20.09
Nie wiem, co mnie skłoniło, by zacząć pisać dziennik…Pewnego dnia, w
kufrze, znalazłam po prostu jakiś mocno oprawiony zeszyt. Brzmi to śmiesznie,
lecz nie dawał mi on spokoju. Moja przyjaciółka, Cheryl Twycross (tak, córka
instruktora teleportacji trafiła do Slytherinu), mówiła, że tylko mięczaki
piszą pamiętniki, ale ona ogólnie jest jakaś walnięta i chodzi dumnie jak
napuszona kotka, ukazując swą radość z przynależności do Domu Węża. Jednak w
końcu jest moją (chyba jedyną) przyjaciółką, bo z innymi to ciężko się dogadać,
mają ego wielkie jak Hogwart. Czasami się zastanawiam, czemu w ogóle tu
trafiłam…
Dobrze, ale może po kolei; nazywam się Dominica,
Dominica Waterson. Obecnie jestem na czwartym roku edukacji w Hogwarcie i
zupełnie nie wiem co ze sobą zrobić. Moi rodzice są czystokrwiści, ale ŻADEN z
nich nie przynależał do Slytherinu, ojciec był Gryfonem, zaś matka Krukonką. Od
czasu dostania listu, byłam pewna, że trafię do Domu Lwa. Marzyłam o tym,
słysząc opinie mojego taty. Opowiadał, że do Gryffindoru należą tylko odważni,
mądrzy, wręcz idealni ludzie…Pac! Tiara Przydziału oznajmiła mi, że mam być
Ślizgonką. Moja pewność siebie stoczyła się w dół, a mój kochany tatuś przez
chwilę chciał mnie wydziedziczyć. Przez dwa lata błądziłam po korytarzach, aż
Cheryl zaproponowała mi pewnego dnia, że przemyci od siostry słodycze z
Hogsmeade. Tak rozpoczęła się niezwykle BARWNA przyjaźń, trwająca do dziś. I
nadal nie wiem, czemu mi to zaproponowała. I czemu się zgodziłam…przecież to
wariatka!
Próbowałam nie robić z siebie napuszonej Ślizgonki. W
sumie do teraz myślę, że Tiara Przydziału była napruta, wypiła za dużo Ognistej
Whisky w czasie przydzielania. Nie widzę w siebie żadnych typowych cech, które
są charakterystyczne dla Domu Salazara; może czasami jestem złośliwa, ale to
tylko gdy ktoś mnie zdenerwuje. Zdeterminowana…CZASAMI. Już bardziej pasuję do
puchatego Puchoństwa, niż obślizgłego Ślizgoństwa! I w dodatku, los chciał,
żebym była na tym samym roku co Scorpius Malfoy! Szaleństwo. Ten chłopaczek
działa mi na nerwy i dokucza w każdej wolnej chwili. Czasami mam ochotę go
zamrozić, ale wiem, że pewnie zostałabym wywalona ze szkoły. A nasz opiekun?
Totalny buc. Thomas Lewis. W sumie mało
osób go lubi, nawet Ślizgoni. Naucza starożytnych run i wszędzie wtyka ten swój
wielki nochal. Podgląda nas na przerwach, przetrzepuje nasze torby, a w czasie
lekcji, nie możemy nawet podnieść ręki, ze względu, iż (cytuję): „Naruszamy
jego świątynie harmonii, która jest podtrzymywana dzięki runom”. A tak
notabene, ten przedmiot jest zupełnie bezużyteczny.
Dzisiejszy dzień zaczął się tak jak zwykle; obudziły
mnie krzyki. Próbowałam zakryć uszy poduszką, ale niewiele to dało. Morgana
Forester jak druzgotek, wściekle wrzeszczała na Lydię Bulstrode, cały czas
potrząsając swoimi wielkimi, czarnymi lokami. Lydia, opychając się wciąż
ciastkami, prychała cały czas, słysząc słowa Morgany. Od pierwszej klasy – a
dokładnie od pierwszego dnia w Hogwarcie – nienawidziły się, gdy Lydia oblała
Morgane sokiem dyniowym, gdy ta próbowała zaimponować Scorpiusowi Malfoyowi.
Tak, nasza panna Forester pochodzi z idealnie czystokrwistej rodzinki, która
próbuje przymilić się do każdego i wpaja swym potomkom ideę, że z Slytherinu
pochodzą ludzie tylko najlepsi, czyli tak jak oni. Czasami boję się, że
zasypiam koło przyszłej czarnoksiężniczki, albo PRZYSZŁYM czarnoksiężniczkom.
- Ty gruba małpo! Wszyscy
wiemy, że zazdrościsz mi kontaktów ze Scorpiusem Malfoyem. Obawiasz się tego,
iż to ja w przyszłości zostanę panią Malfoy. Wiesz co obżartuchu? Tak będzie! –
Wycedziła i wybiegła z dormitorium, zostawiając za sobą chmurę pyłu. No
właśnie! Zapamiętaj: Morgana myśli, że jest najlepszą przyjaciółką Scorpiusa na
roku, jego ukochaną i oskarża wszystkich, że zazdroszczą jej stosunku ze
Malfoyem. Cóż, na pewno nie należę do tego grona.
- Co znowu zrobiłaś,
nasza pulchniutka Lydio? – „Kochana”
Cheryl wstała z łóżka, jak zwykle w dobrym humorze, by się dumnie puszyć.
Wzięła ciastko od Bulstrode i podeszła do toaletki, patrząc się na swoją piękną
twarzyczkę.
- A kogo to obchodzi? –
Warknęła wredna Sarah Davis, która ponoć praktykowała czarną magię i była
przerażająco blada i samotna. Niosła tą tezę, że Slytherin ma być spokojnym
domem, ale równocześnie osianym złą magię i dokuczającym wszystkim. Wstałam
niechętnie z łóżka, zupełnie nie integrując się z innymi Ślizgonkami.
- Bo…bo! – Zająknęła się, przeżuwając
ciasteczko kokosowe. – Ten gumochłoniak znowu się czepia, że niby…ja się kocham
w Scorpiusie i że…że! Jej zazdroszczę. No bo ja…może lubię tak bardzo tego
przystojnego torcika, ale nie zazdroszczę tej Morganie Forcośtam nic, bo, bo!
Jest brzydka jak noc – skończyła, ciężko oddychając. Co za idiotyzm! Dobrze,
naprawdę dziwię się, że Lydia jest w Slytherinie. Tak samo jak ja. Chciałam jak
najszybciej wyjść z dormitorium, unikając przytuleń Cheryl i mrocznych spojrzeń
innych Ślizgonek.
Usiadłam przy stole w Wielkiej Sali. Wszyscy Ślizgoni
rzucali się kawałkami udek z kurczaka i lub kuleczkami z papieru. Przy stole
Gryfonów zaś James Potter próbował wpaść w oko najładniejszej dziewczynie na roku,
Angelice Bones. Krukoni siedzieli, jedząc w ciszy, zaś Puchoni śmiali się
głośno. Po wyśledzeniu wszystkich domów, sama chciałam zabrać się do jedzenia,
gdy nagle usłyszałam znajomy głos. TEN głos. TEN znienawidzony głos. TEN
okropny głos.
- Och, tutaj jest nasz
skowronek. Dominica… - Zachichotał, gładząc swoje włosy. Kipiałam ze złości.
Chciałabym go zamrozić! Jak najszybciej. Scorpius jednak nie zamierzał na tym
zaprzestać. Ignorując swoją zgraję na drugim końcu Sali, usiadł tuż obok mnie.
Już wiedziałam, że to śniadanie będzie najgorszym posiłkiem w moim życiu.
Oczywiście, w mgnieniu oka zleciała się tu Morgan, która próbowała
„romantycznie” wcisnąć mu do buzi dorodny kawałek arbuza. Odsunęłam się jak
najdalej, przełykając z trudem kawałek ciasta. Po chwili pojawiła się również
Cheryl, jak zwykle trzymając głowę jak najwyżej i uścisnęła moją szyję. Prawie
zadławiłam się kawałkiem biszkoptu, lecz Twycross to zignorowała, dosiadając się
obok mnie. Od razu nałożyła swoje ulubione brzoskwinie i jadła je spokojnie,
dopóki nie zauważyła, jak Morgan wybiega z Wielkiej Sali, płacząc. To był znak,
że Scorpius ją zignorował. Cheryl wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Och, przestań… -
Odetchnęłam zniecierpliwiona, a Scorpius tylko wyszczerzył ząbki.
- Czyżby nasza Domisia
nie miała dziś dobrego humoru? Czyli tak jak zwykle? – Malfoy wstał ze stołu,
przy okazji wywalając cały mój talerz na podłogę. Wszystko rozbiło się w drobny
maczek, a domy ucichły. Każdy patrzył się w moją stronę. Zaczerwieniłam się i
już chciałam powiedzieć coś z przekąsem, lecz
Scorpius nagle zabawiał się na drugim końcu Sali ze swoimi kolegami.
Przełknęłam ślinę i ignorując wzrok wszystkich zebranych i słowa Cheryl, po
prostu wyciągnęłam różdżkę i szepnęłam;
- Reparo – talerz od razu wrócił do swojego wcześniejszego bytu. Cheryl,
wpatrywała się na mnie swoimi wielkimi, orzechowymi oczętami, poprawiając cały
czas niesforną grzywkę. Co jak co, ale była naprawdę ładna i urocza,
chociaż często jej urok znikał, gdy
podnosiła wysoko nosek. Zjadła ostatnią brzoskwinię i nalała do swojego
pucharku zwykłą wodę.
- Czemu tak go nie lubisz?
Dokuczanie Scorpiusa jest mega zabawne… - rzuciła, sącząc napój z pucharka.
Upuściłam widelec z łoskotem, ale teraz nikt się mną nie zainteresował. Byłam
zdenerwowana.
- Zależy dla kogo. Robi
to codziennie. Przy każdej możliwej okazji…Po prostu jest to bardzo wredne! – Wysyczałam, podnosząc
widelec. Cheryl westchnęła.
- Jesteś Ślizgonką!
Zrozum to wreszcie…Wredota jest uznawana w tym domie – powiedziała, ignorując
jak papierowa kulka musnęła jej ramiona. Byłam już wystarczająco zdenerwowana
sytuacją, a Cheryl to pogarszała.
- Uważam, że prawdziwe
cechy Slytherinu to spryt, determinacja. Nie uznaję takiej wredności jak
czasami ma tutaj miejsce… - Odparłam i wstałam z ławki. – Spotkamy się na Obronie
przed czarną magią….Żegnam.
Szybkim krokiem zaczęłam kierować się w stronę wyjścia,
ignorując nawoływania Lydii, która chciała mnie zaprosić do degustacji pysznych
babeczek i złośliwe uśmieszki ze strony Scorpiusa oraz jego zgrai. Po prostu
wyszłam…
INFORMACJE - NACJE OD AUTORKI
Rozdział może być dziwny, nudny, jakikolwiek - lecz! To jest dopiero prolog. I tak długi jak na...prolog :) Wiem, że ten wstęp może zapowiadać wam operę mydlaną, lecz obiecuję, że tak nie będzie! Po prostu co ja się miałam rozpisywać w pierwszym poście...Chciałam wam wszystko z grubsza opisać.
Pozdrawiam i liczę na komentarze!
Jestem pierwsza! Okej, znam twój ból. Masz świeżego bloga, pewnie mało osób go zna, ale z racji, że Prolog ten zapowiada się mega ciekawie, to mam nadzieję, że komentarzy będzie napływać co niemiara :)
OdpowiedzUsuńLubię takie blogi, z lekkim humorkiem, ale sądzę, że niedługo też (nie)lekką akcją. Potrafisz operować słowem, ciekawie to opisywać i bardzo mi się spodobało przedstawienie Ślizgonek, Dominici, Cheryl oraz Scorpiusa. Natomiast apeluję, aby następne rozdziały były dłuższe, ale w końcu to prolog, więc wszystko mówi same za siebie. Nie będę wytykać ci błędów, ani nic w tym stylu, lecz przy następnych rozdziałach zapewne rozpiszę się na pięć stron A4.
Pozdrawiam i życzę rozwiania skrzydeł,
koala 15.
Ojeju, dziękuje ślicznie <3 Taki komentarz wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza na początku i w dodatku tak mi pochlebia :D Mam nadzieję, że będzie się przelewało w komentarzach bo nie chcę pisać do ściany. Obyś została tu na dłużej!
UsuńDziękuje i również pozdrawiam,
Gabrysieł.
Cześć! O, też mam na imię Dominika... No proszę. Ale ja chyba też bardziej pasuję do Hufflepufu lub Ravenclawu (odwaga u mnie posiada poziom zerowy), a jeśli byłabym Ślizgonką... Przynajmniej byłabym w domu z przyjaciółką. Ale przejdźmy do rozdziału- jest super. Prologi rzadko kiedy zawierają akcję, jestem pewna, że akcja się zacznie późnieeeeej :) Rozdział jest super, lekko się czyta, tylko za mała czcionka...
OdpowiedzUsuńAnonim