusz. Uczniowie zaczęli
wychodzić z Wielkiej Sali, nauczyciele również. Lewis obrzucił nas spojrzeniem.
- Zgraja… - warknął nachmurzony, wycierając swoją szmatką
ślady jedzenia. Obrzydziłam się na widok jego naburmuszonej i pomarszczonej
twarzy. Schowaliśmy się za drzwiami, wzrokiem szukając Albusa i Scorpiusa.
Niechętnie, musiałam z nimi pogadać. Wyszli ostatni, Malfoy z Elliotem oraz
Kevinem, a Albus w towarzystwie Louisa i Rosie. Pociągnęłam ich obaj.
- Co do… - Albus zamilkł, widząc nas. Louisa i Rosie
zachichotali, odchodząc, a Scorpius się żachnął.
- Delikatniej… - uśmiechnął się ironicznie, jednak ja
machnęłam ręką. Cheryl nadal lekko łkała.
- Ymm… co się stało? – Spytał się Potter niezręcznie.
Twycross uniosła kąciki ust do góry i schowała chusteczkę.
- Nic, nic, ale dzięki, że się martwisz – odpowiedziała,
próbując chyba zagrzmieć nieco szorstko. Jednak nadal jej głos się rozklejał.
Już zirytowana, zaczęłam mówić.
- Dobrze, wiecie co się wczoraj stało… - kiwnęli głową – a
więc musimy zdecydować, co z tym zrobić. Powiedzieć nauczycielom? Nie wiem…
Wszyscy
stali zamyśleni, aż Albus zabrał głos.
- Myślisz, że ktoś nam uwierzy? Przeżyliśmy spotkanie z
wilkołakiem….Czwartoklasiści! Mogą również powiedzieć, że było ciemno, byliśmy
przestraszeni i coś nam się wydawało – powiedział ostro. Zrozumiałam, iż ma
rację. Cheryl znowu zajęczała, ale już nie zwróciłam na to uwagi. A poza tym,
co by z tym zrobili…
- Ale! – Wrzasnął nagle Scorpius, a ja podskoczyłam
przestraszona. Co za kretyn! – Jeżeli ktoś z Hogwartu…Jest wilkołakiem! Na przykład
taki Thomas Lewis, to dopiero mamy przekichane! Mój tata mi opowiadał… - Jednak
zamilkł, widząc spojrzenia obecnych. Mimo wszystko, miał trochę racji. Lewis
wilkołakiem…
- No to chyba…musimy wszcząć śledztwo. Razem – odrzekł
Cheryl. Albus spojrzał na Scorpiusa, a Scorpius na niego.
- W sensie...Jeden Gryfon i trzej Ślizgoni? – Spytał się
Potter niedowierzając. Scorpius również nie był zachwycony. Boże Święty!
- Możecie raz nie myśleć o swojej dumie? Cechy Domów
idealnie się łączą, by wszcząć śledztwo! Determinacja Slytherinu i odwaga
Gryffindoru. Raz możecie się nie kłócić – warknęłam zirytowana. Albus pogładził
swoje nieułożone włosy, a Scorpius przełknął ślinę.
- No dobrze – burknął jasnowłosy Ślizgon i podał ugodowo
rękę wychowankowi Domu Godryka. Odetchnęłam z ulgą, a Cheryl wpatrywała się jak
w obrazek na Albusa. Ciemnowłosy chłopiec ponownie się na nas spojrzał.
- Cokolwiek wypatrzymy, od razu mówimy to pozostałym. W
sensie nam. Niedługo wyjścia do Hogsmeade i… - uśmiechnął się łobuzersko, a
jego oczy zaświeciły – wilkołaki budzą się podczas pełni. W tym miesiącu jest
tak zwana Czarodziejska Noc, mama mi o niej opowiadała. We wrześniu będą dwie
pełnie. Była jedna. Dokładnie wczoraj! No właśnie. Więc…jakby ktoś z Hogwartu
byłby wilkołakiem, to wyszedłby w nocy. A ja mam mapę Huncwotów, która
pokazuje, gdzie ktoś jest. Musimy się w takim razie wymykać w nocy. I nikomu
ani słowa, a zwłaszcza o mapie! James i tata chyba by mnie zabili…Powyrywam
każdemu oczy, jeżeli piśnie słówko.
Westchnęłam.
Wiem, jak łatwo natrafić się na kogoś natrętnego w nocy, pilnującego
porządku, jednak skoro to miało nam
pomóc. Musiałam się zgodzić.
**
Na
zajęciach z profesorem Flitwickiem uczyliśmy się Zaklęcia Przywołującego.
Poszło mi to nawet dobrze, gdyż akurat z Zaklęć jestem bardzo dobra w
porównaniu na przykład do takiego Zielarstwa. No właśnie. Zielarstwo. Cheryl
kocha ten przedmiot, uważa, że odnalazła w nim swój talent, ale ja nie pojmuję
tego wszystkiego. Może nie mam tak nieczułych łap jak Lydia, czy nie biję się z
roślinami jak Elliot, ale po prostu nie umiem zajmować się takimi rzeczami. Na
dzisiejszej lekcji przycinaliśmy krzaki trzepotki, ale nie na tym się
najbardziej skupiałam. Obserwowałam profesora Longbottoma. Wydawało mi się to
dość irracjonalne, że mógłby być wilkołakiem, ale cicha woda brzegi rwie.
Akurat mieliśmy lekcję z Gryfonami na nieszczęście lub szczęście, więc Albus
też czasami rzucał okiem. Nauczyciel zielarstwa jednak nie miał żadnych blizn,
nie wyglądał jakby chciał kogoś pożreć, tylko uśmiechał się delikatnie w stronę
uczniów. Szczerze, wykluczałam go z listy podejrzanych. Odprowadzał nas i
poszedł w stronę zamku, gdy zbliżała się już pełnia, a nie pobiegł tak głęboko
do lasu, chcąc nas pozabijać. Z rozmyślań wyrwały mnie głosy, krzyczące:
„Elliot, Elliot, Elliot!”, odwróciłam się w tej samej chwili, gdy osiłek
pocałował w policzek zaczerwienioną od oczu do ust Rosie Weasley. Wyglądała
jakby chciała kogoś walnąć trzepotką, a zwłaszcza Elliota. Zakryła się
książkami.
- Pocałował Gryfonkę! Zakochana para…Ślizgon i Gryfoniara! –
Wrzasnął Kevin, a profesor Longbottom próbował uciszyć klasę. Rosalie wręcz
kipiała z zażenowania i złości. W sumie to jej współczułam. Zostać pocałowanym
przez takiego osiłka jak Elliot, który zgniótłby jedną ręką jabłko, tak, że
zostałyby tylko pestki; argh. Wróciłam jednak do trzepotek, czekając jak lekcja
w cieplarni wreszcie się skończy.
*
Usadowiłam
się w Pokoju Wspólnym, ściągając z siebie ciężar wszystkich książek. Dzisiejszy
dzień nie należał do łatwych, a zwłaszcza jak na obiedzie, wszyscy plotkowali o
Rosie przy stole Ślizgonów, a ona siedziała cały czas zaczerwieniona. Była
dopiero 17, a za godzinę miał odbyć się jeszcze mecz quidditcha.
Rozejrzałam
się po pokoju. Amadeus siedział przy kominku, czytając książkę „Zakamarki
transmutacji”, Alyson Howard obściskiwała się w kącie ze swoim chłopakiem,
przez co zrobiło mi się niedobrze, Sarah Davis patrzyła się tymi mrocznymi
oczami na mnie, natomiast dwójka szóstoklasistów i dwójka drugoklasistów
wykłócała się o coś. Przymknęłam oczy, nie chcąc ingerować w jakiekolwiek
kontakty z tymi osobami, gdy usłyszałam duży trzask. Podskoczyłam, a przed
moimi oczami pojawiła się Cheryl i jej starsza siostra z szóstej klasy,
Natalie. Była łudząca podobna do mojej przyjaciółki, tylko tyle, że wyższa, a
także jeszcze bardziej patykowata.
- Powiedziałam Ci już coś! Daj mi wreszcie święty spokój,
mam swoje życie! – Krzyknęła Natalie, a Cheryl przewróciła oczami, chcąc się
odgryźć. Jednak jej siostra już czmychnęła do dormitorium, wraz ze swoją
psiapsi Alyson, która postanowiła odkleić się od swojego chłopaka. Pytająco
spojrzałam się na Cheryl.
- No co… - jęknęła, siadając obok mnie. Tak jak ja, zdjęła
torbę z ramion i odetchnęła głęboko. – Ona cały czas mówi, że niby za nią
chodzę i nie daję jej żyć. Chciałam się spytać tylko o jedną rzecz…
- Niby jaką? – Spytałam się od razu, ignorując karcące
spojrzenie Amadeusa. Cheryl uśmiechnęła się lekko i nachyliła do mnie.
- Peleryna niewidka – szepnęła. Niewiele mi to wyjaśniało,
więc ponownie spojrzałam się na nią pytająco. – Chodzi o to, że peleryna
niewidka byłaby nam cholernie potrzebna. Wiem, że Natalie taką
posiada, bo dostała od taty na cześć zakończenia sumów. Tylko wiesz, jaka ona
jest. I także wiemy, iż podobno dormitoria żeńskie szóstych i siódmych klas nie
są tak łatwe dostępne do wejścia, nawet dla dziewczyn z młodszych klas.
Kiwnęłam
głową, po czym zastanowiłam się, czy Cheryl przypadkiem nie sugeruje mi
wykradnięcia peleryny.
- A skoro Albus ma tą…mapę Huncwotów, to nie ma też
przypadkiem peleryny? – Spytałam się wyciszonym tonem, rzucając okiem, czy nikt
nas nie podsłuchuje.
- Yyy, w sensie, jego tata zabrał mu i Jamesowi pelerynę na
wakacjach, gdy wykradali ciasteczka pod nią – odparła Twycross. W tej chwili
pociągnęłam ją w stronę dormitorium czwartoklasistek i usadowiłam na łóżku. Spojrzałam
się na nią, unosząc jedną brew do góry.
- Cheryl, proszę mi odpowiedzieć szczerze! Kręcisz coś z
Albusem? Skąd miałabyś takie informacje? Powiedziałby to pierwszej lepszej
Ślizgonce? – Uniosłam głos. Zirytowałam się. Cheryl N I C mi nigdy nie mówiła o
jakiejkolwiek z relacji Albusem, a ja musiałam się spowiadać ze wszystkiego.
Zarumieniła się i opadła na łóżko, bawiąc się kawałkami szaty.
- Nic nie kręcę! – Obruszyła się i już chciała wstać, kiedy
ją zatrzymałam dłonią.
- Kłamiesz. Po prostu kłamiesz, Cher! Czemu nie możesz mi po
prostu powiedzieć, że zakochałaś się albo zauroczyłaś w Gryfonie. Twoja duma
raz może zejść na drugi plan – wycedziłam. Moja przyjaciółka miętoliła
niezręcznie koniec szaty, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Może się nie zakochałam, po prostu znalazłam z nim wspólny
język. Przecież Tiara miała z nim problem! Czasami jest zbyt aroganckim
Gryfonem, ale bardzo go lubię – odparła rozmarzona. Nie chciałam już ją męczyć
i tak byłam pewna, że po prostu się w nim zabujała.
- Dzisiaj mecz quidditcha…będziesz kibicować Ślizgonom czy
swojemu kochanemu? – Zaśmiałam się ironicznie, a ona prawie przeszyła mnie
wzrokiem. Poklepałam ją po plecach w geście żartu, gdy z łazienki wyszła
Morgana. Wtedy się wzdrygnęłyśmy. A JAK COKOLWIEK SŁYSZAŁA?
- Mówiliście coś o Albusie Potterze, czy mnie uszy mylą? –
Warknęła wścibsko, kręcąc swoim tyłkiem po pokoju. Zacisnęłam buzię, byleby nie
wybuchnąć śmiechem.
- Nic nie mówiłyśmy. A czy ty przypadkiem nie powinnaś
polerować miotły Scorpiusika przed meczem? Została tylko godzina! –
Powiedziałam, gdy Morgana zaczęła wyjmować szaliki Slytherina ze swojego kufra.
Cheryl prawie wybuchła śmiechem, a panna Forester spojrzała się na nie
przenikliwie.
- Kochana Dominico – podeszła do mnie, wpatrując się wciąż
we mnie – wiem, że jesteś zazdrosna o Malfoya. Ale królowa jest tylko jedna!
Nawet nie próbuj mi go odbierać tymi swoimi żałosnymi gierkami. A poza tym,
wszystko powiem tacie! A on dopilnuje, żebyś… - Zamilkła. Nie wiedziała co
wymyślić. Cheryl machnęła ręką.
- Idziemy od tej wariatki – Twycross syknęła w stronę
osłupiałej Morgany i wyszła ze mną, trzaskając drzwiami.
*
Wszyscy
byli już zebrani na boisku do quidditcha. Przepychałam się z trudem przez tłum
Ślizgonów, którzy żywo rozmawiali o dzisiejszym meczu. Cheryl szukała wzrokiem
jakiegoś miejsca, gdy dotarł do naszych uszów głos Lydii.
- TUTAJ JEST WOLNE MIEJSCE! – Ryknęła. Zauważyłyśmy, jak na
najwyższym rzędzie macha do nas pulchna dziewczyna. Chcąc czy nie chcąc,
musiałyśmy zająć miejsce koło Bulstrode, która jak zwykle obżerała się
słodyczami od mamy, tym razem krówkami. Sztywno siedziałyśmy, czekając na
rozpoczęcie meczu. Wreszcie wszyscy uczniowie zamilkli, głos zabrał Louis
Weasley, komentator sportowy.
- Witamy wszystkich uczniów na dzisiejszym, pierwszym meczu
tego roku! Ekhm – chrząknął – jak wiecie, dzisiaj spotkają się Gryfoni ze
Ślizgonami! Mamy nadzieje, że dzięki Kodeksu Poprawności, mecz nie będzie
bardzo agresywny, lecz uczciwy. – Wyrecytował formułkę wkutą przez profesor
McGonagall.
- Pierwsi wychodzą Gryfoni, z kapitanem, szukającym Jamesem
Potter z piątej klasy na czele! –
Powiedział rozentuzjazmowany, a wychowankowie Domu Lwa na trybunach roznieśli
głośny krzyk, wirując przy tym szalikami z herbem Gryffindoru. – Po drugiej
stronie widać już drużynę Ślizgonów, a prowadzi ich kapitan z szóstej klasy, Scott
Higgs – powiedział z mniejszym entuzjazmem. Ślizgoni zaczęli krzyczeć głośno,
falując szalikami. Również krzyknęłam krótko, ale nie tak głośno jak pozostali.
- Tradycyjnie kapitanowie uścisną sobie dłonie – powiedział,
obywając się bez swojego żarciku o Ślizgonach, czując wzrok nauczycieli na
sobie. Profesor Hooch podeszła na środek boiska, powiedziała coś szeptem do
kapitanów. Obaj kiwnęli głową, po chwili piłki wyleciały błyskawicznie w górę,
a potem wszyscy grający wznieśli się w górę na miotłach. Miotły Scorpiusa,
Jamesa i Albusa błyszczały w świetle słońca, ukazując złotawy napis
wygrawerowany na środku kija: „Katapulta X”
- Cóż za rozpoczęcie miejscu! Ścigający Ślizgonów, Kevin
Lambroce, chciał już rzucić kafla wprost w obręcz przeciwników, jednak
znakomity obrońca Gryfonów, Artur Bell, wykonał swój manewr i obronił obręcz! –
Zakrzyknął Louis, oddychając niespokojnie. Rozległy się donośne buczenia
wychowanków Domu Węża. Obserwowałam mecz w spokoju, a Cheryl, chociaż
kibicowała Ślizgonom, to szukała czasami wzrokiem Albusa, który był ścigającym
drużyny przeciwnej. Scorpius natomiast lawirował po boisku, tak samo jak James,
w poszukiwaniu złotego znicza.
- Ojeju, pałkarze Gryffindoru i Slytherinu, wręcz
przerzucali przez siebie tłuczek! – Wrzasnął do mikrofonu komentator– Albus Potter
prawie oberwał! – Zakrzyknął ponownie. Cheryl pisnęła niespokojnie, jednak
Gryfon wyminął tłuczek w ostatniej sekundzie. To on teraz trzymał kafla. Przerzucił
do swojego kolegi, którego nie znałam, ale wyglądał na dwa roczniki wyżej. Ten
już szybował wprost do obręczy Ślizgonów, jednak ze względu na interwencje
obrońcy Higgsa, musiał przerzucić kafla do najbliższego ścigającego. Był to
znowu Potter, który z impetem wrzucił piłkę do obręczy. Rozległ się krzyk
Gryfonów, buczenie Slytherinu. Cheryl cicho zawodziła.
- Dzięki wspaniałemu rzutowi Albusa, Gryfoni zyskują
dziesięć punktów przewagi nad Ślizgonami! – Louis prawie opluł mikrofon, wstając
na chwilę ze swojego miejsca. Rzuciłam okiem w kierunku Thomasa Lewisa; ten nie
zmienił swojej mimiki od początku meczu, tylko siedział rozłożony na krześle.
Ile bym dała, żeby opiekunem był Slughorn.
Mecz
trwał dalej. Potem dwukrotnie Ślizgoni rzucili do obręczy i tak na zmianę.
Wynik był bardzo wyrównany. Pałkarz Slytherinu przez przypadek oberwał
tłuczkiem i prawie spadł z miotły. Pojawiło się kilka fauli ze strony obu
domów. W pewnej chwili, nastąpił moment największych emocji; obaj szukających
zauważyli, jak niesforny złoty znicz fruwa gdzieś w oddali. Zaczęli iść łeb w
łeb, raz nurkowali wzdłuż boiska, a ponownie zaczęli gnać do góry. Wszyscy
wrzeszczeli z emocjami, a ja, chociaż nigdy nie lubiłam Scorpiusa, naprawdę
myślałam, że zaraz się zabije, będąc tuż – tuż nad ziemią. Po raz pierwszy
serce mi zaczęło kołatać podczas meczu quidditcha i nawet nie wiem czemu.
Wzrokiem błądziłam po boisku, by odnaleźć złoty znicz, ale z takiej odległości,
niewiele mogłam zauważyć prędzej niż szukający.
- James Potter wysuwa się na prowadzenie! Gdzieś zauważył tą
cholerną piłeczkę! – Zawył Louis, lecz natychmiast się uciszył, gdy McGonagall
dała mu kuksańca w brzuch, wychylając się z Loży Honorowej. Rzeczywiście, James
zaczął gnać na swojej Katapulcie, wznosząc się do góry. Scorpius uchylił się
przed tłuczkiem i zmrużył oczy. Przez chwilę unosił się w miejscu, rozglądając
się.
- Co on do cholery robi? Potter już szybuje na górze, a on
stoi jak kołek – mruknęłam do Cheryl, która
wzruszyła ramionami. Lydia głośno dopingowała, cały czas połykając niekończące
się wręcz krówki. Malfoy wreszcie lekko się uniósł. Zauważył złotego znicza!
Ślizgoni zaczęli wrzeszczeć, krzycząc: „Złoty znicz, złoty znicz! Gryfonom się
nie damy i ich wykiwamy”. Gdy James Potter dopiero wracał z góry, Scorpius jak
najszybciej lawirował wśród zawodników, by dosięgnąć znicza. Piłeczka jednak
wyminęła jego dłoń i zaczęła fruwać w prawo. Malfoy był na lepszej pozycji niż Potter.
Poszybował jak najszybciej i wręcz skoczył do złotego znicza. Przez chwilę
wydawało się, że znicz nie znalazł się w jego ręce. Jednak MAGIA, Scorpius
trzymał właśnie go w dłoni! Uniósł się do góry, uśmiechając się triumfalnie!
Wszyscy Ślizgoni zaczęli skakać i wyrzucać w górę szaliki, natomiast Gryfoni
siedzieli cicho.
- No i…wygrali wychowankowie Domu Salazara. Scorpius Malfoy
złapał znicza – burknął Louis i wyszedł ze swojej budki komentatorskiej. Thomas
Lewis tylko poklaskiwał lekko, a Longbottom, opiekun Gryfonów, wzruszył ciężko
ramionami. Doprawdy niewiarygodne, że to Ślizgoni wygrali ten mecz. Wiedziałam,
że w Pokoju Wspólnym będzie niezła impreza. Cheryl dumnie ukazywała swoją przynależność
do Slytherinu, zapominając o Albusie. A ja, chociaż byłam nieco zadowolona, zauważyłam
jedną dziwną rzecz. Nauczyciel wróżbiarstwa, który w ubiegłym roku zastąpił
profesor Trelawney, George Hangleton, wybiegł z Loży Honorowej. Zmrużyłam oczy.
A jak to on jest wilkołakiem? I może musiał pobiec po swój Wywar Tojadowy? Chociaż
nie ma jeszcze pełni, to ma jakieś symptomy, które musi zwalczyć? Wiem, że mógł
wybiec z miliona innych powodów, lecz podejrzewać trzeba każdego. Zaczęłam
wybiegać z trybun, omijając rozochoconych uczniów, aż wreszcie dopadłam wyjście.
George Hangleton nerwowo szedł po trawie. Nachylając się, spokojnym krokiem
śledziłam nauczyciela. Wreszcie wszedł do zamku, stukał mokasynami po śliskiej
podłodze. Omijałam posążki. Profesor Hangleton nerwowo oddychał. Przeraziłam
się. Zaczął iść już w stronę wieży, gdy zatrzymał mnie…TEN POWALONY
POLTERGEIST! IRYTEK!
- A gdzie to się panna wybiera? Ślizgoni kokony? – Zaśmiał się
głośno. Zaczerwieniłam się od stóp do głów, chcąc powali Irytka jakimś
zaklęciem. Hangleton nawet się nie odwrócił. Zniknął zza rogiem.
- Irytek… - warknęłam. Może nie byłam jeszcze na tak
straconej pozycji? Poszłam w ślad profesora wróżbiarstwa, gdy…kubeł jakiejś
obślizgłej mazi wylał się wprost na mnie. Wrzasnęłam obrzydzona, a Poltergeist
już zniknął, rechocząc głośno. Chciałam znaleźć się w lochach prędzej niż
roześmiane towarzystwo Ślizgonów, którzy będą chcieli urządzić swoje party po
wygranym meczu i po prostu się umyć.
*
Wyszłam
z łazienki. Z trudem obmyłam się z klejącej mazi. Dormitorium było puste, w
sumie mogłam się tego spodziewać. Z Pokoju Wspólnego rozbrzmiewały głośne
krzyki i śmiechy.
- Nawet Sarah Davis gdzieś wcięło… - mruknęłam zdziwiona i
rozejrzałam się po całym pokoju. Rozsunęłam kotary, zasłaniające łóżka. Nie
wierzyłam, że nawet ta samotniczka poszła się pobawić ze względu na wygrany
mecz. Albo po prostu jest w bibliotece, szukając czarnomagicznych podręczników.
Wyszłam
z dormitorium wprost do Pokoju Wspólnego. Każdy się bawił. Wszyscy latali,
unosili Scorpiusa i czasami innych zawodników. Morgana próbowała nawet go
pocałować, ale on ukrył się w tłumie. Po chwili ja także weszłam w ludzi,
szukając Cheryl. Akurat stała przy kominku, próbując odgonić się od amorów Kevina,
który kochał się nieprzerwanie w Twycross bodaj od drugiej klasy, jednak ta
nigdy mu nie uległa.
- Nie teraz – mruknęła i zarzuciła mi się na ramiona.
Lambroce odszedł rozgoryczony. – Świetne rozpoczęcie sezonu, co?
Kiwnęłam
głową, chcąc jej powiedzieć o Hangletonie, ale ona chyba nie chciała na razie o
tym słuchać, bo właśnie ktoś puścił muzykę i poszła tańczyć z jakimś chłopakiem
z piątej klasy. Wzruszyłam ramionami. Wszyscy zaczęli bujać się w rytmie
muzyki, może były nieliczne wyjątki, typu Lydia woląca towarzystwo słodyczy.
Morgana próbowała wyszukać w tłumie
swojego Malfoyka, ale on tańczył z boku w rozkochanej w niej trzecioklasistce,
która dorwała go szybciej. Była ładna.
Usiadłam
na fotelu. Nigdy nie widziałam, żeby w Pokoju Wspólnym było tak głośno. Chyba spowodował
to pierwszy mecz w sezonie, który kończył się wygraną. Lydia pomachała do mnie,
a jakaś pierwszoklasistka spytała się, czy odprowadzę ją do dormitorium. Chcąc
czy nie chcąc, zrobiłam to. Gdy ją odprowadziłam, w objęcia złapał mnie
niespodziewanie jakiś chłopak.
- Ej, zatańczysz?! – Krzyknął pytająco. Był to Amadeus.
Wytrzeszczyłam oczy. Ten spokojny kujon? Nie dowierzałam, a on chyba zrozumiał
to za twierdzącą odpowiedź. Po chwili wyrwał mnie w tłum tańczących ludzi.
Chciałam wybuchnąć śmiechem.
- Czemu nie jesteś
przy książkach, hę?! – Próbowałam przekrzyczeć muzykę. On chyba poczuł się
lekko urażony.
- Bywa – odparł, wzruszając ramionami. Odgarnął moje
włosy na plecy, przez co się zarumieniłam. Chyba nigdy nie tańczyłam z
chłopakiem, a zwłaszcza Amadeusem! Był nieco uśmiechnięty, ale zdawał się
momentami zawstydzony. Wreszcie muzyka się zmieniła, puścił mnie z objęć i
odszedł, puszczając oczko. Nad zszokowana, zaczęłam być odpychana przez
wirujący tłum w kolejnym tańcu. Niefortunnie wpadłam na Morgane, która
przyssała się do Scorpiusa. Chyba przez te tłumy rozkochanych w nim dziewczyn,
podwyższało się jego ego, zawsze wielkie.
- TY WARIATKO! JAK MOGŁAŚ! – Morgana upadła na pupę i kilku
Ślizgonek oraz Ślizgonów zaczęło chichotać. Znowu płakała. Prychnęłam, rzucając
wzrok na Scorpiusa, który zakrywał buzię ze śmiechu. Forester jak strzała
pobiegła do dormitorium, popychając moje ramiona z taką siłą, że wpadłam na
nogi…Zgadnijcie kogo. Tego skretyniaczałego Malfoya, który znowu zaczął
pokładać się ze śmiechu. Jednak podniósł mnie delikatnie, a kilka
trzecioklasistek opadło na kanapę, zaczerwienione. Cheryl wpatrywała się na
mnie znad ramion swojego partnera, również unosząc kąciki ust. Byłam…w sumie
bardzo zła!
- To co…Musisz ze mną zatańczyć – Scorpius uśmiechnął się
złośliwie i złapał mnie w objęcia. Chciałam zapaść się w pod ziemię, bo mój
dokuczający wróg numer jeden, z którym
muszę dzielić tajemnicę na temat wilkołaka, właśnie ze mną zatańczył. Drogie
trzecioklasistki, z chęcią bym wam go oddała w ramiona. Stąpałam nerwowo,
poruszając się w rytmie.
- Dominica ze mną tańczy…Nachmurzona Domisia – znowu uniósł
kąciki w gest złośliwego uśmieszku.
- Malfoy, dziękuje za taniec, ale ja już pasuję. Muzyka się
kończy – wyszeptałam mu do ucha i wyrwałam się z objęć. Chciałam iść spać. Musiałam przemyśleć również sprawę
Hangletona i jutro wszystkim wiedzącym powiedzieć. Nadal zszokowana tańcem ze
Scorpiusem, wparowałam do dormitorium. Zaczerwieniona i zezłoszczona, a w
dodatku z wkurzającymi motylkami w brzuszku. Morgana płakała w łazience. To
dobrze, mogłam spokojnie iść spać. Zasłoniłam kotarę, zdjęłam szaty i ułożyłam
się do snu. Przed oczami miałam raz Hangletona, raz wilkołaka, potem Cheryl i
Albusa, która jednak teraz z chęcią tańczyła z piątoklasistą, później również
Amadeusa oraz…Scorpiusa. Czasami odbijało mi się w głowie myśl o Pelerynie
Niewidce. Okej, jutro będę musiała powiedzieć im o Hangletonie, pewnie znowu
się coś wydarzy…Jednak nie myślałam o tym tak długo, bo zasnęłam.
NOTKA OD AUTORKI
Taki tam długi rozdzialik! Może trochę spokojny, trochę z akcją, ale spodziewajcie się natłoku EMOCJI w kolejnych rozdziałach. Jeżeli przeczytasz ten rozdział, proszę skomentuj!
Pozdrawiam,
Gabi.
KOALA15 WELCOME TO THE SHOW.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze super długi rozdział! Na pewno shippuje już Elliota z Rosie i Albusa z Cheryl, chociaż żadne z nich nie jest parą. Pewnie to pokomplikujesz (?) W ogóle, lol, taniec Dominici z Scorpiusem, wowo <3 I ten Amadeus...
Według mnie, Hangleton jest w coś innego zamieszany niż likantropia. A tak notabene, świetnie opisujesz mecze quidditcha! Myślałam, że Gryffindor wygra jak zwykle, ale tym razem byli to Ślizgoni.
Pozdrawiam,
koala15.
Trafiłam na bloga przez przypadek, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że świetnie piszesz! Umiesz opisywać to ciekawie i zauroczyła mnie główna bohaterka. Nie lepi się do wszystkiego jak lep na muchy, jest zdystansowana i paruję ją ze Scorpiusem. W ogóle wszystkie postacie są super. Unikaj jednak powtórzeń w niektórych zdaniach, jednak na ogół popełniasz mało błędów. Bardzo mi się podoba twój blog i zostanę tu na dłużej.
OdpowiedzUsuńShaked Enter.
Witam!
OdpowiedzUsuńZgłoszony przez Ciebie blog widnieje już w spisie Polecanych FF. Serdecznie dziękuję za zgłoszenie!
I zapraszam Cię na kurier-elizjum.blogspot.com
możesz tam zgłosić nowe rozdziały lub dołączyć do załogi.
Pozdrawiam!
Ai-Nanae [Polecane FanFiction]
TAAAK! Wiedziałam, że ta chwila w końcu nadejdzie! Ja wiedziałam, że Scorpius lubi "nachmurzoną Domisię"... No, to był bardzo... ciekawy tekst z jego strony. Jak fajnie, że wybrałaś akurat imię Dominica... Czuję się dzięki temu świetnie...
OdpowiedzUsuńNo bo skoro sama mam tak na imię...
Nie mogę się doczekać natłoku emocji w kolejnych rozdziałach! Już lecę czytać nexty :D
Paaaa,
Anonim ;*