poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział IV; Hogsmeade i początek wielkiej przygody?







1.10
                Miałam. Totalne. Urwanie. Głowy – MTUG! Nauczyciele stwierdzili, że pod koniec pierwszego miesiąca szkoły nawalą nam jak najwięcej prac domowych. McGonagall powiedziała, że mamy braki w transmutacji i musimy je nadrobić trzema dwustronnymi esejami na temat praw Gampa, które wkuwamy od pierwszej klasy, Flitwick chyba po raz pierwszy od czterech lat zadał nam wypracowanie na temat Zaklęcia Przywołującego oraz pięciu zaklęciom domowym, Horacy Slughorn kazał nam opisać dwa Eliksiry, a kochany Thomas Lewis zadał nam przetłumaczenie dziesięć zdań z run. W sumie mogłabym tak wymieniać dalej, ale z pewnością zajęłoby mi to pięć kartek. Wiecie, że to musiało mieć jakieś skutki, ponieważ nasze „śledztwo” zamarło. Nie powiedziałam NIKOMU o Hangletonie i nie miałam czasu nawet go obserwować, a co gorsza…Każdy zapomniał o Czarodziejskiej Nocy, więc nie wymknęliśmy się nocy wraz z mapą Huncwotów, a także może wykradzioną Peleryną Niewidką siostry Cheryl, jeżeli w ogóle dostalibyśmy się do jej dormitorium. Spokojnie, niech wilkołak zacznie zjadać dzieci w Zamku, chociaż kolejna pełnia będzie 7 października, a więc stosunkowo niedługo!
                Wstałam ostatnia. Dormitorium było puste, więc zdziwiłam się, że nikt mnie nie obudził, nawet Cheryl. Przynajmniej nie musiałam słuchać wyrzutów Morgany, opowiastek Lydii, czy chichotów bliźniaczek Moch. Wiedziałam jednak, że musi być naprawdę późno. Był jednak weekend, więc nie musiałam zakładać szat szkolnych, włożyłam na siebie szybko kaszmirowy różowy sweterek (nie wiem co mnie do tego skłoniło) i pogniecione jeansy. Wlokąc nogami, weszłam po schodach, prawie spadając po nich z powodu Krwawego Barona, który wyskoczył wprost na mnie. Po chwili wreszcie znalazłam się w Wielkiej Sali. Chyba byłam ostatnia, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Usiadłam od razu koło Cheryl, która znowu flirtowała z tym piątoklasistą, zajadając się budyniem. Odwróciła się do mnie dopiero wtedy, kiedy klepnęłam ją z impetem w plecy.
- Dominica! Och, dopiero teraz Cię zauważyłam – zatrzepotała rzęsami i połykając kolejny kawałek budyniu.
- Doprawdy? – Mruknęłam, rozglądając się po stole. Na żadną z  potraw nie miałam ochoty. Pochylając się nad kukurydzą, zobaczyłam Scorpiusa, który rzucał w Alyson owsianką. Unikałam go jak najbardziej mogłam, mimo tego, że miałam mu powiedzieć o Hangletonie. Po tańcu na imprezie w Pokoju Wspólnym, czułam się dosyć niezręcznie.. Napaćkałam więc drobne kawałki kukurydzy i zaczęłam je mielić jadaczką.
- Dzisiaj wyjście do Hogsmeade – powiedziała Lydia siedząca naprzeciw mnie, wyrywając mnie z powolnego jedzenia. Nakładała cały czas serdelki, czyli jej największą miłość. – Ja na pewno idę do Miodowego Królestwa i kupię sobie pełno słodyczy, bo kończą mi się te od mamy. I w dodatku, usłyszałam, że do herbaciarni pani Puddifoot idzie James Potter z Angelicą Bones, a doszły mnie też słuchy – tu ściszyła głos – że, że! Torcik Scorpius idzie tam też z jakąś dziewczyną. – Zachichotała, połykając kawał serdela. Prawie wyplułam kukurydzę z ust, a Morgana zatrzęsła talerzem, upuszczając na niego widelec.
- Ty obżartuchu! Co wypuszczasz okropne plotki? Scorpius tam nie idzie… - warknęła, a trójka piątoklasistów wybuchła śmiechem. Lydia się obruszyła.
- Nie jesteś jego dziewczyną, to może robić sobie co chce – ugryzła kolejnego serdelka. Cheryl i ja wpatrywałyśmy się komicznie na dziewczyny. Nie powinno mnie zdziwić, że Malfoy (chociaż nie wiem czemu) nie potrafi się opędzić od dziewczyn, ale żeby od razu iść z nimi do najbardziej romantycznej kawiarni w magicznym świecie? Czyżby naprawdę znalazł tą jedyną…O NIE! To brzmi naprawdę zabawnie.
- Zamknij te swoje pulchne poliki! – Wrzasnęła Forester, rzucając pucharek o stół. Wszystkie domy spojrzały się wprost na nią, nie ukrywając śmiechu. Twarz szatynki nabrała szkarłatnej barwy, a oczy się zaszkliły. Stwierdziłam, że ona ma naprawdę coś nie po kolei…
*
                Wszyscy uczniowie od klas trzecich wzwyż, chodzili żywi po zamku, nie mogąc doczekać się wyjścia do Hogsmeade. Rozprawiali o sklepie Zonka, Miodowym Królestwie czy o Pubie pod Trzema Miotłami. Było to pierwsze wyjście w tym roku. Słońce ukryło się już za chmurami i wiał lekki wiaterek, zwiastujący październikową pogodę. Szukałam wzrokiem Albusa, nawet Scorpiusa, który pewnie był zajęty swoją wybranką (o ile Lydia rzeczywiście mówiła prawdę) i Cheryl, którą gdzieś wcięło - by wreszcie powiedzieć im o Hangletonie. Przepychałam się przez tłum rozochoconych uczniów, potykając się o koty, ropuchy i inne stworzenia. Cały czas jednak trafiłam w to samo miejsce,  gdzie James Potter stał dosyć schludnie ubrany w towarzystwie kolegów.
- Mówię ci, że Angelica oszaleje na moim punkcie. Jednak to nie zmienia faktu, że na Merlina, jestem…zdenerwowany – powiedział do wysokiego Gryfona, a ja wzruszyłam ramionami. Nie interesowałam się jego życiem uczuciowym, ale szukałam Albusa. Stwierdziłam, że przerwę ich pogaduszki i spytam się, gdzie może być jego brat.
- Przepraszam! – Podeszłam do czwórki Gryfonów, przekrzykując tłum uczniów. James Potter zmarszczył brwi, tak samo jak jego koledzy.
- Czego potrzebujesz…Ślizgonko, chyba Dominico? – Spytał się arogancko, przeczesując swoje brązowe włosy. Poczułam jeszcze bardziej jego brawurowość, która biła od niego na kilometr.
- Wiesz może gdzie jest Albus? – Włożyłam dłonie do kieszeni jeansów. Potter wykrzywił usta w uśmiechu.
- Pewnie gdzieś się pałęta z Rosie lub Louisem, a co? Zakochana? – Zachichotał wraz z kolegami, a ja pokręciłam przecząco głową, zdenerwowania.
- Nie – odparłam chłodno i odeszłam od piątoklasistów. Wiedziałam, że jego brat więcej mi nie powie, więc stwierdziłam, że ponownie poprzepycham się w tłumie. Szczęście chyba mi dopisało, bo stuknęłam się z Albusem.
- Jesteś! Szukałam cię! – Powiedziałam głośno. – Muszę powiedzieć coś ważnego, tylko znajdźmy Cheryl i Scorpiusa!
                Potter otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Kiwnął twierdząco głową i pokazał dłonią, żebyśmy wyszli z samego środka korytarza.
- Chodzi o Hangletona – sprostowałam od razu – i sprawę naszego śledztwa.
                Albus wtedy pacnął się mocno w głowę ręką.
- Zupełnie zapomniałem! – Jego dłoń pozostawiła czerwony ślad na twarzy. Uśmiechnęłam się delikatnie i w tej samej chwili, podeszła do nas Cheryl.
- Cześć, co knujecie? – Spytała się na wstępnie nieufnie, poprawiając swoją wsuwkę, która podtrzymywała jej głowę. Myślałam, że znowu flirtuje z tym piątoklasistą, ale chyba poczuła zazdrość, widząc mnie jak rozmawiam z Albusem. O Merlinie, nie mogę już tego robić.
- Szukaliśmy Cię. Dominica…tak? Ma coś ważnego do powiedzenia w sprawie naszego śledztwa, tylko brakuje nam tego Scorpiusa – Potter odezwał się pierwszy, a Cheryl uśmiechnęła się sucho. Dzięki Bogu, że Albus jest rozumny.
- Jeżeli go w ogóle znajdziemy, bo ponoć idzie na randkę do herbaciarni – mruknęłam, a Cheryl zaszczebiotała słodko, podczas gdy Albus wybałuszył oczy.
- Co tak wszystkich wzięło na amory…Mam ochotę się odizolować – skrzyżował ręce na brzuchu, a Twycross poczuła się urażona. Zupełnie nie rozumiem ostatnio tej dziewczyny.
- Bo może twoja wrażliwość mieści się w krówkach, Gryfonie – odwarknęła od razu, dumnie podnosząc głowę do góry. Potter się zaśmiał.
- Mówi Ślizgonka! – Odkrzyknął po chwili, zaczerwieniając się.
- Możecie się nie kłócić? – Powiedziałam zirytowana, co można było wyczuć w moim tonie.
- My się wcale nie kłócimy! – Odpowiedzieli jednocześnie, a Cheryl odwróciła od razu wzrok. Przewróciłam oczami.
- Złość piękności szkodzi – zadrwił Albus, ignorując moją irytację – a zwłaszcza, gdy jest się pod ramionami piątoklasisty.
                Przełknęłam ślinę. To wyglądało zupełnie jak kłótnia dwóch zauroczonych, którzy nie chcieli się do tego przyznać i zazdrościli sobie nawzajem. A, i duma im na to nie pozwalała, bo przecież Slytherin i Gryffindor, blablabla.
- Pocałujcie się na zgodę – rzekłam ironicznie, chcąc wreszcie przejść do ważnych spraw. Od razu gdy to usłyszeli, odskoczyli od siebie, ale przynajmniej przestali się bezsensownie kłócić. Założyłam pasmo włosów za ucho i pociągnęłam ich w stronę posążku goblina. – Jest Scorpius i chyba nie ze swoją dziewczyną… - Odetchnęłam z ulgą, pukając w plecy Malfoya. Ten odwrócił się i uniósł brew.
- O, Dominica – jego usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Myślałam, że zaraz pęknę z soczystej irytacji, ale się powstrzymałam.
- Mamy mało czasu, bo zaraz Filch zacznie nas zapewne sprawdzać. Posłuchajcie mnie więc uważnie! W czasie meczu quidditchu, zauważyłam, jak nagle Hangleton ucieka z Loży Honorowej i biegnie w stronę gabinetu. Wiem, że brzmi to paranoicznie, ale może to on jest wilkołakiem. Podejrzewać trzeba każdego! Pobiegłabym za nim dalej, ale Irytek mnie zatrzymał – powiedziałam wszystko na jednym wdechu, byleby Scorpius mi nie przeszkodził.
- Te oskarżenia są głupie! Idąc tym tropem, mogę też podejrzewać pierwszoklasistki – powiedział Malfoy,  chcąc mi chyba jak najbardziej dokuczyć. Albus od razu się wtrącił.
- No tak, ale…To może być jakiś dobry trop! W końcu wybiegł z Loży Honorowej jako jedyny, a podejrzewać trzeba każdego, kto ma jakiekolwiek dziwne zachowanie. A jeżeli nawet nie jest wilkołakiem, to możemy dowiedzieć się innych smaczków. Poza tym, idzie z nami do Hogsmeade – Potter się uśmiechnął łobuzersko. Scorpius spojrzał się na mnie, ale ja nawet nie zwróciłam na to uwagi.
- Niestety, nie mogę wam towarzyszyć w śledztwie podczas tego wyjścia. Innym razem – powiedział tajemniczo i oddalił się od nas. Z pewnością idzie na randkę. Nie ma innej opcji.
- Skoro mamy śledzić tego Hangletona, to przydałaby się nam peleryna niewidka! – Jęknęła Cheryl, zauważając swoją siostrę Natalie, z której torby wystawał kawał materiału. – A moja kochana siostrzyczka trzyma ją sobie na wyciągnięcie ręki…Może postaram się ją wziąć, jak wszyscy będą zebrani w Miodowym Królestwie, tak samo jako ona.– I uśmiechnęła się tak samo łobuzersko, jak przed chwilą Albus.
*
                Szłam w stronę Hogsmeade wraz z Cheryl, która wpatrywała się w torbę swojej siostry, obmyślając plan kradzieży. Ja natomiast uważnie obserwowałam Hangletona, prowadzący sznur dzieci do wioski. Wyglądaj podejrzanie…dobrze. Spokojny, z pałętającym się uśmiechem na twarzy. Wierzyłam w duszy, że to on jest wilkołakiem, ale myśl ta wydawała mi się równocześnie absurdalnie śmieszna i przerażająca. W międzyczasie spoglądałam na Scorpiusa, chcąc wychwycić jego wybrankę. Byłam bardzo zdziwiona, że szedł za rękę z tą słodziutką Katie Moch, która powodowała wściekliznę u Morgany i w dodatku błyszczała różowiutkimi dodatkami.
- On idzie z Katie Moch! – Szepnęłam do Cheryl, która wybuchła perlistym śmiechem.
- Ciekawe ile Katie łyżeczek cukru wsypie sobie do herbaty – Twycross nachyliła się do mnie i ja także uniosłam kąciki ust. – Wybacz, ale  idę za moją siostrą… - Dodała po chwili. Kiwnęłam głową i gdy Cheryl się oddaliła z jak zwykle uniesioną twarzyczką, podeszła do mnie bliźniaczka Katie, Nancy Moch.
- Moja siostra idzie na rankę z tym boskim Scorpiusem! – Wrzasnęła, trzymając za rękę Elle Flint, mającą jak zwykle swoją zieloną kokardkę wpiętą na włosach. Za nią szła Sarah Davis, która chyba znalazła się tu przypadkiem.
- Pluję na miłość – warknęła i ponownie poszła do tyłu. Panna Flint zachichotała.
- Ona jest jakaś…czarnomagiczna! Ale wiesz ponoć Ślizgoni praktykowali czarną magię, no bo Voldemort i w ogóle! Ale teraz to się zmieniło, co nie – powiedziała swoim głupiutkim tonem, a ja chciałam się zapaść pod ziemię. Najdziwniejsze pokolenie w historii Slytherinu i tej szkoły…
- Lepiej patrz na Katie! On ją kocha, jestem pewna! – Nancy otworzyła szeroko swoje błękitne ślepia, po czym skierowała wzrok na mnie. – Dominica! Mam nadzieję, że nie jesteś zazdrosna, no bo ty tańczyłaś wtedy z Malfoyem!
                Elle zakryła buzię ręką, wyrażając tym zdziwienie. Boże, ile jeszcze razy dzisiaj będę się irytować?!
- Nic mnie z nim nie łączy – odpowiedziałam chłodno, a Nancy zachichotała wraz Flint.
- Wiesz, Ślizgoni są ambitni, a ja jestem ambitna i chcę, żeby moja siostrzyczka była ze Scorpiusem! – Odparła Nancy i nadal chichocząc, pobiegła z Elle do przodu. Na szczęście, zbliżyliśmy się do Hogsmeade. Pierwszym kierunkiem było Miodowe Królestwo, gdzie Hangleton również poszedł. Odetchnęłam z ulgą i wraz z tłumem innych uczniów, weszłam do kolorowego sklepu. Gdy drzwi się otwierały, wszystkie słodycze podskakiwały w miejscu, a dzwoneczki nad ladą brzęczały radośnie. Każdy oglądał z zaciekawieniem półki, pełne lizaków, które przyklejały się do języka, gał czekoladowych, karaluchów w syropie, cukierków, które wybuchały w buzi i wiele, wiele innych. Rzucałam raz po raz wzrokiem na nauczyciela, który rozmawiał żywo z ekspedientką. Zupełnie nie zauważyłam, jak ramieniem popchnęłam miskę ze ślimakami – gumiakami. Przerażona wrzasnęłam, jednak w ostatniej chwili pojawił się Amadeus, ten kujon, który postanowił ze mną tańczyć na imprezie i odgarniać moje włosy na plecy. Złapał spadający przedmiot.
- Uważaj, Dominico – powiedział ciepło, stawiając miskę ponownie na miejscu. Uśmiechnęłam się delikatnie. Za nim stał rozbawiony Elliot, który chyba próbował go do czegoś namówić. – Chciałem cię zaprosić… - zaczął się jąkać. – W sensie chciałem cię zaprosić…do herbaciarni! Ale na przyszłym wyjściu – odetchnął z ulgą, a Elliot krzyknął triumfalnie. Zaczęłam mrugać niedowierzając, a moje policzki oblały się rumieńcem. Jednak w tej samej chwili, Cheryl pociągnęła mnie w tłum ludzi, a ja straciłam widok na Amadeusa.
- Mam pelerynę! – Uśmiechnęła się, ukazując przedmiot. – Szybko! Albus czeka przed wejściem! Hangleton zamierza wychodzić – wskazała palcem na nauczyciela, zbliżającego się pośpiesznie do wyjścia. Nadal zszokowana, powoli zaczęłam do siebie dochodzić.
- Tak, tak – powiedziałam energicznie, próbując nie ukazując swojego zdziwienia. Pobiegłam z Twycross w stronę wyjścia, nie zwracając na przewracające się półmiski brył nugatowych i słonowodnych ciągutek. W czasie mojego wyjścia, dzwonki znowu zabrzmiały, ale tym razem ciszej. Wyszliśmy na zewnątrz; James Potter szedł w stronę herbaciarni z roześmianą Angelicą, natomiast Scorpius mierzył wolno z Katie, rzucając ostatnie spojrzenie na nas. Był zażenowany, ale zbytnio się tym nie przejęłam, bo Albus narzucił na nas pośpiesznie pelerynę. Musieliśmy cisnąć się w trójkę za Hangletonem, który szedł chyba w stronę Gospody pod Świńskim Łbem.
- Co za masakra… - szepnęła Cheryl, która szła pośrodku. – Chyba nikt nas nie widzi? – Albus wzruszył ramionami. Po niewygodnej przechadzce w milczeniu, rzeczywiście, doszliśmy do gospody. Hangleton rozejrzał się i wszedł do niej, zamykając z impetem drzwi, przez co jedna szybka się niebezpiecznie zatrzęsła. Weszliśmy za nim, gdy drzwiczki się domykały. Podłoga skrzypiała  przeraźliwie pod naciskiem, więc staliśmy w miejscu, zakrywając buzie ręką. Hangleton podszedł do barmana, Aberfortha Dumbledore, który stał w poplamionym fartuchu kucharskim, a przez ramię miał przewieszoną starą, podziurawioną szmatkę. Uścisnął dłoń profesor.
- Już tam jest? – Spytał się przyciszonym głosem, próbując nie zwracać na siebie uwagi trzech czarownic, które popijały kufel kremowego piwa. Aberforth kiwnął głową i wskazał na drzwi za sobą. Spojrzeliśmy się wszyscy na siebie. Albus sugerował palcem, abyśmy jak najszybciej pobiegli za Hangletonem. Uważałam to za zły pomysł, ale musiałam się zgodzić. Gdy profesor wróżbiarstwa otworzył drzwi, wparowaliśmy zanim do środka. Jakimś cudem nikt nas nie usłyszał, tylko Aberforth odwrócił na chwilę wzrok, ale powrócił po chwili  do czyszczenia blatu. Znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu, do którego wpadało mało światła, ogólnie tak jak w gospodzie. Na podłodze leżał dywan, po boku rozciągały się szafki z książkami i fiolkami po eliksirach, a w kącie stał stolik ze świecą.
- Co tu robi mój tata? – Szepnął zszokowany Albus, wskazując palcem na siedzącego przy stoliku mężczyzna. Rzeczywiście, był to sam Harry Potter, ubrany w gustowną marynarkę i czarne spodnie. Co od niego chce Hangleton?
                Zasłoniłam buzię Albusa, aby się nie odzywał. Profesor uścisnął dłoń dorosłego Pottera.
- Dzień dobry, Hangletonie – powiedział Harry – starałem się przyjechać jak najszybciej, byleby mnie nikt nie zauważył.
- Jasne, panie Potter. Pani Minerwa i ja dostaliśmy sowę od Ministra Magii. Jestem zaniepokojony – powiedział flegmatycznym tonem Hangleton. – Jak to możliwe, że tyle osób z Wizengamotu zostało znalezionych martwych? Wiadomo, kto mógłby za tym stać?
                Omal nie krzyknęłam, tak samo jak moi towarzysze. Zabójstwa pracowników z Wizengamotu? Tych ważnych osób? To chyba było trochę poważne…
- Nie – Potter kiwnął przecząco głową, zupełnie bezradny – staramy się też, by nie wyniosło się to za daleko. Wprowadziłoby to duże zaniepokojenie wśród czarodziejów. Obawiamy się, iż Wizengamot wiedział coś o pewnej rzeczy i dlatego ktoś ich zamordował. – Harry przeszył wzrokiem profesorka.
                Hangleton szedł po pomieszczeniu, trzymając dłoń na podbródku.
- A może być to związane z wcześniejszymi morderstwami w Dolinie Godryka, byłego pracownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów? – Spytał się nieco wścibsko, podchodząc do stołka. Harry skinął głową. Przeraziłam się na moment, mój tata pracował w tym departamencie, w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, ale chyba żył…No, Merlinie, na pewno żył!
- Wygląda na to, że tak. Nasze dochodzenia dotarły do tego, że Henry był tak wysoko postawionym pracownikiem, że doskonale wiedział o tym liście, który zostawił Yaxley po wyjściu z Azkabanu. Jednak jesteśmy niemal pewni, że on sam nie może za tym stać, bo w czasie morderstw przebywał w Bułgarii na pracach czarodziejskich, Charlie Weasley sam to potwierdził, ale teraz musimy ściągnąć Yaxleya  – odparł szef Aurorów, oddychając głęboko. Hangleton kiwnął głową.
- Czyli teraz sugerujesz delikatnie, że zabójstwo członków Wizengamotu mogło być motywowane tym listem? Już zupełnie nie rozumiem… - powiedział niepewnie profesor.
- Listu nie ma! Ściągamy Yaxleya z Bułgarii, jak już wspominałem, żeby nam powiedział, czy ktokolwiek oprócz niektórych Śmierciożerców, którzy umarli bądź kitują w Azkabanie, wie o tym liście. Henry zostawił członkom Wizengamotu ten list i go nie ma, a Ci którzy go chronili zostali zamordowani. – Odparł głośno Harry, nieco zdenerwowany. Hangleton wybałuszył oczy.
- Czemu mi o tym nie powiedziałeś wcześniej, na początku rozmowy lub od razu w liście? – Profesor był mocno zdziwiony, a także zirytowany. Potter wstał z miejsca i wyciągnął różdżkę zza pazuchy. Odskoczyliśmy momentalnie do tyłu.
- Bo ci nie ufam! Minerwa powiedziała mi, że byłeś blisko niektórych Śmierciożerców i możesz wiedzieć o liście. Więc nie udawaj niewiniątka! Doskonale także wiem, czemu dostałeś tą posadę. McGonagall chce mieć na oku ze względu na sierpniowe morderstwa, dlatego też dostałeś list ode mnie…Chce zobaczyć, czy nie powiesz o tym komuś ze swoich szemranych koleżków – mruknął nerwowo Harry, a oczy Albusa się zaświeciły.
- Te zarzuty brzmią śmiesznie. Nie wiem po co mnie tu ściągnąłeś… - Zaśmiał się nieco nerwowo Hangleton. Po chwili jego uśmiech zszedł z twarzy. – Nic ci nie powiem… - Odpowiedział i wyszedł z gospody tylnym wyjściem. Harry stał zaniepokojony. Schował różdżkę za pazuchę i nakrył się peleryną niewidką. Wyszedł, a po chwili także my. Dopiero przy sklepie Zonka ściągnęliśmy pelerynę, oddychając niespokojnie.
- O jaki list chodzi? Nic nie rozumiem! – Pierwszy wylał swe emocje Albus. Cheryl cały czas stała zszokowana. – I skoro Hangleton mógł znać Śmierciożerców, to po kiego grzyba zesłali go do szkoły? O co w tym chodzi…To było dziwne obserwować swojego tatę, znaczy, robiliśmy to z Jamesem często, ale w domu! Nie w takich okolicznościach…
                Usiadł na ławeczce.
- Twój tata sam wspominał, że Minerwa chce mieć go na oku. Według mnie, ten Hangleton jest dziwny! Taki po prostu szemrany typ! I w dodatku pamiętacie, powiedział do twojego taty: „Nic ci nie powiem”, czyli coś musi być na rzeczy! Musimy go śledzić! – Powiedziałam z przekonaniem, chociaż sama miałam pustkę w głowie. Wszyscy na moment zapomnieli o wilkołaku.
- Może postaram się coś wypytać o ojca, pożyczę też od Rosie Proroka Codziennego. Ale przede wszystkim obserwujmy tego gostka Hangletona! Zgadzam się z Dominicą – odparł od razu Albus. – A ty Cheryl? – Spojrzał się na pannę Twycross. Kiwnęła mimowolnie głową.
- A powiemy Scorpiusowi? – Odezwała się, odgarniając z wdziękiem włosy do tyłu. 
- Jego tata też pracuje w Ministerstwie, może coś wiedzieć. Chociaż temat Malfoyów jest drażliwy u nas w domu, to jednak mój ojciec ostatnio z nim współpracował. Powiemy tylko, że ma nic nie wypaplać na szersze środowisko, bo mu wybijemy jedynki. – Uśmiechnął się Albus, zupełnie zapominając o tym, że przed chwilą obserwował w ukryciu swojego ojca. – Teraz się rozdzielmy, aby nie wzbudzać podejrzeń. Obgadamy to na spokojnie kiedy indziej, jak będziemy mieć wolny czas. Cher, idziesz ze mną do Zonka? – Skinął głową w stronę szyldu. Skierowałam wzrok na przyjaciółkę. Zarumieniła się po cebulki włosów, ale mimowolnie pokiwała twierdząco głową. On też nieco się zaczerwienił, po czym obaj weszli do sklepu. Widziałam przez okno, jak po chwili wybuchają śmiechem i radośnie rozmawiają. Wow, zapomnieli o swojej dumie.
                Odeszłam od Zonka. Moja głowa cały czas była w pustce, czasami odbijały się myśli na temat Hangletona, morderstw i wszystkiego co usłyszałam w gospodzie. Niektórzy uczniowie zbierali się w stronę Hogwart, profesora nigdzie nie widziałam. Topiąc się w myślach, wpadłam przypadkowo na Katie Moch, która tak głośno płakała, że cud, iż jej nie usłyszałam. Pocieszała ją Nancy i Elle. Nie zwróciły na mnie uwagi, więc od razu je wyminęłam.

- Palant! On powiedział, że nigdy ze mną nie będzie – beczała. A czego innego spodziewała się po Scorpiusie? Na mojej twarzyczce zaczął błąkać się uśmiech. Po chwili ujrzałam Malfoya w towarzystwie kolegów. On także mnie zauważył i machnął do mnie ręką. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, chyba po raz pierwszy nieironicznie. Poczułam dziwne uniesienie, gdy go zauważyłam. Chciałam rozpędzić się, walnąć w ścianę i wyczyścić wszystkie myśli. Jakie uniesienie? W stosunku do Scorpiusa? Nigdy. Mój uśmiech zszedł mi z twarzy, moja mina stała się bardziej zakłopotana. Szłam przed siebie, z rękami w kieszeniach. Po chwili minął mnie zażenowany Amadeus, z którym nie miałam siły już rozmawiać. Przysiadłam na ławeczce obok Sowiarni. Przeżyłam chyba najdziwniejszy dzień, jaki mogłam przeżyć. Amory Amadeusa, sprawa z Wizengamotem i uniesienie w stosunku do Scorpiusa? Brzmiało jak sen…Ale to chyba początek jakiejś przygody!



NOTKA OD AUTORKI 

Jeżeli nie rozumiesz tej historii o liście Yaxleya, to spokojnie! O to w tym chodzi, że bohaterowie i wy będziecie dowiadywać się wszystkiego stopniowo. Za wszelkie błędy przepraszam.
Pozdrawiam nową czytelniczkę Shaked Enter i dziękuje za 80 wyświetleń w tamtym rozdziale, szkoda, że komentarzy tak mało ^_^ 
Pozdrawiam, 
Gabi.

sobota, 28 maja 2016

Rozdział III; mecz quidditchu.





24.09
                Byliśmy zszokowani. Brudni, podrapani przez gałęzie i…przerażeni, podczas gdy Hagrid, Lydia oraz Kieł zajadali się cukierkami z musem jagodowym od Bulstrode. Cheryl nadal drżała, Albus przełykał głośno ślinę, Scorpius nic nie mówił, a ja…zastanawiałam się, co w ogóle przed chwilą miało miejsce. Gdy spytali się nas, czemu wyglądamy, jakbyśmy spotkali jakiegoś czarnoksiężnika i z jakiego powodu wysyłaliśmy miliony czerwonych iskier, nie odpowiedzieliśmy nic. Czy w ogóle uwierzyliby, że przeżyliśmy spotkanie twarz w twarz z wilkołakiem? No właśnie.
                Cheryl Twycross cały poranek wydłubywała liście i paprochy z włosów, a ja wzięłam solidną kąpiel, żeby wszystkie brudy z dziupli, w której się ukryliśmy, zeszły ze mnie jak najszybciej. Lydia opowiadała, jaki ma stosunek z Kłem, a Morgana podejrzliwie się na mnie patrzyła. W sumie, niewiele mnie to obchodziło. Znacząco patrzyłam się na Cheryl, zeszłyśmy w milczeniu razem na śniadanie i z niechęcią kąsałyśmy jedzenie.
- Musimy to obgadać – zaczęłam wreszcie, przełykając z trudem kawałki chleba z dżemem wiśniowym. Cheryl szukała wzrokiem Scorpiusa i Albusa. Po raz pierwszy mieliła swoje ulubione brzoskwinie, jakby były obślizgłymi gumochłonami.
- No tak… - Zaszkliły się jej łzy, na samą myśl o wilkołaku. – Ja…Bo… - Ryknęła płaczem. Próbowałam ją uspokoić, lecz skończyło się to wyjściem z Wielkiej Sali. Oczywiście, wszyscy się na nas patrzyli; Rosie Weasley oderwała wzrok od kaszy manny, James Potter od Angelici Bones, Sarah Davis mrużyła oczy, a Albus wpatrywał się wprost na Cheryl, natomiast Scorpius tylko rzucił spojrzeniem w naszą stronę. Siostra Cheryl wzruszyła ramionami.
- Cheryl…Dumna Ślizgonka nigdy nie beczy. Przecież już jesteśmy bezpieczne! Nic nam nie grozi… - Powiedziałam za drzwiami Wielkiej Sali, ale nieco nieszczerze. Przecież, wiadomo, że ze względu na strzępy ubrań, wilkołakiem z pewnością był ktoś z Hogsmeade, albo z…Hogwartu.
- Nie kłam! – Wycedziła, nadal łkając. – Wszyscy wiemy, że ktoś z nas jest wilkołakiem! Mój wujek umarł…po pojedynku z taką bestią. Cornelius Twycross. Był taki mmiły! Kkochany!
                Nadal płakała. Zrobiło mi się jej szkoda, ale…to nie czas na sentymenty! Idealnie ją rozumiem, jednak po co roztrząsać takie sprawy. Cóż, przynajmniej dowiedziałam się, że Cheryl odczuwa jakieś uczucia prócz głodu.
- Już dobrze, dobrze… - powiedziałam, jednak w moim tonie można było wyczuć irytację. Poklepałam niezręcznie Cheryl po plecach. – Makijaż ci się rozmyje…
                Przestała płakać. Wyciągnęła chusteczkę i zaczęła czyścić rozmazany tusz. Uczniowie zaczęli wychodzić z Wielkiej Sali, nauczyciele również. Lewis obrzucił nas spojrzeniem.
- Zgraja… - warknął nachmurzony, wycierając swoją szmatką ślady jedzenia. Obrzydziłam się na widok jego naburmuszonej i pomarszczonej twarzy. Schowaliśmy się za drzwiami, wzrokiem szukając Albusa i Scorpiusa. Niechętnie, musiałam z nimi pogadać. Wyszli ostatni, Malfoy z Elliotem oraz Kevinem, a Albus w towarzystwie Louisa i Rosie. Pociągnęłam ich obaj.
- Co do… - Albus zamilkł, widząc nas. Louisa i Rosie zachichotali, odchodząc, a Scorpius się żachnął.
- Delikatniej… - uśmiechnął się ironicznie, jednak ja machnęłam ręką. Cheryl nadal lekko łkała.
- Ymm… co się stało? – Spytał się Potter niezręcznie. Twycross uniosła kąciki ust do góry i schowała chusteczkę.
- Nic, nic, ale dzięki, że się martwisz – odpowiedziała, próbując chyba zagrzmieć nieco szorstko. Jednak nadal jej głos się rozklejał. Już zirytowana, zaczęłam mówić.
- Dobrze, wiecie co się wczoraj stało… - kiwnęli głową – a więc musimy zdecydować, co z tym zrobić. Powiedzieć nauczycielom? Nie wiem…
                Wszyscy stali zamyśleni, aż Albus zabrał głos.
- Myślisz, że ktoś nam uwierzy? Przeżyliśmy spotkanie z wilkołakiem….Czwartoklasiści! Mogą również powiedzieć, że było ciemno, byliśmy przestraszeni i coś nam się wydawało – powiedział ostro. Zrozumiałam, iż ma rację. Cheryl znowu zajęczała, ale już nie zwróciłam na to uwagi. A poza tym, co by z tym zrobili…
- Ale! – Wrzasnął nagle Scorpius, a ja podskoczyłam przestraszona. Co za kretyn! – Jeżeli ktoś z Hogwartu…Jest wilkołakiem! Na przykład taki Thomas Lewis, to dopiero mamy przekichane! Mój tata mi opowiadał… - Jednak zamilkł, widząc spojrzenia obecnych. Mimo wszystko, miał trochę racji. Lewis wilkołakiem…
- No to chyba…musimy wszcząć śledztwo. Razem – odrzekł Cheryl. Albus spojrzał na Scorpiusa, a Scorpius na niego.
- W sensie...Jeden Gryfon i trzej Ślizgoni? – Spytał się Potter niedowierzając. Scorpius również nie był zachwycony. Boże Święty!
- Możecie raz nie myśleć o swojej dumie? Cechy Domów idealnie się łączą, by wszcząć śledztwo! Determinacja Slytherinu i odwaga Gryffindoru. Raz możecie się nie kłócić – warknęłam zirytowana. Albus pogładził swoje nieułożone włosy, a Scorpius przełknął ślinę.
- No dobrze – burknął jasnowłosy Ślizgon i podał ugodowo rękę wychowankowi Domu Godryka. Odetchnęłam z ulgą, a Cheryl wpatrywała się jak w obrazek na Albusa. Ciemnowłosy chłopiec ponownie się na nas spojrzał.
- Cokolwiek wypatrzymy, od razu mówimy to pozostałym. W sensie nam. Niedługo wyjścia do Hogsmeade i… - uśmiechnął się łobuzersko, a jego oczy zaświeciły – wilkołaki budzą się podczas pełni. W tym miesiącu jest tak zwana Czarodziejska Noc, mama mi o niej opowiadała. We wrześniu będą dwie pełnie. Była jedna. Dokładnie wczoraj! No właśnie. Więc…jakby ktoś z Hogwartu byłby wilkołakiem, to wyszedłby w nocy. A ja mam mapę Huncwotów, która pokazuje, gdzie ktoś jest. Musimy się w takim razie wymykać w nocy. I nikomu ani słowa, a zwłaszcza o mapie! James i tata chyba by mnie zabili…Powyrywam każdemu oczy, jeżeli piśnie słówko.
                Westchnęłam. Wiem, jak łatwo natrafić się na kogoś natrętnego w nocy, pilnującego porządku,  jednak skoro to miało nam pomóc. Musiałam się zgodzić.
**
                Na zajęciach z profesorem Flitwickiem uczyliśmy się Zaklęcia Przywołującego. Poszło mi to nawet dobrze, gdyż akurat z Zaklęć jestem bardzo dobra w porównaniu na przykład do takiego Zielarstwa. No właśnie. Zielarstwo. Cheryl kocha ten przedmiot, uważa, że odnalazła w nim swój talent, ale ja nie pojmuję tego wszystkiego. Może nie mam tak nieczułych łap jak Lydia, czy nie biję się z roślinami jak Elliot, ale po prostu nie umiem zajmować się takimi rzeczami. Na dzisiejszej lekcji przycinaliśmy krzaki trzepotki, ale nie na tym się najbardziej skupiałam. Obserwowałam profesora Longbottoma. Wydawało mi się to dość irracjonalne, że mógłby być wilkołakiem, ale cicha woda brzegi rwie. Akurat mieliśmy lekcję z Gryfonami na nieszczęście lub szczęście, więc Albus też czasami rzucał okiem. Nauczyciel zielarstwa jednak nie miał żadnych blizn, nie wyglądał jakby chciał kogoś pożreć, tylko uśmiechał się delikatnie w stronę uczniów. Szczerze, wykluczałam go z listy podejrzanych. Odprowadzał nas i poszedł w stronę zamku, gdy zbliżała się już pełnia, a nie pobiegł tak głęboko do lasu, chcąc nas pozabijać. Z rozmyślań wyrwały mnie głosy, krzyczące: „Elliot, Elliot, Elliot!”, odwróciłam się w tej samej chwili, gdy osiłek pocałował w policzek zaczerwienioną od oczu do ust Rosie Weasley. Wyglądała jakby chciała kogoś walnąć trzepotką, a zwłaszcza Elliota. Zakryła się książkami.
- Pocałował Gryfonkę! Zakochana para…Ślizgon i Gryfoniara! – Wrzasnął Kevin, a profesor Longbottom próbował uciszyć klasę. Rosalie wręcz kipiała z zażenowania i złości. W sumie to jej współczułam. Zostać pocałowanym przez takiego osiłka jak Elliot, który zgniótłby jedną ręką jabłko, tak, że zostałyby tylko pestki; argh. Wróciłam jednak do trzepotek, czekając jak lekcja w cieplarni wreszcie się skończy.
*
                Usadowiłam się w Pokoju Wspólnym, ściągając z siebie ciężar wszystkich książek. Dzisiejszy dzień nie należał do łatwych, a zwłaszcza jak na obiedzie, wszyscy plotkowali o Rosie przy stole Ślizgonów, a ona siedziała cały czas zaczerwieniona. Była dopiero 17, a za godzinę miał odbyć się jeszcze mecz quidditcha.
                Rozejrzałam się po pokoju. Amadeus siedział przy kominku, czytając książkę „Zakamarki transmutacji”, Alyson Howard obściskiwała się w kącie ze swoim chłopakiem, przez co zrobiło mi się niedobrze, Sarah Davis patrzyła się tymi mrocznymi oczami na mnie, natomiast dwójka szóstoklasistów i dwójka drugoklasistów wykłócała się o coś. Przymknęłam oczy, nie chcąc ingerować w jakiekolwiek kontakty z tymi osobami, gdy usłyszałam duży trzask. Podskoczyłam, a przed moimi oczami pojawiła się Cheryl i jej starsza siostra z szóstej klasy, Natalie. Była łudząca podobna do mojej przyjaciółki, tylko tyle, że wyższa, a także jeszcze bardziej patykowata.      
- Powiedziałam Ci już coś! Daj mi wreszcie święty spokój, mam swoje życie! – Krzyknęła Natalie, a Cheryl przewróciła oczami, chcąc się odgryźć. Jednak jej siostra już czmychnęła do dormitorium, wraz ze swoją psiapsi Alyson, która postanowiła odkleić się od swojego chłopaka. Pytająco spojrzałam się na Cheryl.
- No co… - jęknęła, siadając obok mnie. Tak jak ja, zdjęła torbę z ramion i odetchnęła głęboko. – Ona cały czas mówi, że niby za nią chodzę i nie daję jej żyć. Chciałam się spytać tylko o jedną rzecz…
- Niby jaką? – Spytałam się od razu, ignorując karcące spojrzenie Amadeusa. Cheryl uśmiechnęła się lekko i nachyliła do mnie.
- Peleryna niewidka – szepnęła. Niewiele mi to wyjaśniało, więc ponownie spojrzałam się na nią pytająco. – Chodzi o to, że peleryna niewidka byłaby nam  cholernie potrzebna. Wiem, że Natalie taką posiada, bo dostała od taty na cześć zakończenia sumów. Tylko wiesz, jaka ona jest. I także wiemy, iż podobno dormitoria żeńskie szóstych i siódmych klas nie są tak łatwe dostępne do wejścia, nawet dla dziewczyn z młodszych klas.
                Kiwnęłam głową, po czym zastanowiłam się, czy Cheryl przypadkiem nie sugeruje mi wykradnięcia peleryny.
- A skoro Albus ma tą…mapę Huncwotów, to nie ma też przypadkiem peleryny? – Spytałam się wyciszonym tonem, rzucając okiem, czy nikt nas nie podsłuchuje.
- Yyy, w sensie, jego tata zabrał mu i Jamesowi pelerynę na wakacjach, gdy wykradali ciasteczka pod nią – odparła Twycross. W tej chwili pociągnęłam ją w stronę dormitorium czwartoklasistek i usadowiłam na łóżku. Spojrzałam się na nią, unosząc jedną brew do góry.
- Cheryl, proszę mi odpowiedzieć szczerze! Kręcisz coś z Albusem? Skąd miałabyś takie informacje? Powiedziałby to pierwszej lepszej Ślizgonce? – Uniosłam głos. Zirytowałam się. Cheryl N I C mi nigdy nie mówiła o jakiejkolwiek z relacji Albusem, a ja musiałam się spowiadać ze wszystkiego. Zarumieniła się i opadła na łóżko, bawiąc się kawałkami szaty.
- Nic nie kręcę! – Obruszyła się i już chciała wstać, kiedy ją zatrzymałam dłonią.
- Kłamiesz. Po prostu kłamiesz, Cher! Czemu nie możesz mi po prostu powiedzieć, że zakochałaś się albo zauroczyłaś w Gryfonie. Twoja duma raz może zejść na drugi plan – wycedziłam. Moja przyjaciółka miętoliła niezręcznie koniec szaty, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Może się nie zakochałam, po prostu znalazłam z nim wspólny język. Przecież Tiara miała z nim problem! Czasami jest zbyt aroganckim Gryfonem, ale bardzo go lubię – odparła rozmarzona. Nie chciałam już ją męczyć i tak byłam pewna, że po prostu się w nim zabujała.
- Dzisiaj mecz quidditcha…będziesz kibicować Ślizgonom czy swojemu kochanemu? – Zaśmiałam się ironicznie, a ona prawie przeszyła mnie wzrokiem. Poklepałam ją po plecach w geście żartu, gdy z łazienki wyszła Morgana. Wtedy się wzdrygnęłyśmy. A JAK COKOLWIEK SŁYSZAŁA?
- Mówiliście coś o Albusie Potterze, czy mnie uszy mylą? – Warknęła wścibsko, kręcąc swoim tyłkiem po pokoju. Zacisnęłam buzię, byleby nie wybuchnąć śmiechem.
- Nic nie mówiłyśmy. A czy ty przypadkiem nie powinnaś polerować miotły Scorpiusika przed meczem? Została tylko godzina! – Powiedziałam, gdy Morgana zaczęła wyjmować szaliki Slytherina ze swojego kufra. Cheryl prawie wybuchła śmiechem, a panna Forester spojrzała się na nie przenikliwie.
- Kochana Dominico – podeszła do mnie, wpatrując się wciąż we mnie – wiem, że jesteś zazdrosna o Malfoya. Ale królowa jest tylko jedna! Nawet nie próbuj mi go odbierać tymi swoimi żałosnymi gierkami. A poza tym, wszystko powiem tacie! A on dopilnuje, żebyś… - Zamilkła. Nie wiedziała co wymyślić. Cheryl machnęła ręką.
- Idziemy od tej wariatki – Twycross syknęła w stronę osłupiałej Morgany i wyszła ze mną, trzaskając drzwiami.
*
                Wszyscy byli już zebrani na boisku do quidditcha. Przepychałam się z trudem przez tłum Ślizgonów, którzy żywo rozmawiali o dzisiejszym meczu. Cheryl szukała wzrokiem jakiegoś miejsca, gdy dotarł do naszych uszów głos Lydii.
- TUTAJ JEST WOLNE MIEJSCE! – Ryknęła. Zauważyłyśmy, jak na najwyższym rzędzie macha do nas pulchna dziewczyna. Chcąc czy nie chcąc, musiałyśmy zająć miejsce koło Bulstrode, która jak zwykle obżerała się słodyczami od mamy, tym razem krówkami. Sztywno siedziałyśmy, czekając na rozpoczęcie meczu. Wreszcie wszyscy uczniowie zamilkli, głos zabrał Louis Weasley, komentator sportowy.
- Witamy wszystkich uczniów na dzisiejszym, pierwszym meczu tego roku! Ekhm – chrząknął – jak wiecie, dzisiaj spotkają się Gryfoni ze Ślizgonami! Mamy nadzieje, że dzięki Kodeksu Poprawności, mecz nie będzie bardzo agresywny, lecz uczciwy. – Wyrecytował formułkę wkutą przez profesor McGonagall.
- Pierwsi wychodzą Gryfoni, z kapitanem, szukającym Jamesem Potter z piątej klasy na czele!  – Powiedział rozentuzjazmowany, a wychowankowie Domu Lwa na trybunach roznieśli głośny krzyk, wirując przy tym szalikami z herbem Gryffindoru. – Po drugiej stronie widać już drużynę Ślizgonów, a prowadzi ich kapitan z szóstej klasy, Scott Higgs – powiedział z mniejszym entuzjazmem. Ślizgoni zaczęli krzyczeć głośno, falując szalikami. Również krzyknęłam krótko, ale nie tak głośno jak pozostali.
- Tradycyjnie kapitanowie uścisną sobie dłonie – powiedział, obywając się bez swojego żarciku o Ślizgonach, czując wzrok nauczycieli na sobie. Profesor Hooch podeszła na środek boiska, powiedziała coś szeptem do kapitanów. Obaj kiwnęli głową, po chwili piłki wyleciały błyskawicznie w górę, a potem wszyscy grający wznieśli się w górę na miotłach. Miotły Scorpiusa, Jamesa i Albusa błyszczały w świetle słońca, ukazując złotawy napis wygrawerowany na środku kija: „Katapulta X”
- Cóż za rozpoczęcie miejscu! Ścigający Ślizgonów, Kevin Lambroce, chciał już rzucić kafla wprost w obręcz przeciwników, jednak znakomity obrońca Gryfonów, Artur Bell, wykonał swój manewr i obronił obręcz! – Zakrzyknął Louis, oddychając niespokojnie. Rozległy się donośne buczenia wychowanków Domu Węża. Obserwowałam mecz w spokoju, a Cheryl, chociaż kibicowała Ślizgonom, to szukała czasami wzrokiem Albusa, który był ścigającym drużyny przeciwnej. Scorpius natomiast lawirował po boisku, tak samo jak James, w poszukiwaniu złotego znicza.
- Ojeju, pałkarze Gryffindoru i Slytherinu, wręcz przerzucali przez siebie tłuczek! – Wrzasnął do mikrofonu komentator– Albus Potter prawie oberwał! – Zakrzyknął ponownie. Cheryl pisnęła niespokojnie, jednak Gryfon wyminął tłuczek w ostatniej sekundzie. To on teraz trzymał kafla. Przerzucił do swojego kolegi, którego nie znałam, ale wyglądał na dwa roczniki wyżej. Ten już szybował wprost do obręczy Ślizgonów, jednak ze względu na interwencje obrońcy Higgsa, musiał przerzucić kafla do najbliższego ścigającego. Był to znowu Potter, który z impetem wrzucił piłkę do obręczy. Rozległ się krzyk Gryfonów, buczenie Slytherinu. Cheryl cicho zawodziła.
- Dzięki wspaniałemu rzutowi Albusa, Gryfoni zyskują dziesięć punktów przewagi nad Ślizgonami! – Louis prawie opluł mikrofon, wstając na chwilę ze swojego miejsca. Rzuciłam okiem w kierunku Thomasa Lewisa; ten nie zmienił swojej mimiki od początku meczu, tylko siedział rozłożony na krześle. Ile bym dała, żeby opiekunem był Slughorn.
                Mecz trwał dalej. Potem dwukrotnie Ślizgoni rzucili do obręczy i tak na zmianę. Wynik był bardzo wyrównany. Pałkarz Slytherinu przez przypadek oberwał tłuczkiem i prawie spadł z miotły. Pojawiło się kilka fauli ze strony obu domów. W pewnej chwili, nastąpił moment największych emocji; obaj szukających zauważyli, jak niesforny złoty znicz fruwa gdzieś w oddali. Zaczęli iść łeb w łeb, raz nurkowali wzdłuż boiska, a ponownie zaczęli gnać do góry. Wszyscy wrzeszczeli z emocjami, a ja, chociaż nigdy nie lubiłam Scorpiusa, naprawdę myślałam, że zaraz się zabije, będąc tuż – tuż nad ziemią. Po raz pierwszy serce mi zaczęło kołatać podczas meczu quidditcha i nawet nie wiem czemu. Wzrokiem błądziłam po boisku, by odnaleźć złoty znicz, ale z takiej odległości, niewiele mogłam zauważyć prędzej niż szukający.
- James Potter wysuwa się na prowadzenie! Gdzieś zauważył tą cholerną piłeczkę! – Zawył Louis, lecz natychmiast się uciszył, gdy McGonagall dała mu kuksańca w brzuch, wychylając się z Loży Honorowej. Rzeczywiście, James zaczął gnać na swojej Katapulcie, wznosząc się do góry. Scorpius uchylił się przed tłuczkiem i zmrużył oczy. Przez chwilę unosił się w miejscu, rozglądając się.
- Co on do cholery robi? Potter już szybuje na górze, a on stoi jak kołek – mruknęłam do Cheryl, która  wzruszyła ramionami. Lydia głośno dopingowała, cały czas połykając niekończące się wręcz krówki. Malfoy wreszcie lekko się uniósł. Zauważył złotego znicza! Ślizgoni zaczęli wrzeszczeć, krzycząc: „Złoty znicz, złoty znicz! Gryfonom się nie damy i ich wykiwamy”. Gdy James Potter dopiero wracał z góry, Scorpius jak najszybciej lawirował wśród zawodników, by dosięgnąć znicza. Piłeczka jednak wyminęła jego dłoń i zaczęła fruwać w prawo.  Malfoy był na lepszej pozycji niż Potter. Poszybował jak najszybciej i wręcz skoczył do złotego znicza. Przez chwilę wydawało się, że znicz nie znalazł się w jego ręce. Jednak MAGIA, Scorpius trzymał właśnie go w dłoni! Uniósł się do góry, uśmiechając się triumfalnie! Wszyscy Ślizgoni zaczęli skakać i wyrzucać w górę szaliki, natomiast Gryfoni siedzieli cicho.
- No i…wygrali wychowankowie Domu Salazara. Scorpius Malfoy złapał znicza – burknął Louis i wyszedł ze swojej budki komentatorskiej. Thomas Lewis tylko poklaskiwał lekko, a Longbottom, opiekun Gryfonów, wzruszył ciężko ramionami. Doprawdy niewiarygodne, że to Ślizgoni wygrali ten mecz. Wiedziałam, że w Pokoju Wspólnym będzie niezła impreza. Cheryl dumnie ukazywała swoją przynależność do Slytherinu, zapominając o Albusie. A ja, chociaż byłam nieco  zadowolona, zauważyłam jedną dziwną rzecz. Nauczyciel wróżbiarstwa, który w ubiegłym roku zastąpił profesor Trelawney, George Hangleton, wybiegł z Loży Honorowej. Zmrużyłam oczy. A jak to on jest wilkołakiem? I może musiał pobiec po swój Wywar Tojadowy? Chociaż nie ma jeszcze pełni, to ma jakieś symptomy, które musi zwalczyć? Wiem, że mógł wybiec z miliona innych powodów, lecz podejrzewać trzeba każdego. Zaczęłam wybiegać z trybun, omijając rozochoconych uczniów, aż wreszcie dopadłam wyjście. George Hangleton nerwowo szedł po trawie. Nachylając się, spokojnym krokiem śledziłam nauczyciela. Wreszcie wszedł do zamku, stukał mokasynami po śliskiej podłodze. Omijałam posążki. Profesor Hangleton nerwowo oddychał. Przeraziłam się. Zaczął iść już w stronę wieży, gdy zatrzymał mnie…TEN POWALONY POLTERGEIST! IRYTEK!
- A gdzie to się panna wybiera? Ślizgoni kokony? – Zaśmiał się głośno. Zaczerwieniłam się od stóp do głów, chcąc powali Irytka jakimś zaklęciem. Hangleton nawet się nie odwrócił. Zniknął zza rogiem.
- Irytek… - warknęłam. Może nie byłam jeszcze na tak straconej pozycji? Poszłam w ślad profesora wróżbiarstwa, gdy…kubeł jakiejś obślizgłej mazi wylał się wprost na mnie. Wrzasnęłam obrzydzona, a Poltergeist już zniknął, rechocząc głośno. Chciałam znaleźć się w lochach prędzej niż roześmiane towarzystwo Ślizgonów, którzy będą chcieli urządzić swoje party po wygranym meczu i po prostu się umyć.
*
                Wyszłam z łazienki. Z trudem obmyłam się z klejącej mazi. Dormitorium było puste, w sumie mogłam się tego spodziewać. Z Pokoju Wspólnego rozbrzmiewały głośne krzyki i śmiechy.
- Nawet Sarah Davis gdzieś wcięło… - mruknęłam zdziwiona i rozejrzałam się po całym pokoju. Rozsunęłam kotary, zasłaniające łóżka. Nie wierzyłam, że nawet ta samotniczka poszła się pobawić ze względu na wygrany mecz. Albo po prostu jest w bibliotece, szukając czarnomagicznych podręczników.
                Wyszłam z dormitorium wprost do Pokoju Wspólnego. Każdy się bawił. Wszyscy latali, unosili Scorpiusa i czasami innych zawodników. Morgana próbowała nawet go pocałować, ale on ukrył się w tłumie. Po chwili ja także weszłam w ludzi, szukając Cheryl. Akurat stała przy kominku, próbując odgonić się od amorów Kevina, który kochał się nieprzerwanie w Twycross bodaj od drugiej klasy, jednak ta nigdy mu nie uległa.
- Nie teraz – mruknęła i zarzuciła mi się na ramiona. Lambroce odszedł rozgoryczony. – Świetne rozpoczęcie sezonu, co?
                Kiwnęłam głową, chcąc jej powiedzieć o Hangletonie, ale ona chyba nie chciała na razie o tym słuchać, bo właśnie ktoś puścił muzykę i poszła tańczyć z jakimś chłopakiem z piątej klasy. Wzruszyłam ramionami. Wszyscy zaczęli bujać się w rytmie muzyki, może były nieliczne wyjątki, typu Lydia woląca towarzystwo słodyczy. Morgana próbowała wyszukać  w tłumie swojego Malfoyka, ale on tańczył z boku w rozkochanej w niej trzecioklasistce, która dorwała go szybciej. Była ładna.
                Usiadłam na fotelu. Nigdy nie widziałam, żeby w Pokoju Wspólnym było tak głośno. Chyba spowodował to pierwszy mecz w sezonie, który kończył się wygraną. Lydia pomachała do mnie, a jakaś pierwszoklasistka spytała się, czy odprowadzę ją do dormitorium. Chcąc czy nie chcąc, zrobiłam to. Gdy ją odprowadziłam, w objęcia złapał mnie niespodziewanie jakiś chłopak.
- Ej, zatańczysz?! – Krzyknął pytająco. Był to Amadeus. Wytrzeszczyłam oczy. Ten spokojny kujon? Nie dowierzałam, a on chyba zrozumiał to za twierdzącą odpowiedź. Po chwili wyrwał mnie w tłum tańczących ludzi. Chciałam wybuchnąć śmiechem.
 - Czemu nie jesteś przy książkach, hę?! – Próbowałam przekrzyczeć muzykę. On chyba poczuł się lekko urażony.
- Bywa   – odparł, wzruszając ramionami. Odgarnął moje włosy na plecy, przez co się zarumieniłam. Chyba nigdy nie tańczyłam z chłopakiem, a zwłaszcza Amadeusem! Był nieco uśmiechnięty, ale zdawał się momentami zawstydzony. Wreszcie muzyka się zmieniła, puścił mnie z objęć i odszedł, puszczając oczko. Nad zszokowana, zaczęłam być odpychana przez wirujący tłum w kolejnym tańcu. Niefortunnie wpadłam na Morgane, która przyssała się do Scorpiusa. Chyba przez te tłumy rozkochanych w nim dziewczyn, podwyższało się jego ego, zawsze wielkie.
- TY WARIATKO! JAK MOGŁAŚ! – Morgana upadła na pupę i kilku Ślizgonek oraz Ślizgonów zaczęło chichotać. Znowu płakała. Prychnęłam, rzucając wzrok na Scorpiusa, który zakrywał buzię ze śmiechu. Forester jak strzała pobiegła do dormitorium, popychając moje ramiona z taką siłą, że wpadłam na nogi…Zgadnijcie kogo. Tego skretyniaczałego Malfoya, który znowu zaczął pokładać się ze śmiechu. Jednak podniósł mnie delikatnie, a kilka trzecioklasistek opadło na kanapę, zaczerwienione. Cheryl wpatrywała się na mnie znad ramion swojego partnera, również unosząc kąciki ust. Byłam…w sumie bardzo zła!
- To co…Musisz ze mną zatańczyć – Scorpius uśmiechnął się złośliwie i złapał mnie w objęcia. Chciałam zapaść się w pod ziemię, bo mój dokuczający wróg numer jeden,  z którym muszę dzielić tajemnicę na temat wilkołaka, właśnie ze mną zatańczył. Drogie trzecioklasistki, z chęcią bym wam go oddała w ramiona. Stąpałam nerwowo, poruszając się w rytmie.
- Dominica ze mną tańczy…Nachmurzona Domisia – znowu uniósł kąciki w gest złośliwego uśmieszku.

- Malfoy, dziękuje za taniec, ale ja już pasuję. Muzyka się kończy – wyszeptałam mu do ucha i wyrwałam się z objęć. Chciałam  iść spać. Musiałam przemyśleć również sprawę Hangletona i jutro wszystkim wiedzącym powiedzieć. Nadal zszokowana tańcem ze Scorpiusem, wparowałam do dormitorium. Zaczerwieniona i zezłoszczona, a w dodatku z wkurzającymi motylkami w brzuszku. Morgana płakała w łazience. To dobrze, mogłam spokojnie iść spać. Zasłoniłam kotarę, zdjęłam szaty i ułożyłam się do snu. Przed oczami miałam raz Hangletona, raz wilkołaka, potem Cheryl i Albusa, która jednak teraz z chęcią tańczyła z piątoklasistą, później również Amadeusa oraz…Scorpiusa. Czasami odbijało mi się w głowie myśl o Pelerynie Niewidce. Okej, jutro będę musiała powiedzieć im o Hangletonie, pewnie znowu się coś wydarzy…Jednak nie myślałam o tym tak długo, bo zasnęłam.

NOTKA OD AUTORKI
Taki tam długi rozdzialik! Może trochę spokojny, trochę z akcją, ale spodziewajcie się natłoku EMOCJI w kolejnych rozdziałach. Jeżeli przeczytasz ten rozdział, proszę skomentuj! 
Pozdrawiam,
Gabi.






czwartek, 26 maja 2016

Rozdział II; szlaban w Zakazanym Lesie.



23.09

                Poprzez pokonanie Scorpiusa w Klubie Pojedynków, stałam się…dosyć popularna. Starsi Ślizgoni byli dla mnie milsi, Elliot nie miażdżył mnie już swoim ciałem podczas lekcji Eliksirów, Cheryl mnie sto razy przytulała i pozwalała użyczyć swoje ślizgońskie perfumy, Gryfoni czasem ze mną rozmawiali, a nawet usłyszałam, że Krukoni analizowali mój występ. Jednak co najważniejsze, Scorpius już nie był taki złośliwy i wredny jak zawsze. Mam nadzieję, że NIE jest to kwestia czasu.
                Słońce wdarło się do pokoju, muskając moje oczy i ramiona. W dormitorium nie było Lydii, gdyż wcześnie poszła na śniadanie, słysząc, że dziś będą serdelki, a Morgana gdzieś się zaszyła. Inne dziewczyny z mojego roku, na przykład Katie Moch i jej siostra bliźniaczka, Nancy, zamknęły się w łazience, z której było słychać chichoty. Zostałam tylko ja, Cheryl, Sarah Davis i Elle Flint, która jak zwykle miała we włosy wpiętą zieloną kokardką oraz intensywnie nakładała na siebie makijaż. Przymykałam oczy, próbując jeszcze na chwilę się zdrzemnąć, lecz po chwili poczułam, jak zimna poduszka spada wprost na moją twarz. Ałć.  Wiedziałam, że Cheryl postanawia mnie wybudzić.
- Wstawaj, kochaniutka – pisnęła, latając koło mojego łóżka. Była już gotowa i bardziej urocza niż zwykle; niesforną grzywkę spięła czerwoną wsuwką, na nosie miała swoje ulubione, zielone okulary, na uszach wisiały jej ulubione kolczyki w srebrne węże (a kto by się spodziewał) i założyła swoją sukienkę w grochy, która odsłaniała jej szczupłe nogi. Cóż, wykorzystała dzień, kiedy nie musi zakładać szat.
- Świetnie wyglądasz – mruknęłam cicho, wstając niechętnie z łóżka. Cheryl tylko się uśmiechnęła, doskonale to wiedząc.
                Śniadanie minęło dosyć spokojnie, może prócz tego, że do niektórych osób przyleciały sowy. Ja dostałam list z pozdrowieniami od rodziców i zdjęciem, gdzie mój tata uściska rękę Ministrowi Magii. Wow, świetnie. Cheryl natomiast została uraczona mnóstwem kolczyków i bransoletek od mamy oraz uściskami do taty, a Lydia otrzymała całą masę słodyczy, przez co nawet upuściła swoje kochane serdelki na podłogę. Jednak największy szum spowodowała paczka dla Scorpiusa oraz braci Potter. Cała trójka dostała najnowsze model miotły, Katapultę X. Scorpius był szukającym w drużynie Slytherinu, tak samo jak James, tylko, że w drużynie Gryfonów, zaś Albus był ścigającym.
- Pokaż! Bo powiem tacie! Od razu! – Lily Potter z drugiej klasy przy pomocy Hugo Weasleya  próbowała odebrać miotłę swoim braciom, lecz nadaremno. Rozgoryczona, pobiegła ze swoimi psiapsi do Sowiarni, zapewne wysłać apel do swoich rodziców.
- Zobaczymy, kto lepiej ją wykorzysta – Scorpius uśmiechnął się ironicznie do Potterów, po czym poszedł popisywać się przed Ślizgonami. Cheryl także pobiegła oglądać miotłę, mimo, że nigdy nie interesowała się quidditchem. „Urok” Malfoya.
*
- Cóż, jestem pewny panie Lambrece, że stać cię na coś więcej – Horacy Slughorn wyczyścił kociołek Kevina, po czym ponownie zaczął przechadzać się po klasie. Nie lubiłam eliksirów. Głównie dlatego, że nie czułam w sobie jakiegoś niezwykłego talentu. Zaczęłam niespokojnie miażdżyć kły węża, kiedy pan Horacy podszedł do mojej ławki. Elliot od razu upuścił swój żądeł żądlibaka, a ja tylko prychnęłam.
- Panie Elliocie! Mówiłem tyle razy, by być delikatnym. To nie są przepychanki – powiedział, po czym spojrzał się na mnie. – Dobrze zmiażdżone składniki, ale proszę się pośpieszyć.
                Kiwnęłam posłusznie głową i dodałam cztery porcje składników do kociołka. Odetchnęłam z ulgą, po czym zaczęłam mieszać.
- Psst! – Był to głos Lydii, która siedziała za mną wraz Cheryl. Zupełny antytalent eliksirowy, jeszcze gorszy ode mnie. Odwróciłam się niechętnie.
- Lydia, co chcesz? – Spytałam się pośpiesznie, kątem oka spoglądając na Slughorna. Pulchna koleżanka, chichocząc nerwowo wraz z Twycross, podała mi zwitek papieru uformowany w kulkę.
- To od ten teges…No, Malfoya i tego jego koleżki, Kevina! – Syknęła Lydia. Odwróciłam się, z niespokojną miną. Czego on może ode mnie chcieć? Krukoni spojrzeli się na mnie uciszająco. Westchnęłam i drżącymi rękami odwijałam papierek.
BRZDĘK, TRRRR.
Papierek wybuchnął mi prosto w twarz i coś podobnego do konfetti, zasłoniło mi na chwilę widok. Wszyscy Ślizgoni zaczęli się śmiać, a najgłośniej już Malfoy. Tego można było się spodziewać! Co za skończony pajac! CO ZA SKLĄTKA TYLNOWYBUCHOWA! Zaczerwieniłam się i z impetem wyrzuciłam papierek wprost do ławki Scorpiusa. Horacy Slughorn był nieco wyprowadzony z równowagi.
- Panie Scorpiusie Malfoy…czy może mi pan to wytłumaczyć? – Profesor od eliksirów podszedł do tego skończonego kretyna.
- To tylko zabawa… – nadal chichotał. Slughorn się zdenerwował.
- Taka zabawa, że dostaniesz szlaban i dziesięć ujemnych punktów! A gdzie ta kara się odbędzie, to uzgodnię z panem Lewisem. Panna Dominica także będzie Ci towarzyszyć, ze względu na to, iż otworzyła papierek. Wracajcie do pracy – uśmiechnął się nerwowo i wrócił do biurka, a ja wręcz…kipiałam jak kociołek Cheryl. Czemu ja? Czemu ja mam dostać szlaban? Gwałtownie zacisnęłam moździerz, chcąc rzucić nim w Scorpiusa, śmiejącego się Elliota i Kevina. A także w Lydie! I Cheryl, bo na pewno doskonale o tym wiedziała…
*
                Wierciłam się niespokojnie podczas obiadu, zajadając ze złością udko faszerowane grzybami. Szlaban. Z Malfoyem. I to jeszcze dzisiaj! A nasz opiekun Lewis, z pewnością będzie chciał dać nam jak najgorszą karę, na przykład sprzątanie lochów z Filchem.
- Na Merlina, już tak nie przeżywaj! To tylko jeden szlaban… - Cheryl przegryzła wisienkę na suflecie, wciąż wpatrując się w stolik Gryfonów. Żachnęłam się niespokojnie.
- Łatwo ci to mówić – powiedziałam nerwowo, wydłubując widelcem części których w kurczaku nie lubiłam. Cheryl ani drgnęła. Wciąż wpatrywała się…Chwila, chwila! W Albusa?
- Co tak cię ciągnie do tego Pottera? – Uniosłam kąciki ust, a Twycross niemal natychmiastowo odwróciła wzrok.
- Do tego Gryfona? Mnie…Nic!– Oblała się szkarłatnym rumieńcem. Jednak ja byłam zupełnie innego zdania. Nie po to błądziła wzrokiem po stoliku Domu Lwa i trzy dni temu ucięła sobie z nim miłą pogawędkę. Cheryl była ładna, Albus przystojny, a zrozumcie że ona lubi takich „torcików”, jakby to ujęła Lydia. Jedyne co to wszystko komplikuje to fakt, że ona jest dumną Ślizgonką, a on Gryfonem. Ale coś musi być na rzeczy…
 Z zamyślenia wyrwał mnie przenikliwy i wścibski głos Morgany, która nadziewała właśnie brutalnie indyka.
- Chcesz mi odebrać Malfoya na tym szlabanie? Pytam się! – Wrzasnęła, mlaskając mięsem. O, najwidoczniej minęła jej kara, lecz bąbel został na jej czole. Przepraszam! To jej twarz.
- Idź lepiej pojedynkować się z pierwszakami… - Wycedziłam, żeby ta panienka dała mi spokój. Wypluła indyka i zaczęła beczeć. Klasyk…
*
                Stałam przed gabinetem Lewisa, tupiąc nogą. Posążki hipogryfów wpatrywały się we mnie, co jeszcze bardziej mnie przerażało. Zupełnie nie wiedziałam, co Malfoy może wymyślić na tym szlabanie. Nawet mógłby mnie zamrozić…Z tego co się dowiedziałam, w gabinecie Lewisa był Slughorn i ktoś jeszcze. Ciekawe.
Nagle „coś” złapało mnie za ramię. Była to najpewniej pulchna dłoń Lydii. Co ona tu robi?
- Ten no, no ten no! – Wrzasnęła, aż podskoczyłam. Wpakowywała do buzi swoje cukierki z musem jagodowym, które dostała od mamy. – Dominica! Ja też mam szlaban, no bo, no bo! Mi ten, ten Longbottom na zielarstwie mi powiedział, że, że! Dostanę szlaban, bo uszkodziłam rośliny. – Powiedziała, śliniąc się. Przypomniało mi się, że nieczuły dotyk Lydii spowodował, iż  oderwała korzenie jakimś roślinkom.
- Świetnie – mruknęłam. Obecność Lydii mnie wcale nie pocieszała. Po chwili podbiegła do nas kolejna postać. Był to Albus Potter. Okej, robi się bardzo ciekawie!
- Nie zostawiaj mnie! No James! – Krzyknął, wychylając głowę zza róg. Tupnął zezłoszczony nogą i doszedł do naszego grona. Wsunął ręce do kieszeni i kiwnął spokojnie głową.
- No to, ekhm, hej! – Uśmiechnął się nieudolnie. Chciałam się od razu na wstępie spytać, czy kręci coś z Cheryl, ale chyba wziąłby mnie za wariatkę. Podeszłam do posążków. Oczekiwałam, aż wreszcie grube paluchy Lewisa otworzą drzwi do gabinetu. I w tej właśnie chwili podszedł Scorpius. Wzdrygnęłam się. Był w całkiem dobrym humorze, szedł nonszalancko. Zatrzymał się na środku.
- Jakie grono! Albus Potter, – uśmiechnął się szorstko – Lydia i Dominica! Mam nadzieję, że konfetti nie wpadło ci do oczu.
- Daruj sobie – odparłam, próbując się na niego nie patrzeć. W tej chwili podbiegła Cheryl. Co ją tu przywiało?
- Domi… - zaczęła, oddychając niespokojnie. Wtedy zauważyła Albusa i mimowolnie poprawiła fryzurę, uśmiechając się blado. To naprawdę zaczyna robić się dziwne! Cholerne wariatkowo! Podeszła do mnie, nadal spoglądając na Pottera, jednak nie miała za dużo czasu na powitania. W tej samej chwili Lewis otworzył drzwi. Stał wraz ze Slughornem i Longbottomem, opiekunem Gryfonów. Jego pomarszczona twarz była wykrzywiona w uśmieszku satysfakcji, a grube paluchy zaciskały mosiężną klamkę.
- Dobrze, zgrajo! Zaraz profesor Longbottom zaprowadzi was do Hagrida, a z nim przejdziecie się rundkę po Zakazanym Lesie – zaśmiał się. Wszyscy byli nieco zdenerwowani, ale na pewno w duchu cieszyli się, że ominęło nas spotkanie z Filchem. Opiekun Gryffindoru wyprostował się dumnie i gestem ręki nakazał, abyśmy szli za nim. Nadal nie wiem, co tu robiła Cheryl i ona chyba też…Przyssała się do mnie jak gumochłon, nieco przerażona perspektywą Zakazanego Lasu. Lydia nadal jadła cukierki, a Scorpius popisywał się przed Albusem, pokazując jaki przykładny z niego Ślizgon.
*
- Hagridzie, tylko godzina! Nie więcej. I nie zapuszczaj ich za daleko… - powiedział profesor Neville. Olbrzym kiwnął głową, poprawiając brodę.
- No si wie! Psorze, może pan już iść! Ja umim się opiekować takimi rozrabiakami… - Tu puścił oczko do Albusa. – To co, dzieciory! Idziemy. Zgubiłym gdzieś moje pudełko z jeżozwierzami w Zakazanym Lesie, tuż na początku! To mi pomiżycie szukać. Idzi z nami Kieł, rozdzielimy siem! Ktokolwiek byłby w niebezpieczeństwie, to puszcza z różdżki czerwony ogiń. Si rozumie?
                Każdy kiwnął głową, a Cheryl przytuliła się mnie jeszcze mocniej. Ja nie odczuwałam ani strachu, ale też nie byłam zbyt chętna, aby penetrować Zakazany Las. Tuż na skraju, Hagrid się zatrzymał.
- Nie powinniśmy się rozdzielać! Proszę… - Jęknęła Cheryl. Hagrid się zaśmiał, jednak po chwili kiwnął głową.
- No dobzi. Ja pójdę sam, z Kłem. Wy, grupa, razim idzicie – powiedział głośnym tonem. Lydia zaprotestowała, drapiąc Kła za uchem.
- Nie, nie, proszę! Kieł to taki słodziak, że, że! Ja bez niego nie idę – odparła, mrugając swoimi maślanymi oczkami.
- No dobzi, to ti idziesz z nami! – Westchnął. Lydia zaczęła częstować go cukierkami z musem.
                I się rozdzieliliśmy. Nie odzywałam się do Cheryl, ponieważ gdyby nie jęczała, mogłabym nie być w grupie ze Scorpiusem. Jednak ta była tymczasem zainteresowana Albusem. Malfoy szedł na początku grupy. Każdy dzierżył różdżkę w dłoni, która oświetlała drogę dzięki „Lumos”
- Gdzie jest to pudełko z jeżozwierzami…To jak szukanie igły w stogu sklątek tylnowybuchowych! – Odezwałam się, drepcząc po szosie.
- Czyli w stogu twojej rodziny? – Scorpius wyszczerzył ząbki. Westchnęłam, zupełnie rozgoryczona po dzisiejszej sytuacji z papierkiem.
- Jesteś taki zabawny, Malfoy – odwarknęłam, przyśpieszając kroku. Blondyn oświetlił moją twarz.
- Dziękuje – odparł. Ja już się nie odgryzłam, idąc w milczeniu. Cheryl cały czas szła w tym samym tempie co Albus. Trzej Ślizgoni i jeden Gryfon. Dom Lwa i Dom Węża zawsze byli przeciwnikami, jednak zauważyłam, że ostatnio ich relacje stają się coraz lepsze. Może przez Kodeks…Teraz znowu sobie przypomniałam, jak bardzo chciałam być w Gryffindorze.
Przez pół godziny błądziliśmy po Zakazanym Lesie, szukając pudełeczka z jeżozwierzami. Twycross czasami zagadywała Albusa, a ten, nieco zadowolony, kiwał tylko głową. Ja od niechcenia patrzyłam się czasami na Scorpiusa, który pobił chyba swój rekord i nie dokuczał mi od 30 minut. Brawo!
- Ej, cśś! Słuchajcie – nagle odezwał się Potter. Wszyscy się zatrzymali. – Słyszeliście, jakby…warczenie?
Każdy zaczął się przysłuchiwać. Rzeczywiście, gdzieś blisko…ktoś warczał. Nasze miny zbledły, a Cheryl przez przypadek prawie przytuliła Albusa, jednak natychmiastowo wróciła do mnie i ponownie się przyssała do mojego ramienia.
- Może…uciekajmy? – Zaproponowała. Scorpius, jak zwykle, chciał popisać się humorkiem.
- A jak to te jeżozwie… - Jednak zamilkł. Zaczął cofać się do tyłu. Zza drzew wychyliła się wielka postać, która była najpewniej…wilkołakiem! Ciężko krocząc, wpatrywał się na nas groźnie, oblizywał się jęzorem, a księżyc przerażająco oświetlał jego wielki tułów. Miał na sobie zerwane strzępy ubrań.
- ZWIEWAJMY! – Krzyknął sparaliżowany chwilowo Albus i natychmiastowo zaczęliśmy uciekać. Z naszych różdżek tryskały miliony czerwonych iskier. Poczułam, jak moje płuca z powodu strachu nie mogły spokojnie wdychać powietrza. Cheryl płakała. Scorpius wraz z Potterem biegli na przodzie. Wilkołak przez chwilę się na nas wpatrywał, przekrzywiając głowę, aż sam zaczął za nami pędzić.
- Właśnie uciekamy przed cholernym wilkołakiem! – Wrzasnęłam. Pomyślałam po raz pierwszy logicznie. – Lepiej się gdzieś schować! Patrzcie, akurat wyrosły nam wielkie krzaczory! – Czym prędzej cisnęłam Cheryl wraz ze mną do krzaków, a raczej dziury obrośniętej krzakami. Po chwili wpadli tam również Scorpius i Albus. Każdy sapał przeraźliwie, ale przynajmniej się nie odzywali. Wpakowałam jęczącą Cheryl jak najdalej, po czym zasłoniłam nas jeszcze bardziej krzakami. Przez dziurkę wszyscy obserwowaliśmy sytuację. Zasłoniłam sobie usta, by nie krzyknąć gdy jeszcze raz zobaczę to obrośnięte zwierzę. Po chwili dotarło do mnie, że ktoś z Hogwartu albo Hogsmeade jest wilkołakiem! Jednak nie dzieliłam się tą myślą z towarzyszami. Wpatrywałam się na górę. Błagałam, by bestia nie nachyliła głową do krzaków, albo na nie nadepnęła. Po chwili się pojawiła, dreptała niespokojnie po ścieżce, wyjąc. Ta chwila trwała chyba wieki. Wilkołak węszył i chciał niemalże wsadzić głowę do krzaczorów, lecz coś go zatrzymało. Chyba inne wycie…? Po prostu odbiegł drogą, którą przed chwilą wszyscy biegliśmy. Szepnęłam do Cheryl, że chyba go nie ma. Scorpius z Albusem musieli przezwyciężyć swoje wspólne dumy i razem wychylić głowę. Wilkołaka nie było. Po kolejnym dziesięciominutowym przesiadywaniu w norze, Albus szepnął:
- Wyjdźmy i zwiewajmy – powiedział. Wyszedł jako pierwszy. Potem Scorpius. Nie myśląc już o tym jak bardzo go nienawidzę, dałam się przez niego podnieść. Na koniec Cheryl. Nie wiele myśląc, po prostu biegliśmy w stronę wyjścia…Uspokoiliśmy się dopiero, gdy zauważyliśmy Hagrida z Lydią i Kłem, którzy stali przy samym skraju lasu.
                       NOTKA OD AUTORKI                             
Hej, cześć :) Dosyć śpieszno mi z tymi rozdziałami, ale jest wena, jest moc! Wiem, że to dopiero początki itd., ale widzę przecież wejścia na rozdział, a...komentarzy brak! Ja nie wiem, kto na to wchodzi, boty? Mam nadzieję, że aktywność z czasem wzrośnie. Pozdrawiam koale15, która jako jedyna mi pięknie komentuje!
Z wyrazami szacunku XD,
Gabrysieł.               

środa, 25 maja 2016

Rozdział I; Klub Pojedynków.











20.09 (tuszu mi jak na razie nie brakuje)

                Lekcja OPCM z Gryfonami właśnie się rozpoczęła. Usiadłam na swoim miejscu, lecz nie dzieliłam go już z Cheryl po tym, jak zostałam rozsadzona, gdy Twycross próbowała mi wmówić, że druzgotki nie żyją w wodzie. Na szczęście nie dzieliłam go również ze Scorpiusem, tylko z Amadeusem. Był on dosyć spokojny i nie skupiał się głównie na dokuczaniu, lecz nauce. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, co było pocieszające. Zaczęłam spokojnie rozpakowywać rzeczy, natomiast w klasie panował istny rozgardiasz.

- Louis, mam nadzieję, że w twoim wypracowaniu nie było błędu! – Krzyknął Albus Potter z ostatniej ławki. Louis Weasley zaśmiał się, ukazując białe ząbki.

- Ja bym bardziej polegał na Rose, ale wiesz… - Młodzieniec wskazał na rudowłosą dziewczynę, siedzącą w środkowym rzędzie. Albus wybuchnął śmiechem, gdy zauważył przy swej kuzynce dwóch Ślizgonów.

- Ta to nawet od Ślizgonków się nie umie opędzić! – Potter zaczął się tarzać ze śmiechu prawie po ziemi, rozemocjonowany. Rosalie Weasley prychnęła oburzona i odgoniła mieszkańców Domu Węża. Cheryl, która siedziała ode mnie dwa miejsca do przodu, odwróciła się i rzuciła:

 - Ponoć ta Gryfonka ma w swoim gronie adoratorów Elliota, tego osiłka od Scorpiusa – przewróciła oczami, chichocząc cicho. Wzruszyłam ramionami, zupełnie nie pojmując tych wszystkich spraw sercowych. Możecie mówić, że jestem jakimś bezuczuciowcem, ale….nigdy się w nikim nie zakochałam! Nawet nie odczułam zauroczenia, a tym bardziej nie wnikałam w życie uczuciowe osób z Hogwartu. Cheryl natomiast lubiła rozmawiać o tym, ba, żyła tym!

Z powodu chwilowego braku nauczyciela na Sali, Gryfoni i Ślizgoni na przemian rzucali się papierowymi kulkami, niektórzy zaczarowywali je w małe, niegroźne smoki. Za jednym machnięciem różdżki od razu odsyłałam papierki do właścicieli, jednakże Scorpius celowo rzucał we mnie ich jak najwięcej, bym nie mogła ich ot tak odsyłać.

- Pajac – mruknęłam pod nosem wystarczająco głośno, by Morgana z ławki obok, usłyszała to.

- Jak śmiesz mówić tak o nim mówić, wariatko! – Kipiała ze złości, lecz po chwili powróciła do pisania półstronicowego wypracowania, który miał być zadaniem domowym, lecz mniejsza o to. I najwidoczniej nasza pani Forester zupełnie zapomniała o odtrąceniu przez Scorpiusa podczas śniadania, gdyż znowu żywiła do niego miłość.

- Dość! Jesteście na lekcji! – Wszyscy zamilkli, w pośpiechu wracając do ławek. Pan Charlie Hopkins z oburzeniem wpatrywał się w klasę. Często się denerwował, gdy uczniowie byli zbyt rozgadani i rozbawieni na jego lekcjach, a zwłaszcza pod jego nieobecność. Był w średnim wieku, niski i chudy. Żywił do OPCM miłość, co było nadto widoczne na jego lekcjach, gdy z fascynacją opowiadał o wszystkich rzeczach z nią związanych.

- Albus, Scorpius, Lewis, Elliot, Lydia, Cheryl! Wasze zachowanie jest karygodne! I to dosłownie, gdyż odejmuje wam każdemu po dwa punkty. Macie szczęście, że nie więcej! Siadajcie i ani słowa więcej, bo wymierzę wam stosowną karę – powiedział podniesionym tonem, odsyłając ich ręką do ławki. Każdy był jednak nadal wesoły, Lydia dojadała babeczkę, Elliot spojrzał się z uśmieszkiem na Rosie, Cheryl puściła mi oczko, Lewis patrzył się znacząco na Albusa, a Scorpius chichotał złośliwie. Przełknęłam ślinę, widząc jego szyderczy uśmieszek. Po chwili pan Hopkins kazał nam oddać wypracowanie na temat chimer, którego połowa klasy nie miała. Później cała lekcja przeminęła na rozmawianiu o tych bestiach, przez co prawie przysypiałam, lecz Cheryl cały czas wysyłała mi liściki o plotce na temat Klubu Pojedynków. Słyszałam o nim wiele, każdy uczeń chciał, by powrócił do swej żywotności, mimo historii z Gilderoyem Lockhartem i Harrym Potterem. I rzeczywiście, pan Charlie zatrzymał nas na przerwie powiadamiając, że dzisiaj o 17:00, odbędzie się spotkanie w Klubie Pojedynków. Cała klasa wrzasnęła radośnie, a Ślizgoni po raz pierwszy zsynchronizowali się z Gryffindorem. Byłam lekko podekscytowana, lecz zadawałam sobie pytanie; czy mam umiejętność do pojedynkowania się?

                Cheryl szła za mną cały czas, przepychając się po korytarzu. Mieliśmy godzinną przerwę od lekcji, więc wybrałyśmy się na błonia korzystając z ładnej pogody. Twycross zdjęła swoją szatę, rozwalając się na pagórku, a ja pokornie siedziałam po turecku.

- Ja na pewno idę! Dumna Ślizgonka rozwali parę uczniaków i po sprawie. Wszyscy wiemy, jak wielką umiejętność pojedynkowania w sobie noszę – powiedziała dumnie, odgarniając gęste włosy na plecy. Zaśmiałam się, przymykając oczy.

- Bardzo dobrze Cię znam Cheryl, ale czyżbyś nie przesadzała? – Skwitowałam, przeglądając z niechęcią  książkę od starożytnych run. Lekcja ta miała być następna i na samą myśl o niej, czułam niesmak w buzi. Pan Thomas Lewis budził odrazę we wszystkich i czułam już ten odór z jego buzi, gdy wsadzi głowę w moją ławkę. Na samą myśl o tym, przekręciło mi się w żołądku.

- No może trochę… - Przyjrzała mi się, po czym na jej twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech. – Zapomniałam! Chciałam się spytać – znaczy jestem pewna, - że idziesz tam ze mną!

                Podręcznik spadł mi na głowę. W sumie myślałam o tym, ale…naturalnie się bałam na samą myśl, że miałabym stoczyć pojedynek.

- Nie wiem czy to dobry pomysł… - urwałam. Nagle poczułam, że muszę tam iść! Podziałała we mnie chyba jedyna ślizgońska cecha, czyli determinacja. – Ale pójdę! Znaczy…No dobrze, idę!

                Cheryl mnie mocno przytuliła, przez co nie mogłam oddychać. Gdy mnie puściła, od razu przybiegła Lydia, wyjątkowo, bez jedzenia.

- Słuchajcie! Morgana ćwiczyła pojedynkowanie się z jakimś pierwszakiem, którego przekupiła słodyczami. I ten pierwszaczek ją pokonał! Paskudny gumochłon – parsknęła śmiechem. Kiwnęłam głową, gdy nagle usłyszałam głośne słowa dochodzące z tyłu. Był to najpewniej głos Albusa Pottera, tego, przy którym Tiara Przydziału wahała się, czy dać go do Slytherinu, czy też Gryffindoru.

- Nawet jak na Ślizgonkę jesteś wyjątkowo…Nieważne – powiedział, idąc za Morganą. Na jej twarzy rósł wielki bąbel. Była rozgoryczona. Parę Krukonów pomstowało nad jej nie inteligencją, Puchoni próbowali nie chichotać, Gryfoni wyjątkowo się nabijali, tak samo jak Ślizgoni, tylko, że oni jeszcze okrutniej. Chyba wszyscy mieli dosyć Forester.

- Mimo, że jesteś…Ekhm – Ślizgonką, to uważam, że zbezcześciłaś dobre imię tego domu – warknął Amadeus, załamując się nad niewiedzą pojedynkową Morgany. Elliot cały czas nerwowo spoglądał na Rosie, która wyglądała, jakby nie wiedziała, czemu tu się znalazła. Zapewne zawołał ją Albus. Prawie wszyscy uczniowie z czwartych klas zebrali się tutaj, oglądając Morgane ze wszystkich stron. Ja  i Cheryl zdziwieni patrzyłyśmy się na zbiegowisko; po co zebrało się tu tyle ludzi! Po chwili Amadeus, ten najmądrzejszy Ślizgon, ponownie się odezwał.

- Jesteśmy tutaj ze względu Kodeksu Poprawności – rzekł oficjalnym tonem, zupełnie pomijając czarnomagiczne warczenie Sary Davis. Wtedy mnie olśniło; rok temu, wszystkie domu, mimo początkowej niechęci uznały Kodeks Poprawności, w którego skład wchodziły między innymi takie zasady jak; brak kłótni bez powodu między domami (czyt. Slytherin i Gryffindor), pomijając mecze quidditchu, wyraźne obelgi ze strony uczniów tychże domów, pojedynki na rzecz nauki. Druga rzecz, a mianowicie, kiedy ktoś wyraźnie skompromituje  w zły sposób jakikolwiek Dom, musi podejść pod Sąd. Także było właśnie w przypadku Morgany, która przekupiła pierwszoroczniaka, by z nią walczył, a w dodatku przegrała.

- To było niedorzecznie! Zepsułaś dobre imię tego domu! Ba, całego Hogwartu! – Warknął Amadeus, który według mnie przesadził, lecz mu nie przerywałam. – W takim razie…musimy cię jakoś ukarać! Nie masz prawa wejść do Klubu Pojedynków, bo cię wygnamy, a poza tym…przez dwa dni W S Z Y S C Y cię ignorujemy! Nawet Malfoy! – Dokończył i wszyscy zgodnie krzyknęli. Morgana zaczęła płakać i przeklinać Amadeusa. Ten stał dumnie. Scorpius wpatrywał się nieco rozbawiony, a także…zażenowany.

- Morgana to nie moja dziewczyna – uciął krótko Malfoy – ale wedle zasady, będę jej unikać. Zasłużyła na to. Mój tata mnie zawsze uczył, aby walczyć z każdym równym sobie…

                Ślizgoni kiwali głową w spokoju, a Albus Potter chichotał cicho. Przewróciłam oczami, nie zważając na irytujący wzrok Scorpiusa na mnie.

- Już dzisiaj, wszyscy Ślizgoni, prócz niej – wskazał z pogardą na Morgane, która oblała się rumieńcem – idziemy do Wielkiej Sali się pojedynkować! Pokażemy siłę naszego domu…

                Jakiś Puchon od razu się zaperzył i spojrzał wrogo na Scorpiusa.

- Każdy dom jest równy! – Ciemnowłosy mieszkaniec Domu Borsuka odszedł ze zgromadzenia, wraz ze swoim rudym kotem. W sumie podziwiałam Scorpiusa za jego charyzmatyczność, ale gardziłam za wszystkie inne cechy jakie ze sobą nosił. Morgana cały czas płakała, przykrywając dłonią wielkiego bąbla. Przez chwilę zrobiła mi się jej szkoda, lecz zrozumiałam, że zawsze była wredną i napuszoną arystokratyczną szm…Dobrze, bez przesady. Po chwili zgromadzenie odeszło, wszyscy Ślizgoni poszli za Scorpiusem (oprócz Morgany, która ukryła się w krzakach), Gryfoni za Albusem, Puchoni w swoich grupkach, a Krukoni w parach. Lydia po chwili pobiegła za swoimi, a Cheryl wstała z pagórka.

- Spotykamy się na starożytnych runach. Idę za Scorpiusem – uśmiechnęła się uroczo, a ja kiwnęłam głową. Stwierdziłam, że po prostu pouczę się jeszcze z książki, aby przeżyć spotkanie z Lewisem.

*

                Lekcja starożytnych run nie była najgorsza. Przynajmniej nie dla mnie. Pan Thomas nie wsadzał mi swojej głowy do ławki, nie wyrywał grubymi paluchami pergaminów, ani nie przetrzepywał torby w poszukiwaniu jakiś „niebezpiecznych” rzeczy typu lizak. Dzisiejszym nieszczęśnikiem był Elliot, który chyba chciał stłuc nauczyciela na kwaśne jabłko, bo już nadstawiał swoje prężne muskuły. Ja w tym czasie uważnie studiowałam runy na wypadek, gdybym miała zostać dziś przepytana. Lecz Lewis nie wypytywał nikogo, tylko coś tam ględził. Później była jeszcze transmutacja, gdzie zamienialiśmy pomarańczę w kotleta i zaklęcia. W międzyczasie zjedliśmy obiad, gdzie Sarah Davis jakimś cudem zamieniła pudding w karalucha. Ona chyba naprawdę jest przyszłym Voldemortem. Następnie nadszedł czas, na który wszyscy czekali. Klub Pojedynków. Wszyscy uczniowie stłoczyli się w Wielkiej Sali, a Prefekci poszczególnych domu próbowali zapanować nad sytuacją. Nasza Prefekcina, Alyson Howard z szóstej klasy, groźnie się na nas patrzyła.

- Prędzej wybijecie szybę, niż rzucicie w siebie jakiekolwiek zaklęcie – zarechotała, a jej zmarszczki zaczęły się groźnie wyginać. Kto jej dał ten tytuł? Cheryl zauważyła również, że pod szatą ma jakąś piersiówkę. Na pewno nie z sokiem dyniowym.

- Chyba zagroziła profesor McGonagall tymi zmarszczkami – Cheryl była zniesmaczona. Wygląd też stanowił dla niej ważną rzecz, gdyż ukazywała nim „gatunek Ślizgonów”.

Wszyscy uczniowie buczeli, plotkowali i wrzeszczeli. Nie lubiłam tłumu, zwłaszcza gdy Lydia obsmarowywała mnie kanapką z dżemem, a jakiś spocony drugoroczniak ocierał się o mnie. Zupełnie nie zauważyłam, jak moja przyjaciółka ucina sobie miłą pogawędkę z Albusem. Teraz to wytrzeszczyłam oczy. Czy dumna pani Ślizgonka gada z dumnym panem Gryfonem? Twycross zauważyła jak się na nią patrzę i natychmiast przestała rozmawiać. Po chwili, Alyson puściła nas niechętnie do Wielkiej Sali, gdzie profesor Hopkins wraz z panią McGonagall ustawiali nas w rzędach. Każdy zaczął żywo rozmawiać, niektórzy wyciągali już różdżki. Nagle zapadła cisza, gdy Hopkins machnął różdżkę. Po chwili przekazał pałeczkę profesor Minerwie.

- Witajcie, moi drodzy! Zebraliśmy się tu dzisiaj, by odnowić Klub Pojedynków! Jestem pewna, że będziemy bawić się uczciwie i pojedynkować z rozwagą! Pan Hopkins będzie was ustawiał do pojedynków. Niestety, prosimy Prefektów o wyprowadzenie uczniów drugorocznych. Ze względu na wasze bezpieczeństwo, stwierdziliśmy, że uczniowie klas drugich i pierwszych, nie będą brali udziału w tymże wydarzeniu. Zapraszam! – Pani dyrektor zakończyła przemowę i zajęła miejsce obok nauczyciela eliksirów, Horacego Slughorna. Drugoroczni uczniowie zaczęli buczeć, a prefekci z rozwagą ich – wręcz – wypędzali z Sali. Wszystkie pojedynki szły  szybko. Byłam zestresowana, dzierżyłam różdżkę w dłoni. Zupełnie nie zauważyłam jak Cheryl z pewną domieszką nerwu pokonuje dumnie jakąś Puchonkę, Elliot zostaje natychmiastowo odepchnięty zaklęciem „Expulso” przez koleżankę ze swojego domu, Albus Potter z lekkim trudem pokonuje Krukona, a jego brat James z uśmiechem na twarzy rzuca jak najszybciej zaklęcia w stronę Ślizgona, którego nie znałam. Lewis Weasley przegrywa ku zdziwieniu pojedynek z agresywnym Krukonem, a Rosie inteligentnie ogrywa Puchonke Scarlett. Zbliżała się moja kolej, w międzyczasie Lydia od razu przegrała walkę z mroczną Sarah Davis, a Amadeus ogrywa Kevina Lambroce, jego kolegę z domu. Zaczęłam się pocić i niespokojnie oddychać. Wreszcie Hopkins złapał mnie za ramię, w czasie walki Prefektów z Ravenclawu i Gryffindoru. Wygrał Gryfon.

- Zmierzysz się ze Scorpiusem – szepnął. Nie dowierzałam. Chciałam się wycofać, a serce zabiło mi niespokojnie. Słyszałam jak Cheryl mi dopinguje, z lekką niewiarą. Wszystkie oczy były wpatrzone tu na mnie, tu na Scorpiusa. Uśmiechnął się złośliwie i ukłonił nisko. Prychnęłam rozjuszona. On chyba mnie lekceważył. Niepewnie podniosłam różdżkę. Scorpius od razu zaczął atakować krzycząc:

- Expelliarmus!

                Nie trzeba chyba mówić, że się tego spodziewałam. Od razu wyczarowałam tarczę, krzycząc: Protego. Jednak nie na tyle mocno, by zaklęcie odbiło się i ugodziło Malfoya. Uniósł brew, a ja podniosłam ironicznie kąciki ust do góry.  Chciałam wykorzystać moment jego nieuwagi.

- Depulso! – Moje oczy się zaszkliły przez moment. Scorpius jednak wyglądał na doświadczonego w pojedynkowaniu, natychmiastowo krzyknął Protego, zupełnie tak jak ja wcześniej. Nie chciałam czekać jak mój przeciwnik zaatakuje.

- Avis – machnęłam mocno różdżką. Ptaszki zaczęły zasłaniać widok Malfoyowi. Uśmiechnęłam się. Dziękuje, panie Flitwick.

- Depulso – dokończyłam. Scorpius został odrzucony do tyłu, a ja schowałam różdżkę za pazuchę. Skrzyżowałam ręce. Tłum wiwatował. Malfoy wstał zaczerwieniony z miejsca pojedynku i, chociaż duma zapewne ledwo mu na to pozwoliła, ukłonił się i bez swojego znanego uśmieszku, zszedł po schodkach. Zniknął w tłumie. Stałam przez chwilę jeszcze dumna, nie dowierzając. Pokonałam Scorpiusa.