środa, 1 czerwca 2016

Rozdział V; szokujące zdarzenia.



3.10

Drzwiczki uchyliły się, skrzypiąc głośno. Harry Potter wstał i od razu wyciągnął różdżkę, zmierzając gościa od stóp do głów. Do pomieszczenia wszedł Hangleton, jednak ubrany nieco inaczej niż zwykle, ponieważ odziany był w długą czarną szatę, natomiast jego policzki pokryte były wieloma bliznami. Wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Czego chcesz? – Potter zacisnął palce na różdżce, gotów, by wykrzyczeć jakiekolwiek zaklęcie. Profesor wróżbiarstwa uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pokonałeś Voldemorta, a mimo tego, jesteś tak beznadziejnie niemądry! – Odezwał się Hangleton, podchodząc bliżej biurka zawalonego papierami. Dotknął jakąś kartkę, która od razu się spaliła. Harry Potter oddalał się od niechcianego gościa. W tej samej chwili, pokój zaczął się rozmywać; przybierał jednocześnie zarys jakiegoś długiego korytarza, a wszędzie było słychać donośne krzyki, jakby wołanie o pomoc zmieszane z jednoczesnym rzucaniem zaklęć. Pracownicy Wizengamotu w śliwkowych szatach biegli po niezidentyfikowanym korytarzu, a jeden z nich trzymał list.
- Uciekajmy! Jak najszybciej! – Krzyknął najniższy z nich. Po chwili jednak wszyscy padli na podłogę. Obraz ponownie się rozmył. Czwórka czternastolatków, czyli Albus, Cheryl, Scorpius i Dominica, stali pośrodku jakiejś sali, dzierżąc w różdżkę dłoni…
                Jakiś papierek świsnął mi koło ucha, a ja od razu otworzyłam oczy i odkleiłam buzię od zimnej ławki.
- To był tylko sen… - Mruknęłam, pocierając swoją głową. Moje serce nadal łomotało niespokojnie, zupełnie jakbym naprawdę była świadkiem tych zdarzeń. Odetchnęłam głęboko, równocześnie zdziwiona, że zasnęłam na lekcji. Dobrze, może jest to historia magii z przezroczystym profesorem Binnsem, ale jeszcze nigdy, nawet na takich zajęciach, nie ułożyłam się do snu. To musiało być naprawdę dziwne. Rudowłosa Puchonka z ławki obok spojrzała się na mnie, chichocząc, a Kevin coś tam ględził. W sumie im się nie dziwiłam, przed chwilą spałam na ławce, może się jeszcze śliniąc. Jednak nadal byłam zaniepokojona tym snem, a zwłaszcza, iż podobny miałam ubiegłej nocy.
Szczerze powiem, że tak bardzo przejęłam się tą sprawą z Hogsmeade,  iż uciekałam przed spojrzeniem Hangletona, jakby był bazyliszkiem. Chowałam się nawet za posążkami lub zmykałam do biblioteki, byleby mnie nie zauważył. A w końcu muszę go śledzić! Znaczy, powinnam go śledzić, jeżeli chce się czegokolwiek o nim dowiedzieć.
- Urg Obrzydliwy stał na czele rebelii i zabił paru czarodziejów z Hogsmeade w czasie snu… - profesor Binns cały czas opowiadał historię o buncie Goblinów swoim nudnym, monotonnym głosem, który wręcz powodował u uczniów senność. Jednak żaden z nich nie zasnął ot tak na ławce, co ja. Rozejrzałam się po Sali; tylko Amadeus kreślił notatki, a gdy mnie zauważył, uśmiechnął się przeraźliwie szeroko i chyba próbował puścić oko. Cheryl znowu rozmawiała z piątoklasistą, Elliot rysował coś na ławce, pewnie inicjały swoje i Rosie,  bliźniaczki Moch plotkowały z Flint, chyba o Scorpiusie, natomiast on (o dziwo!) siedział spokojnie, a Lydia irytowała Morgane. Klasyk. Wróciłam więc do wcześniejszej pozycji, marząc, by lekcja skończyła się jak najszybciej.
*
                Po lekcji starożytnych run, gdzie Thomas Lewis wytrzepał wszystkie moje rzeczy z torby, nastąpił czas na przerwę. Zamiast ułożyć się spokojnie w błoniach lub pochodzić po Hogwarcie, albo zrobić cokolwiek relaksującego, szukałam Cheryl, Albusa i Scorpiusa. Musieliśmy powiedzieć Malfoyowi o podsłuchanej rozmowie, a nigdzie nikogo nie było! Myślałam, że oszaleję, gdy błądziłam po Hogwarcie. Jedyną osobą, którą spotkałam był Amadeus, który wcisnął mi papierek w rękę i zniknął. Treścią karteczki było: „Zgadzasz się czy nie? Daj znać po lekcjach”. Gdybym miała czas na takie sprawy! Wreszcie zajrzałam do biblioteki, jednak nie sądziłem, że kogokolwiek tam znajdę prócz natrętnych Krukonów, lub najlepszych uczniów z innych domów. Nikogo z poszukiwanej trójki nie ujrzałam, wzięłam więc grube tomisko zatytułowane: „Opis najpopularniejszych składników do Eliksirów poziomu średniego” i usiadłam w kącie, studiując uważnie zawartość książki. Musiałam się w końcu przygotować na nadchodzący sprawdzian z Eliksirów, by dostać chociaż Zadowalający. Bibliotekarka uważnie stąpała po swoim królestwie, zaglądając od czasu do czasu w stronę kątów, gdzie przebywali uczniowie. Czasami wydawało mi się, że chce wbić swoje szpony w moją szyję i odciągnąć od książki, po czym wyrzucić za drzwi. Pachniała starymi kartkami, co mnie specjalnie nie zdziwiło, a lekko zardzewiały klucz od biblioteki, który wisiał na jej szyi, pobrzękiwał delikatnie przy każdy kroku.
- Sproszkowany róg dwurożca…Eliksir Wielosokowy – mruknęłam, błądząc palcem po sześćdziesiątej ósmej kartce. Po chwili coś zawiesiło mi się na szyi tak mocno, że myślałam, iż Irma Pince naprawdę chce mnie wyrzucić z biblioteki. Momentalnie się przeraziłam, a następnie zdenerwowałam, gdy okazało się, że sprawczynią całego zajścia jest Cheryl.
- Oszalałaś? – Spytałam się cicho, byleby bibliotekarka nie zajrzała znowu do tego kąta z miną sępa. Twycross od razu zachichotała. – Szukałam cię! - Dodałam po chwili, wsuwając tomisko od Eliksirów z powrotem na półkę i wyszłam, stąpając cicho.  
- Przepraszam, ale nie miałam czasu. Kochana Minerwa znowu mi powiedziała, że spisywałam niby od Amadeusa. Może po prostu korzystaliśmy z tych samych książek… - jęknęła, gdy wyszliśmy już z biblioteki. Przy okazji jeszcze sto razy po drodze poprawiła fryzurę. Słysząc jej słowa, uniosłam brew.
- Doskonale wiem, że od niego spisywałaś – wzruszyłam ramionami. Cheryl zaperzyła się, jednak nie miała siły na jakąkolwiek obronę. Od dwóch lat próbowała wciskać mi kit, iż nigdy nie spisałaby słowa od najlepszego ucznia na roku. Szkoda tylko, że widziałam, jak w Pokoju Wspólnym wyciąga ukradkiem pergamin z jego torby i jak najszybciej kreśli piórem, aby przepisać całość. Dziwi mnie to, że jeszcze nie wylądowała na dywaniku, albo nie dostała za to pięciu Trolli.
- To co, mamy iść szukać na błoniach? Chcesz w końcu powiedzieć o tym Scorpiusowi – odezwała się Cheryl, gdy z jej twarzy zeszła mina w stylu „panny – foch”. Skinęłam głową i po chwili wyszliśmy z cichego zamku. Na zewnątrz panował lekki chłód, niebo było zachmurzone, a w dodatku wiał lekki wiatr, który pierzchał moje włosy na każdą stronę. Zaczęłam rękami okrywać swoje ciało, czując, jak zimno dochodzi do mojej skóry. Po chwili rozejrzałam się z próbą zlokalizowania Pottera i Malfoya. No właśnie, tego nieszczęsnego Malfoya. Nie wiem, co się stało wtedy w Hogsmeade, gdy go spotkałam i poczułam jakiejś dziwne emocje. Powiem wam, że od tamtego czasu coraz bardziej mnie irytuje i sama myśl, że muszę mu o tym powiedzieć, bardzo mnie przygnębia. Będzie wcinał się w każde słowo, komentował oraz się wygłupiał. A to jest bardzo poważna sprawa, której on pewnie nie zrozumie, chociaż jego ojciec pracuje w Ministerstwie. Jednak może coś od niego wyciągnę, skoro mamy współpracować. Znaczy my coś od niego wyciągniemy, w końcu wie o tym także Albus i Cheryl. 
                Uczniowie zebrani na błoniach testowali specjały ze sklepu Zonka, na przykład proszek na bekanie i mydełka z żabiego skrzeku, plotkowali, ćwiczyli zaklęcia, a niektórzy udawali, że czytają podręczniki. Nigdzie jednak nie znalazłam Albusa bądź Scorpiusa. W sumie z osób które kojarzyłam, znalazłam Jamesa Pottera, chcącego wydłubać z kolegami coś w małym drzewku, Lydię, która częstowała drugoklasistów swoimi słodyczami zakupionymi w Miodowym królestwie, a uwierzcie, że było ich bardzo dużo! W końcu doszliśmy do małej akacji, która została posadzona przez Hagrida w maju na rocznicę Bitwy o Hogwart. Pod nią znajdowała się więc mała tabliczka z wygrawerowanym napisem: „Ku czci poległych – maj, 1998”, otoczona wieńcami kwiatów, które Minerwa zaczarowała tak, by wyschły dopiero przy kolejnej rocznicy. W tej części błoni znajdowało się mało osób; nierozłączne bliźniaczki Moch, które wylegiwały się na pagórku wraz z Elle Flint i grupka jakiś niezidentyfikowanych uczniów.
- Czy tam jest Scorpius? – Cheryl odgarnęła po raz setny swoje włosy do tyłu i wskazała palcem na blondyna, stojącego tyłem do nas. Nie, to nie był Scorpius, bo prawdziwy Malfoy stał za nami i puknął nas z impetem w plecy. Intuicyjnie się odwróciliśmy i ujrzałyśmy tego prawidłowego blondyna, z nierówno zawiązanym krawatem, który gryzł jabłko.
 - Co chcecie? – Spytał się neutralnym tonem, nadal zajadając się owocem. Westchnęłam i widząc jego niedbalstwo w głosie, zastanawiałam się, czy coś w ogóle go interesuje prócz rzucania kuleczkami na lekcjach.
- No nie wiem co chcemy – burknęłam i przewróciłam teatralnie oczami, czując się przez chwilę jak kukiełka w przedstawieniu. Scorpius na to prychnął, znowu niedbale gryząc swoje jabłuszko. – A ty przypadkiem nie miałeś chodzić za rączkę z Katie Moch, żeby nauczyć ją chodzić? – Uśmiechnęłam się, chcąc w ogóle zrezygnować z planu powiedzenia mu czegokolwiek. Malfoy wyrzucił jabłko gdzieś przed siebie i westchnął.
- To był zakład – odparł, a Cheryl w tej chwili parsknęła śmiechem. Scorpius zmierzył ją wzrokiem. – Miałem się umówić z chodzącą błyskotką za 10 galeonów. Chłopacy wymyślili to w dormitorium. To się zgodziłem, ale to było najgorsze co mogłem zrobić! Chichoty Katie, szczebiotanie pani Puddifoot, która stwierdziła, że wyglądamy jak mąż i żona. W końcu jej powiedziałem, że nigdy z nią nie będę, a ona zaczęła beczeć. Wtedy pani Puddifoot mnie wygoniła, pocieszając Błyskotkę.
                Po usłyszeniu tych słów, chciałam tarzać się ze śmiechu po całej ziemi. Cheryl zaśmiała się kilkukrotnie, a Malfoy stał niewzruszony. Nic w tym go nie śmieszyło.
- Mąż i żona… - Twycross nadal się śmiała, aż Scorpius ją uszczypnął w policzek zdenerwowany. Zamilkła natychmiast, chociaż czasami zakrywała buzię, byleby nie parsknąć śmiechem. Natomiast Malfoy stał chłodny, obojętny, bez swojego znanego, złośliwego uśmieszku; czyżby skończył mu się Eliksir Nieskończonej Żałosności, czyli w skrócie – ENŻ?
- Powiedzcie w końcu, czemu mnie szukałyście? – Obluzował swój krzywo zawiązany krawat w barwach Slytherinu i spojrzał się na nas obie. Merlinie, co się z nim stało…
- No więc tak, ee – zająknęłam  się. Mówić czy nie? Zainteresuje go to, czy zaśmieje się i odejdzie? Jednak w końcu po coś tu przyszłam. Odetchnęłam głęboko i wszystko mu jak najdokładniej powiedziałam. Wszyściutko o podsłuchiwaniu, moim snu, podejrzeniach i spytałam się, czy cokolwiek mógłby wiedzieć. Malfoy stał, wpatrzony się w jakiś punkt na horyzoncie, a Cheryl cały czas ziewała, jakby zastanawiała się, czemu tu przyszła. Przyznam szczerze, że tego bardziej się spodziewałam po Scorpiusie. Kopnęłam ją w kostkę, aby przestała.
- Wiem, że mój tata współpracował z Potterem i jedyne co usłyszałem to właśnie o tym liście Yaxleya – powiedział beznamiętnie, chociaż można było wyczuć, że lekko się zaintrygował. – Tata mówił coś, że był to list zapieczętowany, czyli list, który nie może wyjść poza środowisko Ministerstwa. Zrozumiałem to tak, że można go odczytać, jeżeli ma się przynależność do Ministerstwa lub przebywa się w nim. Tak sądzę. Zabezpieczony jest zaklęciem. O morderstwie osób z Wizengamotu nic nie usłyszałem. Mój tata bardzo ukrywa przede mną jakiekolwiek swe zajęcia, ale to akurat zdążyłem wychwycić, póki mama nie wyczaiła, że siedzę przyklejony do ściany.
                Moje serce znowu załomotało. Poczułam ekscytację, która przeszła przeze mnie niczym błyskawica. Odkrywałam jakąś tajemnicę, która spędzała mi sen z powiek i zdawało mi się, jakbym ważyła losy świata. Zaczęłam myśleć: osoba która zabrała list i najpewniej zabiła pracowników z Wizengamotu, musi należeć do Ministerstwa oraz wiedzieć o zaklęciu nałożonym na ów list. List musi być bardzo ważny…Ale czego na Merlina dotyczy? Ile powinien ważyć odpowiedni kociołek? Parsknęłam cicho śmiechem. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo coś spadło dosłownie przed moimi oczami. Przestraszyłam się, a po chwili ujrzałam Albusa.
 - Zdążyłaś już powiedzieć Malfoyowi? – Spytał się Potter, a ja kiwnęłam głową, podczas gdy Scorpius uniósł lekko kąciki ust. –Zobaczcie co napisano w Proroku, który grzecznie pożyczyłem od Rose. – Podniósł ponownie czasopismo i wetknął nam je pod nos.

DYMISJA MINISTRA MAGII
Wiadomości z ostatniej chwili! Kingsley Shlackebolt zrzeka się  stanowiska Ministra Magii z niewyjaśnionych powodów i oddaje je…Teodorowi Nottowi! Pamiętamy, że ojciec Notta był czynnym Śmierciożercą, przez co ta decyzja zdziwiła wielu czarodziejów. Pan Teodor jest dyrektorem Departamentu Transportu Magicznego. Nie skomentował tej sprawy, tak samo jak Shlackebolt. Doszły nas słuchy, że były Minister Magii dostawał pogróżki. Jakie? Z pewnością do tego dojdziemy. Oczekuj kolejnych artykułów związanych z tym tematem!
                Przeczytałam szybko tekst, wodząc wzrokiem po linijkach. Moje serce ponownie zaklekotało, jakby było rozwalającą się miotłą, która uderzyła w coś z dalekiej odległości. Dymisja Ministra Magii? Pogróżki? Teodor Nott?
- List od Yaxleya, Wizengamot, dymisja Kingsleya i pogróżki…co jeszcze? – Spojrzałam się bezradnie na towarzyszy. Albus uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Wilkołak – dodał po chwili. Rzeczywiście. Zupełnie zapomniałam o tym, że całkiem niedawno uciekaliśmy przed paskudnym wilkołakiem. Pięknie.
- Musimy to wszystko poukładać – bąknęłam po chwili, czując jak silny wiatr spowodował u mnie gęsią skórkę. Otuliłam się szczelnie rękoma i spojrzałam się na towarzyszy. – A jeżeli wilkołak jest także z tym jakkolwiek związany? – Dodałam nieco pewniej, a Scorpius popatrzył się na mnie krytycznym wzrokiem.
- Nie sądzę. Każdy może zostać ugryziony przez wilkołaka i się w niego zamienić – odparł natychmiast, a ja uniosłam wyzywająco brew, jak to miałam w zwyczaju.
- Scorpius, coś ty taki chłodny, zmroził cię ktoś? – Odezwał się po chwili Albus, trzymający zwiniętą w rulon gazetę. Uśmiechnęłam się na chwilę, tak samo jak Cheryl. Malfoy chyba chciał coś powiedzieć, ale od razu stwierdziłam, że zatrzymam tą bezsensowną wymianę zdań.
- Może ktoś go po prostu tu nasłał? Na przykład Hangleton? – Wtrąciłam się, ogrzewając ramiona dłońmi. – Ułóżmy to wszystko! Zacznijmy od tego, co mówił Scorpius. List od Yaxleya to list zapieczętowany, zabezpieczony zaklęciem, który nie może wyjść poza Ministerstwo i musi być najpewniej otworzony przez osobę, która tam pracuje. Wychodzi na to, że list został oddany przez Yaxleya w czasach panowania Śmierciożerców w Ministerstwie, lub na chwilę po śmierci Voldemorta, zanim został wrzucony do Azkabanu. Jednak jestem za tą pierwszą kwestią, skoro tak czynni Śmierciożercy jak on zostali zsyłani do więzienia natychmiastowo. Wizengamot zajmuje się sprawami czarodziejów, którzy złamali jakieś prawo i to najpewniej oni posiadali ten list. Musiał on dotyczyć, albo Śmierciożerców, którzy tak notabene złamali dużo praw, albo czegoś jeszcze innego, także związanego ze złamanymi regułami. Ktoś ich zabił tylko po to, by dostać list.  Hangleton, jak powiedział tata Albusa, był blisko Śmierciożerców, więc musi cokolwiek o tym wiedzieć! Także śledzenie go byłoby bardzo potrzebne…Przejdźmy do dymisji Ministra. Pogróżki zapewne dotyczyły całej tej afery, a sprawca najpewniej chciał go ze stołka Ministra zdjąć i posadzić Notta, który będzie chciał zatuszować tą sprawę. -  Skończyłam swój wywód. Spojrzałam się na swoich towarzyszy, czując jak zasycha mi buzia. Powiedzmy sobie szczerze: oszalałam na punkcie tej sprawy! Nawet jak zajmowałam się innymi rzeczami, to i tak chodziła mi ona cały czas po głowie, jakby była wyjątkowo złośliwym chochlikiem kornwalijskim, który się we mnie wgryzł.
- Jak ty to tak szybko wszystko…poukładałaś? – Spytał się nieco zszokowany Albus, marszcząc czoło. Uniosłam lekko kąciki ust, odbierając to jako komplement.
- Po prostu o tym dużo myślę – odpowiedziałam, przystępując z nogi na nogę. Długie stanie w tej samej pozycji dało się we znaki, ponieważ rozbolały mnie mięśnie. Chciałam zaproponować im, abyśmy po prostu usiedli na jakimś pagórku, lecz po chwili sama usiadłam na ziemi, krzyżując nogi.
- Czyli wygląda na to, że mamy śledzić Hangletona? – Odezwał się Malfoy. Bez swojego ironicznego uśmiechu, który denerwował mnie za każdym razem, kiedy tylko pojawiał się na jego twarzy. Co takiego się stało, że Scorpius znany z zażywania swojego ENŻ, stał się obojętny i chłodny?
- Co ci się stało? Gdzie twoja ironia i złośliwość w każdym wypowiedzianym wyrazie? – Wypaliłam wreszcie, a milcząca Cheryl spojrzała się na mnie zszokowana. Scorpius także wyglądał na nieco zdziwionego i spojrzał się na mnie, jakby chciał mnie przestrzelić tym wzrokiem.
- A co? – Odparł, a jego pytanie zabrzmiało dosyć retorycznie i nie oczekiwał odpowiedzi. – Po prostu…zrozumiałem coś po spotkaniu z Katie. Ta cała maska…ekhm – próbował brzmieć szorstko – i moje cwaniakowanie, spowodowało, że wszystkie amory ze strony tych dziewczyn stały się uciążliwe. Nie wiem czy nadal chcę latać jak poparzony i dopiekać wszystkim. Po prostu w pewien sposób dojrzewam…A zresztą co będę się wam spowiadać! Od kiedy to cię interesuje, Dominica? – Dokończył, a Albus mimowolnie parsknął śmiechem. Chyba nadal nie przepadał za Malfoyem. Ja natomiast siedziałam, nadal zdziwiona zachowaniem Scorpiusa. Nie wiedziałam, że jego popisywanie się na każdym kroku i amory ze strony dziewczyn, tak bardzo mu przeszkadzały. Przecież przez te cztery lata, zawsze zachowywał się jak celebryta. Jednak czemu mam się tym przejmować… Już lepiej myśleć dwadzieścia cztery godziny na dobę o Wizengamocie, niż o problemach z osobowością Malfoya.
- Doprawdy? Ten charyzmatyczny Scorpius zniknął w cieniu dojrzewania… - mruknął Albus, zignorowawszy wzrok Ślizgona. Po chwili jednak zmienił temat. – To co, obserwacja Hangletona? 7 października postaramy spotkać się w nocy, wraz z mapą oraz Peleryną Niewidką, jeżeli Cheryl uda się zwinąć ją siostrze.  – Powiedział, z nieco przywódczym tonem i skierował wzrok na Twycross.
- Oczywiście – zaszczebiotała, znowu zamieniając się w cukierkową i uroczą dziewczynką, która rozklejała się przy Potterze. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek ja będę mogła się tak zachować, albo w ogóle zakochać. Cały czas mam wrażenie, jakby moje życie uczuciowie było  pustką, której nie chciałam niczym wypełnić.
- To myślę, że czas się pożegnać. Też postaram się obserwować Hangletona – powiedział Malfoy i machnął ręką, oddalając się od nas. Wstałam z trawy i otrzepałam się dokładnie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Cheryl,, idziesz ze mną na OPCM? – Spytałam się, przypominając sobie, że zupełnie za chwilę rozpocznie się już kolejna lekcja po dłuższej przerwie.
- Tak, tak – odpowiedział Twycross i ukazując rząd białych ząbków, pożegnała się z Albusem.
- To pamiętaj, rzucaj okiem na tego Hangletona – rzuciłam i ciągnąc za sobą Cheryl, poszłam w stronę zamku.
**
                Po kolacji, prawie wszyscy Ślizgoni z czwartego roku udali się do Pokoju Wspólnego, by od razu zacząć pisać czterostronicowy esej o bahankach z OPCM, który zadał nam pan Hopkins ze względu na „karygodne zachowanie”. Podczas posiłku starałam się przyglądać uważnie profesorowi wróżbiarstwa spod ciemnej gwiazdy, który uśmiechał się szerzej niż zwykle. Byłam niemalże pewna, że było to spowodowane zmianą Ministra. A jeżeli to on wysyłał te pogróżki i dlatego tak się spieszył podczas meczu quidditcha, aby je wysłać? Wszystko zaczęło mi się mieszać…
                Oczywiście, przy każdym stole trwała wrzawa na temat dymisji Ministra. Sarah Davis cieszyła się z tej nagłej zmiany i z apetytem zajadała się indykiem, a Lydia stwierdziła, że szykuje się kolejna Wojna Czarodziejów. Snuło się wiele domysłów, a ja patrzyłam się cały czas porozumiewawczo na Cheryl, która miała najprawdopodobniej ochotę wybuchnąć, powiedzieć, że wie o wiele więcej, ale za każdym razem gryzła się w język lub popijała sok dyniowy. Jednak gdy tylko przekroczyłam próg Pokoju Wspólnego, stwierdziłam, że choć na chwilę przestanę o tym myśleć. Wyjęłam wszystkie potrzebne rzeczy i zaczęłam kreślić informację o bahankach, używając przy tym podręcznika. Osób z innych roczników było bardzo mało; Alyson Howard siedziała i przyglądała się nam, wykrzywiając przy tym swoje zmarszczki, a dwójka drugoklasistów grała w szachy czarodziejów. Ze skupieniem pisałam tekst, gdy ktoś szturchnął mnie łokciem, przez co upuściłam pióro i zrobiłam wielkiego kleksa. W tej chwili miałam ochotę tą osobę zasztyletować.
- Oj, przepraszam – Amadeus machnął różdżkę i kleks od razu zniknął. Och, to on. – Chciałem się tylko spytać, czy… - Zaczął, lekko drapiąc się po swoich czarnych włosach, które latały we wszystkie strony. Kevin i Elliot, którzy zajadali się przed chwilą bryłami nugatu, zaczęli wymalowywać w powietrzu niewidzialne serduszka. Nieco zażenowana tą sytuacją, pociągnęłam gwałtownie Amadeusa w cichszy kąt.
- Tak, mogę gdzieś z tobą pójść, pod warunkiem, że nie będzie to herbaciarnia pani Puddifoot. Przełknę wszystko, byleby nie trafić do różowego kącika amorów – powiedziałam, a Amadeus pokiwał głową, nieco zszokowany.
- To, to, d-dzięki – odparł i wrócił na swoje miejsce. Elliot i Kevin pokazywali mu uniesionego kciuka w górę, a ja czułam, że czerwienię się po cebulki włosów. Nigdy nie byłam na żadnej „pseudorandce”, a zwłaszcza z Amadeusem. Jednak w końcu musiałam się zgodzić…co?  Pochyliłam się jak najniżej nad swoim pergaminem. Mój spokój jednak nie trwał za długo, gdyż został szybko zakłócony przez zdyszaną siódmoklasistkę, Alice, z burzą jasnych loków i przesadnie czerwonymi okularami na nosie. Cóż, wyglądała jak czysta kopia Rity Skeeter, nawet nie ze względu podobnego wyglądu, ale także charakteru. Dostarczała każdą informację każdemu i wiedziała o wszystkim najszybciej, wścibiając wszędzie swój nosek.
- Minerwa McGonagall jest ranna! – Powiedziała donośnym, drżącym tonem. Wszyscy krzyknęli zszokowani i zaczęli wybiegać. Poczułam uderzenie gorąca i przestraszona, pobiegłam za Ślizgonami. Pierwsze co rzuciło się oczy, to tłum uczniów, którzy szeptali coś między sobą. Przybiegła pani Pomfrey, Thomas Lewis, Hopkins, a później również reszta Rady Pedagogicznej. Przepchałam się przez grupy uczniów, aż  ujrzałam bezwiednie leżącą panią Minerwę McGonagall. Przed oczami ujrzałam gwiazdki, a cały korytarz wirował w moich oczach.
- Nie została potraktowana Zaklęciem Uśmiercającym! – Krzyknęła pani Pomfrey, machając nad dyrektorką różdżką i mrucząc zaklęcia pod nosem.
- PREFEKCI, PROSZĘ ODESŁAĆ UCZNIÓW DO POKOJÓW WSPÓLNYCH! – Krzyknął Neville Longbottom, opiekun Gryfonów, dzierżąc przygotowawczo różdżkę w dłoni. Prefekci zaczęli nerwowo ustawiać rozemocjonowanych uczniów w rządkach, przy znacznej pomocy Hopkinsa. Rozejrzałam się niepewnie, skubiąc kawałek szaty, gdy przestało mi się kręcić w głowie. Zdążyłam zauważyć, że jeden nauczyciel nie był obecny przy pani McGonagall.
Nie było Hangletona.


 NOTKA OD AUTORKI 
Rozdział pisany najpewniej tydzień temu, lecz nieco zmieniony. Sprawdzony dwukrotnie; mam nadzieję, że z pożądanych efektem wyłapania błędów :) Cóż, w dzisiejszym rozdziale dużo "emocji", ale nie mogłam się powstrzymać :) Serdecznie podziękowania dla użytkowniczki mózg__leniwca, która dała mi soczystego kopa w poślady!
Pozdrawiam,
Gabi.