środa, 1 czerwca 2016

Rozdział V; szokujące zdarzenia.



3.10

Drzwiczki uchyliły się, skrzypiąc głośno. Harry Potter wstał i od razu wyciągnął różdżkę, zmierzając gościa od stóp do głów. Do pomieszczenia wszedł Hangleton, jednak ubrany nieco inaczej niż zwykle, ponieważ odziany był w długą czarną szatę, natomiast jego policzki pokryte były wieloma bliznami. Wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Czego chcesz? – Potter zacisnął palce na różdżce, gotów, by wykrzyczeć jakiekolwiek zaklęcie. Profesor wróżbiarstwa uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pokonałeś Voldemorta, a mimo tego, jesteś tak beznadziejnie niemądry! – Odezwał się Hangleton, podchodząc bliżej biurka zawalonego papierami. Dotknął jakąś kartkę, która od razu się spaliła. Harry Potter oddalał się od niechcianego gościa. W tej samej chwili, pokój zaczął się rozmywać; przybierał jednocześnie zarys jakiegoś długiego korytarza, a wszędzie było słychać donośne krzyki, jakby wołanie o pomoc zmieszane z jednoczesnym rzucaniem zaklęć. Pracownicy Wizengamotu w śliwkowych szatach biegli po niezidentyfikowanym korytarzu, a jeden z nich trzymał list.
- Uciekajmy! Jak najszybciej! – Krzyknął najniższy z nich. Po chwili jednak wszyscy padli na podłogę. Obraz ponownie się rozmył. Czwórka czternastolatków, czyli Albus, Cheryl, Scorpius i Dominica, stali pośrodku jakiejś sali, dzierżąc w różdżkę dłoni…
                Jakiś papierek świsnął mi koło ucha, a ja od razu otworzyłam oczy i odkleiłam buzię od zimnej ławki.
- To był tylko sen… - Mruknęłam, pocierając swoją głową. Moje serce nadal łomotało niespokojnie, zupełnie jakbym naprawdę była świadkiem tych zdarzeń. Odetchnęłam głęboko, równocześnie zdziwiona, że zasnęłam na lekcji. Dobrze, może jest to historia magii z przezroczystym profesorem Binnsem, ale jeszcze nigdy, nawet na takich zajęciach, nie ułożyłam się do snu. To musiało być naprawdę dziwne. Rudowłosa Puchonka z ławki obok spojrzała się na mnie, chichocząc, a Kevin coś tam ględził. W sumie im się nie dziwiłam, przed chwilą spałam na ławce, może się jeszcze śliniąc. Jednak nadal byłam zaniepokojona tym snem, a zwłaszcza, iż podobny miałam ubiegłej nocy.
Szczerze powiem, że tak bardzo przejęłam się tą sprawą z Hogsmeade,  iż uciekałam przed spojrzeniem Hangletona, jakby był bazyliszkiem. Chowałam się nawet za posążkami lub zmykałam do biblioteki, byleby mnie nie zauważył. A w końcu muszę go śledzić! Znaczy, powinnam go śledzić, jeżeli chce się czegokolwiek o nim dowiedzieć.
- Urg Obrzydliwy stał na czele rebelii i zabił paru czarodziejów z Hogsmeade w czasie snu… - profesor Binns cały czas opowiadał historię o buncie Goblinów swoim nudnym, monotonnym głosem, który wręcz powodował u uczniów senność. Jednak żaden z nich nie zasnął ot tak na ławce, co ja. Rozejrzałam się po Sali; tylko Amadeus kreślił notatki, a gdy mnie zauważył, uśmiechnął się przeraźliwie szeroko i chyba próbował puścić oko. Cheryl znowu rozmawiała z piątoklasistą, Elliot rysował coś na ławce, pewnie inicjały swoje i Rosie,  bliźniaczki Moch plotkowały z Flint, chyba o Scorpiusie, natomiast on (o dziwo!) siedział spokojnie, a Lydia irytowała Morgane. Klasyk. Wróciłam więc do wcześniejszej pozycji, marząc, by lekcja skończyła się jak najszybciej.
*
                Po lekcji starożytnych run, gdzie Thomas Lewis wytrzepał wszystkie moje rzeczy z torby, nastąpił czas na przerwę. Zamiast ułożyć się spokojnie w błoniach lub pochodzić po Hogwarcie, albo zrobić cokolwiek relaksującego, szukałam Cheryl, Albusa i Scorpiusa. Musieliśmy powiedzieć Malfoyowi o podsłuchanej rozmowie, a nigdzie nikogo nie było! Myślałam, że oszaleję, gdy błądziłam po Hogwarcie. Jedyną osobą, którą spotkałam był Amadeus, który wcisnął mi papierek w rękę i zniknął. Treścią karteczki było: „Zgadzasz się czy nie? Daj znać po lekcjach”. Gdybym miała czas na takie sprawy! Wreszcie zajrzałam do biblioteki, jednak nie sądziłem, że kogokolwiek tam znajdę prócz natrętnych Krukonów, lub najlepszych uczniów z innych domów. Nikogo z poszukiwanej trójki nie ujrzałam, wzięłam więc grube tomisko zatytułowane: „Opis najpopularniejszych składników do Eliksirów poziomu średniego” i usiadłam w kącie, studiując uważnie zawartość książki. Musiałam się w końcu przygotować na nadchodzący sprawdzian z Eliksirów, by dostać chociaż Zadowalający. Bibliotekarka uważnie stąpała po swoim królestwie, zaglądając od czasu do czasu w stronę kątów, gdzie przebywali uczniowie. Czasami wydawało mi się, że chce wbić swoje szpony w moją szyję i odciągnąć od książki, po czym wyrzucić za drzwi. Pachniała starymi kartkami, co mnie specjalnie nie zdziwiło, a lekko zardzewiały klucz od biblioteki, który wisiał na jej szyi, pobrzękiwał delikatnie przy każdy kroku.
- Sproszkowany róg dwurożca…Eliksir Wielosokowy – mruknęłam, błądząc palcem po sześćdziesiątej ósmej kartce. Po chwili coś zawiesiło mi się na szyi tak mocno, że myślałam, iż Irma Pince naprawdę chce mnie wyrzucić z biblioteki. Momentalnie się przeraziłam, a następnie zdenerwowałam, gdy okazało się, że sprawczynią całego zajścia jest Cheryl.
- Oszalałaś? – Spytałam się cicho, byleby bibliotekarka nie zajrzała znowu do tego kąta z miną sępa. Twycross od razu zachichotała. – Szukałam cię! - Dodałam po chwili, wsuwając tomisko od Eliksirów z powrotem na półkę i wyszłam, stąpając cicho.  
- Przepraszam, ale nie miałam czasu. Kochana Minerwa znowu mi powiedziała, że spisywałam niby od Amadeusa. Może po prostu korzystaliśmy z tych samych książek… - jęknęła, gdy wyszliśmy już z biblioteki. Przy okazji jeszcze sto razy po drodze poprawiła fryzurę. Słysząc jej słowa, uniosłam brew.
- Doskonale wiem, że od niego spisywałaś – wzruszyłam ramionami. Cheryl zaperzyła się, jednak nie miała siły na jakąkolwiek obronę. Od dwóch lat próbowała wciskać mi kit, iż nigdy nie spisałaby słowa od najlepszego ucznia na roku. Szkoda tylko, że widziałam, jak w Pokoju Wspólnym wyciąga ukradkiem pergamin z jego torby i jak najszybciej kreśli piórem, aby przepisać całość. Dziwi mnie to, że jeszcze nie wylądowała na dywaniku, albo nie dostała za to pięciu Trolli.
- To co, mamy iść szukać na błoniach? Chcesz w końcu powiedzieć o tym Scorpiusowi – odezwała się Cheryl, gdy z jej twarzy zeszła mina w stylu „panny – foch”. Skinęłam głową i po chwili wyszliśmy z cichego zamku. Na zewnątrz panował lekki chłód, niebo było zachmurzone, a w dodatku wiał lekki wiatr, który pierzchał moje włosy na każdą stronę. Zaczęłam rękami okrywać swoje ciało, czując, jak zimno dochodzi do mojej skóry. Po chwili rozejrzałam się z próbą zlokalizowania Pottera i Malfoya. No właśnie, tego nieszczęsnego Malfoya. Nie wiem, co się stało wtedy w Hogsmeade, gdy go spotkałam i poczułam jakiejś dziwne emocje. Powiem wam, że od tamtego czasu coraz bardziej mnie irytuje i sama myśl, że muszę mu o tym powiedzieć, bardzo mnie przygnębia. Będzie wcinał się w każde słowo, komentował oraz się wygłupiał. A to jest bardzo poważna sprawa, której on pewnie nie zrozumie, chociaż jego ojciec pracuje w Ministerstwie. Jednak może coś od niego wyciągnę, skoro mamy współpracować. Znaczy my coś od niego wyciągniemy, w końcu wie o tym także Albus i Cheryl. 
                Uczniowie zebrani na błoniach testowali specjały ze sklepu Zonka, na przykład proszek na bekanie i mydełka z żabiego skrzeku, plotkowali, ćwiczyli zaklęcia, a niektórzy udawali, że czytają podręczniki. Nigdzie jednak nie znalazłam Albusa bądź Scorpiusa. W sumie z osób które kojarzyłam, znalazłam Jamesa Pottera, chcącego wydłubać z kolegami coś w małym drzewku, Lydię, która częstowała drugoklasistów swoimi słodyczami zakupionymi w Miodowym królestwie, a uwierzcie, że było ich bardzo dużo! W końcu doszliśmy do małej akacji, która została posadzona przez Hagrida w maju na rocznicę Bitwy o Hogwart. Pod nią znajdowała się więc mała tabliczka z wygrawerowanym napisem: „Ku czci poległych – maj, 1998”, otoczona wieńcami kwiatów, które Minerwa zaczarowała tak, by wyschły dopiero przy kolejnej rocznicy. W tej części błoni znajdowało się mało osób; nierozłączne bliźniaczki Moch, które wylegiwały się na pagórku wraz z Elle Flint i grupka jakiś niezidentyfikowanych uczniów.
- Czy tam jest Scorpius? – Cheryl odgarnęła po raz setny swoje włosy do tyłu i wskazała palcem na blondyna, stojącego tyłem do nas. Nie, to nie był Scorpius, bo prawdziwy Malfoy stał za nami i puknął nas z impetem w plecy. Intuicyjnie się odwróciliśmy i ujrzałyśmy tego prawidłowego blondyna, z nierówno zawiązanym krawatem, który gryzł jabłko.
 - Co chcecie? – Spytał się neutralnym tonem, nadal zajadając się owocem. Westchnęłam i widząc jego niedbalstwo w głosie, zastanawiałam się, czy coś w ogóle go interesuje prócz rzucania kuleczkami na lekcjach.
- No nie wiem co chcemy – burknęłam i przewróciłam teatralnie oczami, czując się przez chwilę jak kukiełka w przedstawieniu. Scorpius na to prychnął, znowu niedbale gryząc swoje jabłuszko. – A ty przypadkiem nie miałeś chodzić za rączkę z Katie Moch, żeby nauczyć ją chodzić? – Uśmiechnęłam się, chcąc w ogóle zrezygnować z planu powiedzenia mu czegokolwiek. Malfoy wyrzucił jabłko gdzieś przed siebie i westchnął.
- To był zakład – odparł, a Cheryl w tej chwili parsknęła śmiechem. Scorpius zmierzył ją wzrokiem. – Miałem się umówić z chodzącą błyskotką za 10 galeonów. Chłopacy wymyślili to w dormitorium. To się zgodziłem, ale to było najgorsze co mogłem zrobić! Chichoty Katie, szczebiotanie pani Puddifoot, która stwierdziła, że wyglądamy jak mąż i żona. W końcu jej powiedziałem, że nigdy z nią nie będę, a ona zaczęła beczeć. Wtedy pani Puddifoot mnie wygoniła, pocieszając Błyskotkę.
                Po usłyszeniu tych słów, chciałam tarzać się ze śmiechu po całej ziemi. Cheryl zaśmiała się kilkukrotnie, a Malfoy stał niewzruszony. Nic w tym go nie śmieszyło.
- Mąż i żona… - Twycross nadal się śmiała, aż Scorpius ją uszczypnął w policzek zdenerwowany. Zamilkła natychmiast, chociaż czasami zakrywała buzię, byleby nie parsknąć śmiechem. Natomiast Malfoy stał chłodny, obojętny, bez swojego znanego, złośliwego uśmieszku; czyżby skończył mu się Eliksir Nieskończonej Żałosności, czyli w skrócie – ENŻ?
- Powiedzcie w końcu, czemu mnie szukałyście? – Obluzował swój krzywo zawiązany krawat w barwach Slytherinu i spojrzał się na nas obie. Merlinie, co się z nim stało…
- No więc tak, ee – zająknęłam  się. Mówić czy nie? Zainteresuje go to, czy zaśmieje się i odejdzie? Jednak w końcu po coś tu przyszłam. Odetchnęłam głęboko i wszystko mu jak najdokładniej powiedziałam. Wszyściutko o podsłuchiwaniu, moim snu, podejrzeniach i spytałam się, czy cokolwiek mógłby wiedzieć. Malfoy stał, wpatrzony się w jakiś punkt na horyzoncie, a Cheryl cały czas ziewała, jakby zastanawiała się, czemu tu przyszła. Przyznam szczerze, że tego bardziej się spodziewałam po Scorpiusie. Kopnęłam ją w kostkę, aby przestała.
- Wiem, że mój tata współpracował z Potterem i jedyne co usłyszałem to właśnie o tym liście Yaxleya – powiedział beznamiętnie, chociaż można było wyczuć, że lekko się zaintrygował. – Tata mówił coś, że był to list zapieczętowany, czyli list, który nie może wyjść poza środowisko Ministerstwa. Zrozumiałem to tak, że można go odczytać, jeżeli ma się przynależność do Ministerstwa lub przebywa się w nim. Tak sądzę. Zabezpieczony jest zaklęciem. O morderstwie osób z Wizengamotu nic nie usłyszałem. Mój tata bardzo ukrywa przede mną jakiekolwiek swe zajęcia, ale to akurat zdążyłem wychwycić, póki mama nie wyczaiła, że siedzę przyklejony do ściany.
                Moje serce znowu załomotało. Poczułam ekscytację, która przeszła przeze mnie niczym błyskawica. Odkrywałam jakąś tajemnicę, która spędzała mi sen z powiek i zdawało mi się, jakbym ważyła losy świata. Zaczęłam myśleć: osoba która zabrała list i najpewniej zabiła pracowników z Wizengamotu, musi należeć do Ministerstwa oraz wiedzieć o zaklęciu nałożonym na ów list. List musi być bardzo ważny…Ale czego na Merlina dotyczy? Ile powinien ważyć odpowiedni kociołek? Parsknęłam cicho śmiechem. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo coś spadło dosłownie przed moimi oczami. Przestraszyłam się, a po chwili ujrzałam Albusa.
 - Zdążyłaś już powiedzieć Malfoyowi? – Spytał się Potter, a ja kiwnęłam głową, podczas gdy Scorpius uniósł lekko kąciki ust. –Zobaczcie co napisano w Proroku, który grzecznie pożyczyłem od Rose. – Podniósł ponownie czasopismo i wetknął nam je pod nos.

DYMISJA MINISTRA MAGII
Wiadomości z ostatniej chwili! Kingsley Shlackebolt zrzeka się  stanowiska Ministra Magii z niewyjaśnionych powodów i oddaje je…Teodorowi Nottowi! Pamiętamy, że ojciec Notta był czynnym Śmierciożercą, przez co ta decyzja zdziwiła wielu czarodziejów. Pan Teodor jest dyrektorem Departamentu Transportu Magicznego. Nie skomentował tej sprawy, tak samo jak Shlackebolt. Doszły nas słuchy, że były Minister Magii dostawał pogróżki. Jakie? Z pewnością do tego dojdziemy. Oczekuj kolejnych artykułów związanych z tym tematem!
                Przeczytałam szybko tekst, wodząc wzrokiem po linijkach. Moje serce ponownie zaklekotało, jakby było rozwalającą się miotłą, która uderzyła w coś z dalekiej odległości. Dymisja Ministra Magii? Pogróżki? Teodor Nott?
- List od Yaxleya, Wizengamot, dymisja Kingsleya i pogróżki…co jeszcze? – Spojrzałam się bezradnie na towarzyszy. Albus uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Wilkołak – dodał po chwili. Rzeczywiście. Zupełnie zapomniałam o tym, że całkiem niedawno uciekaliśmy przed paskudnym wilkołakiem. Pięknie.
- Musimy to wszystko poukładać – bąknęłam po chwili, czując jak silny wiatr spowodował u mnie gęsią skórkę. Otuliłam się szczelnie rękoma i spojrzałam się na towarzyszy. – A jeżeli wilkołak jest także z tym jakkolwiek związany? – Dodałam nieco pewniej, a Scorpius popatrzył się na mnie krytycznym wzrokiem.
- Nie sądzę. Każdy może zostać ugryziony przez wilkołaka i się w niego zamienić – odparł natychmiast, a ja uniosłam wyzywająco brew, jak to miałam w zwyczaju.
- Scorpius, coś ty taki chłodny, zmroził cię ktoś? – Odezwał się po chwili Albus, trzymający zwiniętą w rulon gazetę. Uśmiechnęłam się na chwilę, tak samo jak Cheryl. Malfoy chyba chciał coś powiedzieć, ale od razu stwierdziłam, że zatrzymam tą bezsensowną wymianę zdań.
- Może ktoś go po prostu tu nasłał? Na przykład Hangleton? – Wtrąciłam się, ogrzewając ramiona dłońmi. – Ułóżmy to wszystko! Zacznijmy od tego, co mówił Scorpius. List od Yaxleya to list zapieczętowany, zabezpieczony zaklęciem, który nie może wyjść poza Ministerstwo i musi być najpewniej otworzony przez osobę, która tam pracuje. Wychodzi na to, że list został oddany przez Yaxleya w czasach panowania Śmierciożerców w Ministerstwie, lub na chwilę po śmierci Voldemorta, zanim został wrzucony do Azkabanu. Jednak jestem za tą pierwszą kwestią, skoro tak czynni Śmierciożercy jak on zostali zsyłani do więzienia natychmiastowo. Wizengamot zajmuje się sprawami czarodziejów, którzy złamali jakieś prawo i to najpewniej oni posiadali ten list. Musiał on dotyczyć, albo Śmierciożerców, którzy tak notabene złamali dużo praw, albo czegoś jeszcze innego, także związanego ze złamanymi regułami. Ktoś ich zabił tylko po to, by dostać list.  Hangleton, jak powiedział tata Albusa, był blisko Śmierciożerców, więc musi cokolwiek o tym wiedzieć! Także śledzenie go byłoby bardzo potrzebne…Przejdźmy do dymisji Ministra. Pogróżki zapewne dotyczyły całej tej afery, a sprawca najpewniej chciał go ze stołka Ministra zdjąć i posadzić Notta, który będzie chciał zatuszować tą sprawę. -  Skończyłam swój wywód. Spojrzałam się na swoich towarzyszy, czując jak zasycha mi buzia. Powiedzmy sobie szczerze: oszalałam na punkcie tej sprawy! Nawet jak zajmowałam się innymi rzeczami, to i tak chodziła mi ona cały czas po głowie, jakby była wyjątkowo złośliwym chochlikiem kornwalijskim, który się we mnie wgryzł.
- Jak ty to tak szybko wszystko…poukładałaś? – Spytał się nieco zszokowany Albus, marszcząc czoło. Uniosłam lekko kąciki ust, odbierając to jako komplement.
- Po prostu o tym dużo myślę – odpowiedziałam, przystępując z nogi na nogę. Długie stanie w tej samej pozycji dało się we znaki, ponieważ rozbolały mnie mięśnie. Chciałam zaproponować im, abyśmy po prostu usiedli na jakimś pagórku, lecz po chwili sama usiadłam na ziemi, krzyżując nogi.
- Czyli wygląda na to, że mamy śledzić Hangletona? – Odezwał się Malfoy. Bez swojego ironicznego uśmiechu, który denerwował mnie za każdym razem, kiedy tylko pojawiał się na jego twarzy. Co takiego się stało, że Scorpius znany z zażywania swojego ENŻ, stał się obojętny i chłodny?
- Co ci się stało? Gdzie twoja ironia i złośliwość w każdym wypowiedzianym wyrazie? – Wypaliłam wreszcie, a milcząca Cheryl spojrzała się na mnie zszokowana. Scorpius także wyglądał na nieco zdziwionego i spojrzał się na mnie, jakby chciał mnie przestrzelić tym wzrokiem.
- A co? – Odparł, a jego pytanie zabrzmiało dosyć retorycznie i nie oczekiwał odpowiedzi. – Po prostu…zrozumiałem coś po spotkaniu z Katie. Ta cała maska…ekhm – próbował brzmieć szorstko – i moje cwaniakowanie, spowodowało, że wszystkie amory ze strony tych dziewczyn stały się uciążliwe. Nie wiem czy nadal chcę latać jak poparzony i dopiekać wszystkim. Po prostu w pewien sposób dojrzewam…A zresztą co będę się wam spowiadać! Od kiedy to cię interesuje, Dominica? – Dokończył, a Albus mimowolnie parsknął śmiechem. Chyba nadal nie przepadał za Malfoyem. Ja natomiast siedziałam, nadal zdziwiona zachowaniem Scorpiusa. Nie wiedziałam, że jego popisywanie się na każdym kroku i amory ze strony dziewczyn, tak bardzo mu przeszkadzały. Przecież przez te cztery lata, zawsze zachowywał się jak celebryta. Jednak czemu mam się tym przejmować… Już lepiej myśleć dwadzieścia cztery godziny na dobę o Wizengamocie, niż o problemach z osobowością Malfoya.
- Doprawdy? Ten charyzmatyczny Scorpius zniknął w cieniu dojrzewania… - mruknął Albus, zignorowawszy wzrok Ślizgona. Po chwili jednak zmienił temat. – To co, obserwacja Hangletona? 7 października postaramy spotkać się w nocy, wraz z mapą oraz Peleryną Niewidką, jeżeli Cheryl uda się zwinąć ją siostrze.  – Powiedział, z nieco przywódczym tonem i skierował wzrok na Twycross.
- Oczywiście – zaszczebiotała, znowu zamieniając się w cukierkową i uroczą dziewczynką, która rozklejała się przy Potterze. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek ja będę mogła się tak zachować, albo w ogóle zakochać. Cały czas mam wrażenie, jakby moje życie uczuciowie było  pustką, której nie chciałam niczym wypełnić.
- To myślę, że czas się pożegnać. Też postaram się obserwować Hangletona – powiedział Malfoy i machnął ręką, oddalając się od nas. Wstałam z trawy i otrzepałam się dokładnie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Cheryl,, idziesz ze mną na OPCM? – Spytałam się, przypominając sobie, że zupełnie za chwilę rozpocznie się już kolejna lekcja po dłuższej przerwie.
- Tak, tak – odpowiedział Twycross i ukazując rząd białych ząbków, pożegnała się z Albusem.
- To pamiętaj, rzucaj okiem na tego Hangletona – rzuciłam i ciągnąc za sobą Cheryl, poszłam w stronę zamku.
**
                Po kolacji, prawie wszyscy Ślizgoni z czwartego roku udali się do Pokoju Wspólnego, by od razu zacząć pisać czterostronicowy esej o bahankach z OPCM, który zadał nam pan Hopkins ze względu na „karygodne zachowanie”. Podczas posiłku starałam się przyglądać uważnie profesorowi wróżbiarstwa spod ciemnej gwiazdy, który uśmiechał się szerzej niż zwykle. Byłam niemalże pewna, że było to spowodowane zmianą Ministra. A jeżeli to on wysyłał te pogróżki i dlatego tak się spieszył podczas meczu quidditcha, aby je wysłać? Wszystko zaczęło mi się mieszać…
                Oczywiście, przy każdym stole trwała wrzawa na temat dymisji Ministra. Sarah Davis cieszyła się z tej nagłej zmiany i z apetytem zajadała się indykiem, a Lydia stwierdziła, że szykuje się kolejna Wojna Czarodziejów. Snuło się wiele domysłów, a ja patrzyłam się cały czas porozumiewawczo na Cheryl, która miała najprawdopodobniej ochotę wybuchnąć, powiedzieć, że wie o wiele więcej, ale za każdym razem gryzła się w język lub popijała sok dyniowy. Jednak gdy tylko przekroczyłam próg Pokoju Wspólnego, stwierdziłam, że choć na chwilę przestanę o tym myśleć. Wyjęłam wszystkie potrzebne rzeczy i zaczęłam kreślić informację o bahankach, używając przy tym podręcznika. Osób z innych roczników było bardzo mało; Alyson Howard siedziała i przyglądała się nam, wykrzywiając przy tym swoje zmarszczki, a dwójka drugoklasistów grała w szachy czarodziejów. Ze skupieniem pisałam tekst, gdy ktoś szturchnął mnie łokciem, przez co upuściłam pióro i zrobiłam wielkiego kleksa. W tej chwili miałam ochotę tą osobę zasztyletować.
- Oj, przepraszam – Amadeus machnął różdżkę i kleks od razu zniknął. Och, to on. – Chciałem się tylko spytać, czy… - Zaczął, lekko drapiąc się po swoich czarnych włosach, które latały we wszystkie strony. Kevin i Elliot, którzy zajadali się przed chwilą bryłami nugatu, zaczęli wymalowywać w powietrzu niewidzialne serduszka. Nieco zażenowana tą sytuacją, pociągnęłam gwałtownie Amadeusa w cichszy kąt.
- Tak, mogę gdzieś z tobą pójść, pod warunkiem, że nie będzie to herbaciarnia pani Puddifoot. Przełknę wszystko, byleby nie trafić do różowego kącika amorów – powiedziałam, a Amadeus pokiwał głową, nieco zszokowany.
- To, to, d-dzięki – odparł i wrócił na swoje miejsce. Elliot i Kevin pokazywali mu uniesionego kciuka w górę, a ja czułam, że czerwienię się po cebulki włosów. Nigdy nie byłam na żadnej „pseudorandce”, a zwłaszcza z Amadeusem. Jednak w końcu musiałam się zgodzić…co?  Pochyliłam się jak najniżej nad swoim pergaminem. Mój spokój jednak nie trwał za długo, gdyż został szybko zakłócony przez zdyszaną siódmoklasistkę, Alice, z burzą jasnych loków i przesadnie czerwonymi okularami na nosie. Cóż, wyglądała jak czysta kopia Rity Skeeter, nawet nie ze względu podobnego wyglądu, ale także charakteru. Dostarczała każdą informację każdemu i wiedziała o wszystkim najszybciej, wścibiając wszędzie swój nosek.
- Minerwa McGonagall jest ranna! – Powiedziała donośnym, drżącym tonem. Wszyscy krzyknęli zszokowani i zaczęli wybiegać. Poczułam uderzenie gorąca i przestraszona, pobiegłam za Ślizgonami. Pierwsze co rzuciło się oczy, to tłum uczniów, którzy szeptali coś między sobą. Przybiegła pani Pomfrey, Thomas Lewis, Hopkins, a później również reszta Rady Pedagogicznej. Przepchałam się przez grupy uczniów, aż  ujrzałam bezwiednie leżącą panią Minerwę McGonagall. Przed oczami ujrzałam gwiazdki, a cały korytarz wirował w moich oczach.
- Nie została potraktowana Zaklęciem Uśmiercającym! – Krzyknęła pani Pomfrey, machając nad dyrektorką różdżką i mrucząc zaklęcia pod nosem.
- PREFEKCI, PROSZĘ ODESŁAĆ UCZNIÓW DO POKOJÓW WSPÓLNYCH! – Krzyknął Neville Longbottom, opiekun Gryfonów, dzierżąc przygotowawczo różdżkę w dłoni. Prefekci zaczęli nerwowo ustawiać rozemocjonowanych uczniów w rządkach, przy znacznej pomocy Hopkinsa. Rozejrzałam się niepewnie, skubiąc kawałek szaty, gdy przestało mi się kręcić w głowie. Zdążyłam zauważyć, że jeden nauczyciel nie był obecny przy pani McGonagall.
Nie było Hangletona.


 NOTKA OD AUTORKI 
Rozdział pisany najpewniej tydzień temu, lecz nieco zmieniony. Sprawdzony dwukrotnie; mam nadzieję, że z pożądanych efektem wyłapania błędów :) Cóż, w dzisiejszym rozdziale dużo "emocji", ale nie mogłam się powstrzymać :) Serdecznie podziękowania dla użytkowniczki mózg__leniwca, która dała mi soczystego kopa w poślady!
Pozdrawiam,
Gabi.

poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział IV; Hogsmeade i początek wielkiej przygody?







1.10
                Miałam. Totalne. Urwanie. Głowy – MTUG! Nauczyciele stwierdzili, że pod koniec pierwszego miesiąca szkoły nawalą nam jak najwięcej prac domowych. McGonagall powiedziała, że mamy braki w transmutacji i musimy je nadrobić trzema dwustronnymi esejami na temat praw Gampa, które wkuwamy od pierwszej klasy, Flitwick chyba po raz pierwszy od czterech lat zadał nam wypracowanie na temat Zaklęcia Przywołującego oraz pięciu zaklęciom domowym, Horacy Slughorn kazał nam opisać dwa Eliksiry, a kochany Thomas Lewis zadał nam przetłumaczenie dziesięć zdań z run. W sumie mogłabym tak wymieniać dalej, ale z pewnością zajęłoby mi to pięć kartek. Wiecie, że to musiało mieć jakieś skutki, ponieważ nasze „śledztwo” zamarło. Nie powiedziałam NIKOMU o Hangletonie i nie miałam czasu nawet go obserwować, a co gorsza…Każdy zapomniał o Czarodziejskiej Nocy, więc nie wymknęliśmy się nocy wraz z mapą Huncwotów, a także może wykradzioną Peleryną Niewidką siostry Cheryl, jeżeli w ogóle dostalibyśmy się do jej dormitorium. Spokojnie, niech wilkołak zacznie zjadać dzieci w Zamku, chociaż kolejna pełnia będzie 7 października, a więc stosunkowo niedługo!
                Wstałam ostatnia. Dormitorium było puste, więc zdziwiłam się, że nikt mnie nie obudził, nawet Cheryl. Przynajmniej nie musiałam słuchać wyrzutów Morgany, opowiastek Lydii, czy chichotów bliźniaczek Moch. Wiedziałam jednak, że musi być naprawdę późno. Był jednak weekend, więc nie musiałam zakładać szat szkolnych, włożyłam na siebie szybko kaszmirowy różowy sweterek (nie wiem co mnie do tego skłoniło) i pogniecione jeansy. Wlokąc nogami, weszłam po schodach, prawie spadając po nich z powodu Krwawego Barona, który wyskoczył wprost na mnie. Po chwili wreszcie znalazłam się w Wielkiej Sali. Chyba byłam ostatnia, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Usiadłam od razu koło Cheryl, która znowu flirtowała z tym piątoklasistą, zajadając się budyniem. Odwróciła się do mnie dopiero wtedy, kiedy klepnęłam ją z impetem w plecy.
- Dominica! Och, dopiero teraz Cię zauważyłam – zatrzepotała rzęsami i połykając kolejny kawałek budyniu.
- Doprawdy? – Mruknęłam, rozglądając się po stole. Na żadną z  potraw nie miałam ochoty. Pochylając się nad kukurydzą, zobaczyłam Scorpiusa, który rzucał w Alyson owsianką. Unikałam go jak najbardziej mogłam, mimo tego, że miałam mu powiedzieć o Hangletonie. Po tańcu na imprezie w Pokoju Wspólnym, czułam się dosyć niezręcznie.. Napaćkałam więc drobne kawałki kukurydzy i zaczęłam je mielić jadaczką.
- Dzisiaj wyjście do Hogsmeade – powiedziała Lydia siedząca naprzeciw mnie, wyrywając mnie z powolnego jedzenia. Nakładała cały czas serdelki, czyli jej największą miłość. – Ja na pewno idę do Miodowego Królestwa i kupię sobie pełno słodyczy, bo kończą mi się te od mamy. I w dodatku, usłyszałam, że do herbaciarni pani Puddifoot idzie James Potter z Angelicą Bones, a doszły mnie też słuchy – tu ściszyła głos – że, że! Torcik Scorpius idzie tam też z jakąś dziewczyną. – Zachichotała, połykając kawał serdela. Prawie wyplułam kukurydzę z ust, a Morgana zatrzęsła talerzem, upuszczając na niego widelec.
- Ty obżartuchu! Co wypuszczasz okropne plotki? Scorpius tam nie idzie… - warknęła, a trójka piątoklasistów wybuchła śmiechem. Lydia się obruszyła.
- Nie jesteś jego dziewczyną, to może robić sobie co chce – ugryzła kolejnego serdelka. Cheryl i ja wpatrywałyśmy się komicznie na dziewczyny. Nie powinno mnie zdziwić, że Malfoy (chociaż nie wiem czemu) nie potrafi się opędzić od dziewczyn, ale żeby od razu iść z nimi do najbardziej romantycznej kawiarni w magicznym świecie? Czyżby naprawdę znalazł tą jedyną…O NIE! To brzmi naprawdę zabawnie.
- Zamknij te swoje pulchne poliki! – Wrzasnęła Forester, rzucając pucharek o stół. Wszystkie domy spojrzały się wprost na nią, nie ukrywając śmiechu. Twarz szatynki nabrała szkarłatnej barwy, a oczy się zaszkliły. Stwierdziłam, że ona ma naprawdę coś nie po kolei…
*
                Wszyscy uczniowie od klas trzecich wzwyż, chodzili żywi po zamku, nie mogąc doczekać się wyjścia do Hogsmeade. Rozprawiali o sklepie Zonka, Miodowym Królestwie czy o Pubie pod Trzema Miotłami. Było to pierwsze wyjście w tym roku. Słońce ukryło się już za chmurami i wiał lekki wiaterek, zwiastujący październikową pogodę. Szukałam wzrokiem Albusa, nawet Scorpiusa, który pewnie był zajęty swoją wybranką (o ile Lydia rzeczywiście mówiła prawdę) i Cheryl, którą gdzieś wcięło - by wreszcie powiedzieć im o Hangletonie. Przepychałam się przez tłum rozochoconych uczniów, potykając się o koty, ropuchy i inne stworzenia. Cały czas jednak trafiłam w to samo miejsce,  gdzie James Potter stał dosyć schludnie ubrany w towarzystwie kolegów.
- Mówię ci, że Angelica oszaleje na moim punkcie. Jednak to nie zmienia faktu, że na Merlina, jestem…zdenerwowany – powiedział do wysokiego Gryfona, a ja wzruszyłam ramionami. Nie interesowałam się jego życiem uczuciowym, ale szukałam Albusa. Stwierdziłam, że przerwę ich pogaduszki i spytam się, gdzie może być jego brat.
- Przepraszam! – Podeszłam do czwórki Gryfonów, przekrzykując tłum uczniów. James Potter zmarszczył brwi, tak samo jak jego koledzy.
- Czego potrzebujesz…Ślizgonko, chyba Dominico? – Spytał się arogancko, przeczesując swoje brązowe włosy. Poczułam jeszcze bardziej jego brawurowość, która biła od niego na kilometr.
- Wiesz może gdzie jest Albus? – Włożyłam dłonie do kieszeni jeansów. Potter wykrzywił usta w uśmiechu.
- Pewnie gdzieś się pałęta z Rosie lub Louisem, a co? Zakochana? – Zachichotał wraz z kolegami, a ja pokręciłam przecząco głową, zdenerwowania.
- Nie – odparłam chłodno i odeszłam od piątoklasistów. Wiedziałam, że jego brat więcej mi nie powie, więc stwierdziłam, że ponownie poprzepycham się w tłumie. Szczęście chyba mi dopisało, bo stuknęłam się z Albusem.
- Jesteś! Szukałam cię! – Powiedziałam głośno. – Muszę powiedzieć coś ważnego, tylko znajdźmy Cheryl i Scorpiusa!
                Potter otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Kiwnął twierdząco głową i pokazał dłonią, żebyśmy wyszli z samego środka korytarza.
- Chodzi o Hangletona – sprostowałam od razu – i sprawę naszego śledztwa.
                Albus wtedy pacnął się mocno w głowę ręką.
- Zupełnie zapomniałem! – Jego dłoń pozostawiła czerwony ślad na twarzy. Uśmiechnęłam się delikatnie i w tej samej chwili, podeszła do nas Cheryl.
- Cześć, co knujecie? – Spytała się na wstępnie nieufnie, poprawiając swoją wsuwkę, która podtrzymywała jej głowę. Myślałam, że znowu flirtuje z tym piątoklasistą, ale chyba poczuła zazdrość, widząc mnie jak rozmawiam z Albusem. O Merlinie, nie mogę już tego robić.
- Szukaliśmy Cię. Dominica…tak? Ma coś ważnego do powiedzenia w sprawie naszego śledztwa, tylko brakuje nam tego Scorpiusa – Potter odezwał się pierwszy, a Cheryl uśmiechnęła się sucho. Dzięki Bogu, że Albus jest rozumny.
- Jeżeli go w ogóle znajdziemy, bo ponoć idzie na randkę do herbaciarni – mruknęłam, a Cheryl zaszczebiotała słodko, podczas gdy Albus wybałuszył oczy.
- Co tak wszystkich wzięło na amory…Mam ochotę się odizolować – skrzyżował ręce na brzuchu, a Twycross poczuła się urażona. Zupełnie nie rozumiem ostatnio tej dziewczyny.
- Bo może twoja wrażliwość mieści się w krówkach, Gryfonie – odwarknęła od razu, dumnie podnosząc głowę do góry. Potter się zaśmiał.
- Mówi Ślizgonka! – Odkrzyknął po chwili, zaczerwieniając się.
- Możecie się nie kłócić? – Powiedziałam zirytowana, co można było wyczuć w moim tonie.
- My się wcale nie kłócimy! – Odpowiedzieli jednocześnie, a Cheryl odwróciła od razu wzrok. Przewróciłam oczami.
- Złość piękności szkodzi – zadrwił Albus, ignorując moją irytację – a zwłaszcza, gdy jest się pod ramionami piątoklasisty.
                Przełknęłam ślinę. To wyglądało zupełnie jak kłótnia dwóch zauroczonych, którzy nie chcieli się do tego przyznać i zazdrościli sobie nawzajem. A, i duma im na to nie pozwalała, bo przecież Slytherin i Gryffindor, blablabla.
- Pocałujcie się na zgodę – rzekłam ironicznie, chcąc wreszcie przejść do ważnych spraw. Od razu gdy to usłyszeli, odskoczyli od siebie, ale przynajmniej przestali się bezsensownie kłócić. Założyłam pasmo włosów za ucho i pociągnęłam ich w stronę posążku goblina. – Jest Scorpius i chyba nie ze swoją dziewczyną… - Odetchnęłam z ulgą, pukając w plecy Malfoya. Ten odwrócił się i uniósł brew.
- O, Dominica – jego usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Myślałam, że zaraz pęknę z soczystej irytacji, ale się powstrzymałam.
- Mamy mało czasu, bo zaraz Filch zacznie nas zapewne sprawdzać. Posłuchajcie mnie więc uważnie! W czasie meczu quidditchu, zauważyłam, jak nagle Hangleton ucieka z Loży Honorowej i biegnie w stronę gabinetu. Wiem, że brzmi to paranoicznie, ale może to on jest wilkołakiem. Podejrzewać trzeba każdego! Pobiegłabym za nim dalej, ale Irytek mnie zatrzymał – powiedziałam wszystko na jednym wdechu, byleby Scorpius mi nie przeszkodził.
- Te oskarżenia są głupie! Idąc tym tropem, mogę też podejrzewać pierwszoklasistki – powiedział Malfoy,  chcąc mi chyba jak najbardziej dokuczyć. Albus od razu się wtrącił.
- No tak, ale…To może być jakiś dobry trop! W końcu wybiegł z Loży Honorowej jako jedyny, a podejrzewać trzeba każdego, kto ma jakiekolwiek dziwne zachowanie. A jeżeli nawet nie jest wilkołakiem, to możemy dowiedzieć się innych smaczków. Poza tym, idzie z nami do Hogsmeade – Potter się uśmiechnął łobuzersko. Scorpius spojrzał się na mnie, ale ja nawet nie zwróciłam na to uwagi.
- Niestety, nie mogę wam towarzyszyć w śledztwie podczas tego wyjścia. Innym razem – powiedział tajemniczo i oddalił się od nas. Z pewnością idzie na randkę. Nie ma innej opcji.
- Skoro mamy śledzić tego Hangletona, to przydałaby się nam peleryna niewidka! – Jęknęła Cheryl, zauważając swoją siostrę Natalie, z której torby wystawał kawał materiału. – A moja kochana siostrzyczka trzyma ją sobie na wyciągnięcie ręki…Może postaram się ją wziąć, jak wszyscy będą zebrani w Miodowym Królestwie, tak samo jako ona.– I uśmiechnęła się tak samo łobuzersko, jak przed chwilą Albus.
*
                Szłam w stronę Hogsmeade wraz z Cheryl, która wpatrywała się w torbę swojej siostry, obmyślając plan kradzieży. Ja natomiast uważnie obserwowałam Hangletona, prowadzący sznur dzieci do wioski. Wyglądaj podejrzanie…dobrze. Spokojny, z pałętającym się uśmiechem na twarzy. Wierzyłam w duszy, że to on jest wilkołakiem, ale myśl ta wydawała mi się równocześnie absurdalnie śmieszna i przerażająca. W międzyczasie spoglądałam na Scorpiusa, chcąc wychwycić jego wybrankę. Byłam bardzo zdziwiona, że szedł za rękę z tą słodziutką Katie Moch, która powodowała wściekliznę u Morgany i w dodatku błyszczała różowiutkimi dodatkami.
- On idzie z Katie Moch! – Szepnęłam do Cheryl, która wybuchła perlistym śmiechem.
- Ciekawe ile Katie łyżeczek cukru wsypie sobie do herbaty – Twycross nachyliła się do mnie i ja także uniosłam kąciki ust. – Wybacz, ale  idę za moją siostrą… - Dodała po chwili. Kiwnęłam głową i gdy Cheryl się oddaliła z jak zwykle uniesioną twarzyczką, podeszła do mnie bliźniaczka Katie, Nancy Moch.
- Moja siostra idzie na rankę z tym boskim Scorpiusem! – Wrzasnęła, trzymając za rękę Elle Flint, mającą jak zwykle swoją zieloną kokardkę wpiętą na włosach. Za nią szła Sarah Davis, która chyba znalazła się tu przypadkiem.
- Pluję na miłość – warknęła i ponownie poszła do tyłu. Panna Flint zachichotała.
- Ona jest jakaś…czarnomagiczna! Ale wiesz ponoć Ślizgoni praktykowali czarną magię, no bo Voldemort i w ogóle! Ale teraz to się zmieniło, co nie – powiedziała swoim głupiutkim tonem, a ja chciałam się zapaść pod ziemię. Najdziwniejsze pokolenie w historii Slytherinu i tej szkoły…
- Lepiej patrz na Katie! On ją kocha, jestem pewna! – Nancy otworzyła szeroko swoje błękitne ślepia, po czym skierowała wzrok na mnie. – Dominica! Mam nadzieję, że nie jesteś zazdrosna, no bo ty tańczyłaś wtedy z Malfoyem!
                Elle zakryła buzię ręką, wyrażając tym zdziwienie. Boże, ile jeszcze razy dzisiaj będę się irytować?!
- Nic mnie z nim nie łączy – odpowiedziałam chłodno, a Nancy zachichotała wraz Flint.
- Wiesz, Ślizgoni są ambitni, a ja jestem ambitna i chcę, żeby moja siostrzyczka była ze Scorpiusem! – Odparła Nancy i nadal chichocząc, pobiegła z Elle do przodu. Na szczęście, zbliżyliśmy się do Hogsmeade. Pierwszym kierunkiem było Miodowe Królestwo, gdzie Hangleton również poszedł. Odetchnęłam z ulgą i wraz z tłumem innych uczniów, weszłam do kolorowego sklepu. Gdy drzwi się otwierały, wszystkie słodycze podskakiwały w miejscu, a dzwoneczki nad ladą brzęczały radośnie. Każdy oglądał z zaciekawieniem półki, pełne lizaków, które przyklejały się do języka, gał czekoladowych, karaluchów w syropie, cukierków, które wybuchały w buzi i wiele, wiele innych. Rzucałam raz po raz wzrokiem na nauczyciela, który rozmawiał żywo z ekspedientką. Zupełnie nie zauważyłam, jak ramieniem popchnęłam miskę ze ślimakami – gumiakami. Przerażona wrzasnęłam, jednak w ostatniej chwili pojawił się Amadeus, ten kujon, który postanowił ze mną tańczyć na imprezie i odgarniać moje włosy na plecy. Złapał spadający przedmiot.
- Uważaj, Dominico – powiedział ciepło, stawiając miskę ponownie na miejscu. Uśmiechnęłam się delikatnie. Za nim stał rozbawiony Elliot, który chyba próbował go do czegoś namówić. – Chciałem cię zaprosić… - zaczął się jąkać. – W sensie chciałem cię zaprosić…do herbaciarni! Ale na przyszłym wyjściu – odetchnął z ulgą, a Elliot krzyknął triumfalnie. Zaczęłam mrugać niedowierzając, a moje policzki oblały się rumieńcem. Jednak w tej samej chwili, Cheryl pociągnęła mnie w tłum ludzi, a ja straciłam widok na Amadeusa.
- Mam pelerynę! – Uśmiechnęła się, ukazując przedmiot. – Szybko! Albus czeka przed wejściem! Hangleton zamierza wychodzić – wskazała palcem na nauczyciela, zbliżającego się pośpiesznie do wyjścia. Nadal zszokowana, powoli zaczęłam do siebie dochodzić.
- Tak, tak – powiedziałam energicznie, próbując nie ukazując swojego zdziwienia. Pobiegłam z Twycross w stronę wyjścia, nie zwracając na przewracające się półmiski brył nugatowych i słonowodnych ciągutek. W czasie mojego wyjścia, dzwonki znowu zabrzmiały, ale tym razem ciszej. Wyszliśmy na zewnątrz; James Potter szedł w stronę herbaciarni z roześmianą Angelicą, natomiast Scorpius mierzył wolno z Katie, rzucając ostatnie spojrzenie na nas. Był zażenowany, ale zbytnio się tym nie przejęłam, bo Albus narzucił na nas pośpiesznie pelerynę. Musieliśmy cisnąć się w trójkę za Hangletonem, który szedł chyba w stronę Gospody pod Świńskim Łbem.
- Co za masakra… - szepnęła Cheryl, która szła pośrodku. – Chyba nikt nas nie widzi? – Albus wzruszył ramionami. Po niewygodnej przechadzce w milczeniu, rzeczywiście, doszliśmy do gospody. Hangleton rozejrzał się i wszedł do niej, zamykając z impetem drzwi, przez co jedna szybka się niebezpiecznie zatrzęsła. Weszliśmy za nim, gdy drzwiczki się domykały. Podłoga skrzypiała  przeraźliwie pod naciskiem, więc staliśmy w miejscu, zakrywając buzie ręką. Hangleton podszedł do barmana, Aberfortha Dumbledore, który stał w poplamionym fartuchu kucharskim, a przez ramię miał przewieszoną starą, podziurawioną szmatkę. Uścisnął dłoń profesor.
- Już tam jest? – Spytał się przyciszonym głosem, próbując nie zwracać na siebie uwagi trzech czarownic, które popijały kufel kremowego piwa. Aberforth kiwnął głową i wskazał na drzwi za sobą. Spojrzeliśmy się wszyscy na siebie. Albus sugerował palcem, abyśmy jak najszybciej pobiegli za Hangletonem. Uważałam to za zły pomysł, ale musiałam się zgodzić. Gdy profesor wróżbiarstwa otworzył drzwi, wparowaliśmy zanim do środka. Jakimś cudem nikt nas nie usłyszał, tylko Aberforth odwrócił na chwilę wzrok, ale powrócił po chwili  do czyszczenia blatu. Znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu, do którego wpadało mało światła, ogólnie tak jak w gospodzie. Na podłodze leżał dywan, po boku rozciągały się szafki z książkami i fiolkami po eliksirach, a w kącie stał stolik ze świecą.
- Co tu robi mój tata? – Szepnął zszokowany Albus, wskazując palcem na siedzącego przy stoliku mężczyzna. Rzeczywiście, był to sam Harry Potter, ubrany w gustowną marynarkę i czarne spodnie. Co od niego chce Hangleton?
                Zasłoniłam buzię Albusa, aby się nie odzywał. Profesor uścisnął dłoń dorosłego Pottera.
- Dzień dobry, Hangletonie – powiedział Harry – starałem się przyjechać jak najszybciej, byleby mnie nikt nie zauważył.
- Jasne, panie Potter. Pani Minerwa i ja dostaliśmy sowę od Ministra Magii. Jestem zaniepokojony – powiedział flegmatycznym tonem Hangleton. – Jak to możliwe, że tyle osób z Wizengamotu zostało znalezionych martwych? Wiadomo, kto mógłby za tym stać?
                Omal nie krzyknęłam, tak samo jak moi towarzysze. Zabójstwa pracowników z Wizengamotu? Tych ważnych osób? To chyba było trochę poważne…
- Nie – Potter kiwnął przecząco głową, zupełnie bezradny – staramy się też, by nie wyniosło się to za daleko. Wprowadziłoby to duże zaniepokojenie wśród czarodziejów. Obawiamy się, iż Wizengamot wiedział coś o pewnej rzeczy i dlatego ktoś ich zamordował. – Harry przeszył wzrokiem profesorka.
                Hangleton szedł po pomieszczeniu, trzymając dłoń na podbródku.
- A może być to związane z wcześniejszymi morderstwami w Dolinie Godryka, byłego pracownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów? – Spytał się nieco wścibsko, podchodząc do stołka. Harry skinął głową. Przeraziłam się na moment, mój tata pracował w tym departamencie, w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, ale chyba żył…No, Merlinie, na pewno żył!
- Wygląda na to, że tak. Nasze dochodzenia dotarły do tego, że Henry był tak wysoko postawionym pracownikiem, że doskonale wiedział o tym liście, który zostawił Yaxley po wyjściu z Azkabanu. Jednak jesteśmy niemal pewni, że on sam nie może za tym stać, bo w czasie morderstw przebywał w Bułgarii na pracach czarodziejskich, Charlie Weasley sam to potwierdził, ale teraz musimy ściągnąć Yaxleya  – odparł szef Aurorów, oddychając głęboko. Hangleton kiwnął głową.
- Czyli teraz sugerujesz delikatnie, że zabójstwo członków Wizengamotu mogło być motywowane tym listem? Już zupełnie nie rozumiem… - powiedział niepewnie profesor.
- Listu nie ma! Ściągamy Yaxleya z Bułgarii, jak już wspominałem, żeby nam powiedział, czy ktokolwiek oprócz niektórych Śmierciożerców, którzy umarli bądź kitują w Azkabanie, wie o tym liście. Henry zostawił członkom Wizengamotu ten list i go nie ma, a Ci którzy go chronili zostali zamordowani. – Odparł głośno Harry, nieco zdenerwowany. Hangleton wybałuszył oczy.
- Czemu mi o tym nie powiedziałeś wcześniej, na początku rozmowy lub od razu w liście? – Profesor był mocno zdziwiony, a także zirytowany. Potter wstał z miejsca i wyciągnął różdżkę zza pazuchy. Odskoczyliśmy momentalnie do tyłu.
- Bo ci nie ufam! Minerwa powiedziała mi, że byłeś blisko niektórych Śmierciożerców i możesz wiedzieć o liście. Więc nie udawaj niewiniątka! Doskonale także wiem, czemu dostałeś tą posadę. McGonagall chce mieć na oku ze względu na sierpniowe morderstwa, dlatego też dostałeś list ode mnie…Chce zobaczyć, czy nie powiesz o tym komuś ze swoich szemranych koleżków – mruknął nerwowo Harry, a oczy Albusa się zaświeciły.
- Te zarzuty brzmią śmiesznie. Nie wiem po co mnie tu ściągnąłeś… - Zaśmiał się nieco nerwowo Hangleton. Po chwili jego uśmiech zszedł z twarzy. – Nic ci nie powiem… - Odpowiedział i wyszedł z gospody tylnym wyjściem. Harry stał zaniepokojony. Schował różdżkę za pazuchę i nakrył się peleryną niewidką. Wyszedł, a po chwili także my. Dopiero przy sklepie Zonka ściągnęliśmy pelerynę, oddychając niespokojnie.
- O jaki list chodzi? Nic nie rozumiem! – Pierwszy wylał swe emocje Albus. Cheryl cały czas stała zszokowana. – I skoro Hangleton mógł znać Śmierciożerców, to po kiego grzyba zesłali go do szkoły? O co w tym chodzi…To było dziwne obserwować swojego tatę, znaczy, robiliśmy to z Jamesem często, ale w domu! Nie w takich okolicznościach…
                Usiadł na ławeczce.
- Twój tata sam wspominał, że Minerwa chce mieć go na oku. Według mnie, ten Hangleton jest dziwny! Taki po prostu szemrany typ! I w dodatku pamiętacie, powiedział do twojego taty: „Nic ci nie powiem”, czyli coś musi być na rzeczy! Musimy go śledzić! – Powiedziałam z przekonaniem, chociaż sama miałam pustkę w głowie. Wszyscy na moment zapomnieli o wilkołaku.
- Może postaram się coś wypytać o ojca, pożyczę też od Rosie Proroka Codziennego. Ale przede wszystkim obserwujmy tego gostka Hangletona! Zgadzam się z Dominicą – odparł od razu Albus. – A ty Cheryl? – Spojrzał się na pannę Twycross. Kiwnęła mimowolnie głową.
- A powiemy Scorpiusowi? – Odezwała się, odgarniając z wdziękiem włosy do tyłu. 
- Jego tata też pracuje w Ministerstwie, może coś wiedzieć. Chociaż temat Malfoyów jest drażliwy u nas w domu, to jednak mój ojciec ostatnio z nim współpracował. Powiemy tylko, że ma nic nie wypaplać na szersze środowisko, bo mu wybijemy jedynki. – Uśmiechnął się Albus, zupełnie zapominając o tym, że przed chwilą obserwował w ukryciu swojego ojca. – Teraz się rozdzielmy, aby nie wzbudzać podejrzeń. Obgadamy to na spokojnie kiedy indziej, jak będziemy mieć wolny czas. Cher, idziesz ze mną do Zonka? – Skinął głową w stronę szyldu. Skierowałam wzrok na przyjaciółkę. Zarumieniła się po cebulki włosów, ale mimowolnie pokiwała twierdząco głową. On też nieco się zaczerwienił, po czym obaj weszli do sklepu. Widziałam przez okno, jak po chwili wybuchają śmiechem i radośnie rozmawiają. Wow, zapomnieli o swojej dumie.
                Odeszłam od Zonka. Moja głowa cały czas była w pustce, czasami odbijały się myśli na temat Hangletona, morderstw i wszystkiego co usłyszałam w gospodzie. Niektórzy uczniowie zbierali się w stronę Hogwart, profesora nigdzie nie widziałam. Topiąc się w myślach, wpadłam przypadkowo na Katie Moch, która tak głośno płakała, że cud, iż jej nie usłyszałam. Pocieszała ją Nancy i Elle. Nie zwróciły na mnie uwagi, więc od razu je wyminęłam.

- Palant! On powiedział, że nigdy ze mną nie będzie – beczała. A czego innego spodziewała się po Scorpiusie? Na mojej twarzyczce zaczął błąkać się uśmiech. Po chwili ujrzałam Malfoya w towarzystwie kolegów. On także mnie zauważył i machnął do mnie ręką. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, chyba po raz pierwszy nieironicznie. Poczułam dziwne uniesienie, gdy go zauważyłam. Chciałam rozpędzić się, walnąć w ścianę i wyczyścić wszystkie myśli. Jakie uniesienie? W stosunku do Scorpiusa? Nigdy. Mój uśmiech zszedł mi z twarzy, moja mina stała się bardziej zakłopotana. Szłam przed siebie, z rękami w kieszeniach. Po chwili minął mnie zażenowany Amadeus, z którym nie miałam siły już rozmawiać. Przysiadłam na ławeczce obok Sowiarni. Przeżyłam chyba najdziwniejszy dzień, jaki mogłam przeżyć. Amory Amadeusa, sprawa z Wizengamotem i uniesienie w stosunku do Scorpiusa? Brzmiało jak sen…Ale to chyba początek jakiejś przygody!



NOTKA OD AUTORKI 

Jeżeli nie rozumiesz tej historii o liście Yaxleya, to spokojnie! O to w tym chodzi, że bohaterowie i wy będziecie dowiadywać się wszystkiego stopniowo. Za wszelkie błędy przepraszam.
Pozdrawiam nową czytelniczkę Shaked Enter i dziękuje za 80 wyświetleń w tamtym rozdziale, szkoda, że komentarzy tak mało ^_^ 
Pozdrawiam, 
Gabi.

sobota, 28 maja 2016

Rozdział III; mecz quidditchu.





24.09
                Byliśmy zszokowani. Brudni, podrapani przez gałęzie i…przerażeni, podczas gdy Hagrid, Lydia oraz Kieł zajadali się cukierkami z musem jagodowym od Bulstrode. Cheryl nadal drżała, Albus przełykał głośno ślinę, Scorpius nic nie mówił, a ja…zastanawiałam się, co w ogóle przed chwilą miało miejsce. Gdy spytali się nas, czemu wyglądamy, jakbyśmy spotkali jakiegoś czarnoksiężnika i z jakiego powodu wysyłaliśmy miliony czerwonych iskier, nie odpowiedzieliśmy nic. Czy w ogóle uwierzyliby, że przeżyliśmy spotkanie twarz w twarz z wilkołakiem? No właśnie.
                Cheryl Twycross cały poranek wydłubywała liście i paprochy z włosów, a ja wzięłam solidną kąpiel, żeby wszystkie brudy z dziupli, w której się ukryliśmy, zeszły ze mnie jak najszybciej. Lydia opowiadała, jaki ma stosunek z Kłem, a Morgana podejrzliwie się na mnie patrzyła. W sumie, niewiele mnie to obchodziło. Znacząco patrzyłam się na Cheryl, zeszłyśmy w milczeniu razem na śniadanie i z niechęcią kąsałyśmy jedzenie.
- Musimy to obgadać – zaczęłam wreszcie, przełykając z trudem kawałki chleba z dżemem wiśniowym. Cheryl szukała wzrokiem Scorpiusa i Albusa. Po raz pierwszy mieliła swoje ulubione brzoskwinie, jakby były obślizgłymi gumochłonami.
- No tak… - Zaszkliły się jej łzy, na samą myśl o wilkołaku. – Ja…Bo… - Ryknęła płaczem. Próbowałam ją uspokoić, lecz skończyło się to wyjściem z Wielkiej Sali. Oczywiście, wszyscy się na nas patrzyli; Rosie Weasley oderwała wzrok od kaszy manny, James Potter od Angelici Bones, Sarah Davis mrużyła oczy, a Albus wpatrywał się wprost na Cheryl, natomiast Scorpius tylko rzucił spojrzeniem w naszą stronę. Siostra Cheryl wzruszyła ramionami.
- Cheryl…Dumna Ślizgonka nigdy nie beczy. Przecież już jesteśmy bezpieczne! Nic nam nie grozi… - Powiedziałam za drzwiami Wielkiej Sali, ale nieco nieszczerze. Przecież, wiadomo, że ze względu na strzępy ubrań, wilkołakiem z pewnością był ktoś z Hogsmeade, albo z…Hogwartu.
- Nie kłam! – Wycedziła, nadal łkając. – Wszyscy wiemy, że ktoś z nas jest wilkołakiem! Mój wujek umarł…po pojedynku z taką bestią. Cornelius Twycross. Był taki mmiły! Kkochany!
                Nadal płakała. Zrobiło mi się jej szkoda, ale…to nie czas na sentymenty! Idealnie ją rozumiem, jednak po co roztrząsać takie sprawy. Cóż, przynajmniej dowiedziałam się, że Cheryl odczuwa jakieś uczucia prócz głodu.
- Już dobrze, dobrze… - powiedziałam, jednak w moim tonie można było wyczuć irytację. Poklepałam niezręcznie Cheryl po plecach. – Makijaż ci się rozmyje…
                Przestała płakać. Wyciągnęła chusteczkę i zaczęła czyścić rozmazany tusz. Uczniowie zaczęli wychodzić z Wielkiej Sali, nauczyciele również. Lewis obrzucił nas spojrzeniem.
- Zgraja… - warknął nachmurzony, wycierając swoją szmatką ślady jedzenia. Obrzydziłam się na widok jego naburmuszonej i pomarszczonej twarzy. Schowaliśmy się za drzwiami, wzrokiem szukając Albusa i Scorpiusa. Niechętnie, musiałam z nimi pogadać. Wyszli ostatni, Malfoy z Elliotem oraz Kevinem, a Albus w towarzystwie Louisa i Rosie. Pociągnęłam ich obaj.
- Co do… - Albus zamilkł, widząc nas. Louisa i Rosie zachichotali, odchodząc, a Scorpius się żachnął.
- Delikatniej… - uśmiechnął się ironicznie, jednak ja machnęłam ręką. Cheryl nadal lekko łkała.
- Ymm… co się stało? – Spytał się Potter niezręcznie. Twycross uniosła kąciki ust do góry i schowała chusteczkę.
- Nic, nic, ale dzięki, że się martwisz – odpowiedziała, próbując chyba zagrzmieć nieco szorstko. Jednak nadal jej głos się rozklejał. Już zirytowana, zaczęłam mówić.
- Dobrze, wiecie co się wczoraj stało… - kiwnęli głową – a więc musimy zdecydować, co z tym zrobić. Powiedzieć nauczycielom? Nie wiem…
                Wszyscy stali zamyśleni, aż Albus zabrał głos.
- Myślisz, że ktoś nam uwierzy? Przeżyliśmy spotkanie z wilkołakiem….Czwartoklasiści! Mogą również powiedzieć, że było ciemno, byliśmy przestraszeni i coś nam się wydawało – powiedział ostro. Zrozumiałam, iż ma rację. Cheryl znowu zajęczała, ale już nie zwróciłam na to uwagi. A poza tym, co by z tym zrobili…
- Ale! – Wrzasnął nagle Scorpius, a ja podskoczyłam przestraszona. Co za kretyn! – Jeżeli ktoś z Hogwartu…Jest wilkołakiem! Na przykład taki Thomas Lewis, to dopiero mamy przekichane! Mój tata mi opowiadał… - Jednak zamilkł, widząc spojrzenia obecnych. Mimo wszystko, miał trochę racji. Lewis wilkołakiem…
- No to chyba…musimy wszcząć śledztwo. Razem – odrzekł Cheryl. Albus spojrzał na Scorpiusa, a Scorpius na niego.
- W sensie...Jeden Gryfon i trzej Ślizgoni? – Spytał się Potter niedowierzając. Scorpius również nie był zachwycony. Boże Święty!
- Możecie raz nie myśleć o swojej dumie? Cechy Domów idealnie się łączą, by wszcząć śledztwo! Determinacja Slytherinu i odwaga Gryffindoru. Raz możecie się nie kłócić – warknęłam zirytowana. Albus pogładził swoje nieułożone włosy, a Scorpius przełknął ślinę.
- No dobrze – burknął jasnowłosy Ślizgon i podał ugodowo rękę wychowankowi Domu Godryka. Odetchnęłam z ulgą, a Cheryl wpatrywała się jak w obrazek na Albusa. Ciemnowłosy chłopiec ponownie się na nas spojrzał.
- Cokolwiek wypatrzymy, od razu mówimy to pozostałym. W sensie nam. Niedługo wyjścia do Hogsmeade i… - uśmiechnął się łobuzersko, a jego oczy zaświeciły – wilkołaki budzą się podczas pełni. W tym miesiącu jest tak zwana Czarodziejska Noc, mama mi o niej opowiadała. We wrześniu będą dwie pełnie. Była jedna. Dokładnie wczoraj! No właśnie. Więc…jakby ktoś z Hogwartu byłby wilkołakiem, to wyszedłby w nocy. A ja mam mapę Huncwotów, która pokazuje, gdzie ktoś jest. Musimy się w takim razie wymykać w nocy. I nikomu ani słowa, a zwłaszcza o mapie! James i tata chyba by mnie zabili…Powyrywam każdemu oczy, jeżeli piśnie słówko.
                Westchnęłam. Wiem, jak łatwo natrafić się na kogoś natrętnego w nocy, pilnującego porządku,  jednak skoro to miało nam pomóc. Musiałam się zgodzić.
**
                Na zajęciach z profesorem Flitwickiem uczyliśmy się Zaklęcia Przywołującego. Poszło mi to nawet dobrze, gdyż akurat z Zaklęć jestem bardzo dobra w porównaniu na przykład do takiego Zielarstwa. No właśnie. Zielarstwo. Cheryl kocha ten przedmiot, uważa, że odnalazła w nim swój talent, ale ja nie pojmuję tego wszystkiego. Może nie mam tak nieczułych łap jak Lydia, czy nie biję się z roślinami jak Elliot, ale po prostu nie umiem zajmować się takimi rzeczami. Na dzisiejszej lekcji przycinaliśmy krzaki trzepotki, ale nie na tym się najbardziej skupiałam. Obserwowałam profesora Longbottoma. Wydawało mi się to dość irracjonalne, że mógłby być wilkołakiem, ale cicha woda brzegi rwie. Akurat mieliśmy lekcję z Gryfonami na nieszczęście lub szczęście, więc Albus też czasami rzucał okiem. Nauczyciel zielarstwa jednak nie miał żadnych blizn, nie wyglądał jakby chciał kogoś pożreć, tylko uśmiechał się delikatnie w stronę uczniów. Szczerze, wykluczałam go z listy podejrzanych. Odprowadzał nas i poszedł w stronę zamku, gdy zbliżała się już pełnia, a nie pobiegł tak głęboko do lasu, chcąc nas pozabijać. Z rozmyślań wyrwały mnie głosy, krzyczące: „Elliot, Elliot, Elliot!”, odwróciłam się w tej samej chwili, gdy osiłek pocałował w policzek zaczerwienioną od oczu do ust Rosie Weasley. Wyglądała jakby chciała kogoś walnąć trzepotką, a zwłaszcza Elliota. Zakryła się książkami.
- Pocałował Gryfonkę! Zakochana para…Ślizgon i Gryfoniara! – Wrzasnął Kevin, a profesor Longbottom próbował uciszyć klasę. Rosalie wręcz kipiała z zażenowania i złości. W sumie to jej współczułam. Zostać pocałowanym przez takiego osiłka jak Elliot, który zgniótłby jedną ręką jabłko, tak, że zostałyby tylko pestki; argh. Wróciłam jednak do trzepotek, czekając jak lekcja w cieplarni wreszcie się skończy.
*
                Usadowiłam się w Pokoju Wspólnym, ściągając z siebie ciężar wszystkich książek. Dzisiejszy dzień nie należał do łatwych, a zwłaszcza jak na obiedzie, wszyscy plotkowali o Rosie przy stole Ślizgonów, a ona siedziała cały czas zaczerwieniona. Była dopiero 17, a za godzinę miał odbyć się jeszcze mecz quidditcha.
                Rozejrzałam się po pokoju. Amadeus siedział przy kominku, czytając książkę „Zakamarki transmutacji”, Alyson Howard obściskiwała się w kącie ze swoim chłopakiem, przez co zrobiło mi się niedobrze, Sarah Davis patrzyła się tymi mrocznymi oczami na mnie, natomiast dwójka szóstoklasistów i dwójka drugoklasistów wykłócała się o coś. Przymknęłam oczy, nie chcąc ingerować w jakiekolwiek kontakty z tymi osobami, gdy usłyszałam duży trzask. Podskoczyłam, a przed moimi oczami pojawiła się Cheryl i jej starsza siostra z szóstej klasy, Natalie. Była łudząca podobna do mojej przyjaciółki, tylko tyle, że wyższa, a także jeszcze bardziej patykowata.      
- Powiedziałam Ci już coś! Daj mi wreszcie święty spokój, mam swoje życie! – Krzyknęła Natalie, a Cheryl przewróciła oczami, chcąc się odgryźć. Jednak jej siostra już czmychnęła do dormitorium, wraz ze swoją psiapsi Alyson, która postanowiła odkleić się od swojego chłopaka. Pytająco spojrzałam się na Cheryl.
- No co… - jęknęła, siadając obok mnie. Tak jak ja, zdjęła torbę z ramion i odetchnęła głęboko. – Ona cały czas mówi, że niby za nią chodzę i nie daję jej żyć. Chciałam się spytać tylko o jedną rzecz…
- Niby jaką? – Spytałam się od razu, ignorując karcące spojrzenie Amadeusa. Cheryl uśmiechnęła się lekko i nachyliła do mnie.
- Peleryna niewidka – szepnęła. Niewiele mi to wyjaśniało, więc ponownie spojrzałam się na nią pytająco. – Chodzi o to, że peleryna niewidka byłaby nam  cholernie potrzebna. Wiem, że Natalie taką posiada, bo dostała od taty na cześć zakończenia sumów. Tylko wiesz, jaka ona jest. I także wiemy, iż podobno dormitoria żeńskie szóstych i siódmych klas nie są tak łatwe dostępne do wejścia, nawet dla dziewczyn z młodszych klas.
                Kiwnęłam głową, po czym zastanowiłam się, czy Cheryl przypadkiem nie sugeruje mi wykradnięcia peleryny.
- A skoro Albus ma tą…mapę Huncwotów, to nie ma też przypadkiem peleryny? – Spytałam się wyciszonym tonem, rzucając okiem, czy nikt nas nie podsłuchuje.
- Yyy, w sensie, jego tata zabrał mu i Jamesowi pelerynę na wakacjach, gdy wykradali ciasteczka pod nią – odparła Twycross. W tej chwili pociągnęłam ją w stronę dormitorium czwartoklasistek i usadowiłam na łóżku. Spojrzałam się na nią, unosząc jedną brew do góry.
- Cheryl, proszę mi odpowiedzieć szczerze! Kręcisz coś z Albusem? Skąd miałabyś takie informacje? Powiedziałby to pierwszej lepszej Ślizgonce? – Uniosłam głos. Zirytowałam się. Cheryl N I C mi nigdy nie mówiła o jakiejkolwiek z relacji Albusem, a ja musiałam się spowiadać ze wszystkiego. Zarumieniła się i opadła na łóżko, bawiąc się kawałkami szaty.
- Nic nie kręcę! – Obruszyła się i już chciała wstać, kiedy ją zatrzymałam dłonią.
- Kłamiesz. Po prostu kłamiesz, Cher! Czemu nie możesz mi po prostu powiedzieć, że zakochałaś się albo zauroczyłaś w Gryfonie. Twoja duma raz może zejść na drugi plan – wycedziłam. Moja przyjaciółka miętoliła niezręcznie koniec szaty, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- Może się nie zakochałam, po prostu znalazłam z nim wspólny język. Przecież Tiara miała z nim problem! Czasami jest zbyt aroganckim Gryfonem, ale bardzo go lubię – odparła rozmarzona. Nie chciałam już ją męczyć i tak byłam pewna, że po prostu się w nim zabujała.
- Dzisiaj mecz quidditcha…będziesz kibicować Ślizgonom czy swojemu kochanemu? – Zaśmiałam się ironicznie, a ona prawie przeszyła mnie wzrokiem. Poklepałam ją po plecach w geście żartu, gdy z łazienki wyszła Morgana. Wtedy się wzdrygnęłyśmy. A JAK COKOLWIEK SŁYSZAŁA?
- Mówiliście coś o Albusie Potterze, czy mnie uszy mylą? – Warknęła wścibsko, kręcąc swoim tyłkiem po pokoju. Zacisnęłam buzię, byleby nie wybuchnąć śmiechem.
- Nic nie mówiłyśmy. A czy ty przypadkiem nie powinnaś polerować miotły Scorpiusika przed meczem? Została tylko godzina! – Powiedziałam, gdy Morgana zaczęła wyjmować szaliki Slytherina ze swojego kufra. Cheryl prawie wybuchła śmiechem, a panna Forester spojrzała się na nie przenikliwie.
- Kochana Dominico – podeszła do mnie, wpatrując się wciąż we mnie – wiem, że jesteś zazdrosna o Malfoya. Ale królowa jest tylko jedna! Nawet nie próbuj mi go odbierać tymi swoimi żałosnymi gierkami. A poza tym, wszystko powiem tacie! A on dopilnuje, żebyś… - Zamilkła. Nie wiedziała co wymyślić. Cheryl machnęła ręką.
- Idziemy od tej wariatki – Twycross syknęła w stronę osłupiałej Morgany i wyszła ze mną, trzaskając drzwiami.
*
                Wszyscy byli już zebrani na boisku do quidditcha. Przepychałam się z trudem przez tłum Ślizgonów, którzy żywo rozmawiali o dzisiejszym meczu. Cheryl szukała wzrokiem jakiegoś miejsca, gdy dotarł do naszych uszów głos Lydii.
- TUTAJ JEST WOLNE MIEJSCE! – Ryknęła. Zauważyłyśmy, jak na najwyższym rzędzie macha do nas pulchna dziewczyna. Chcąc czy nie chcąc, musiałyśmy zająć miejsce koło Bulstrode, która jak zwykle obżerała się słodyczami od mamy, tym razem krówkami. Sztywno siedziałyśmy, czekając na rozpoczęcie meczu. Wreszcie wszyscy uczniowie zamilkli, głos zabrał Louis Weasley, komentator sportowy.
- Witamy wszystkich uczniów na dzisiejszym, pierwszym meczu tego roku! Ekhm – chrząknął – jak wiecie, dzisiaj spotkają się Gryfoni ze Ślizgonami! Mamy nadzieje, że dzięki Kodeksu Poprawności, mecz nie będzie bardzo agresywny, lecz uczciwy. – Wyrecytował formułkę wkutą przez profesor McGonagall.
- Pierwsi wychodzą Gryfoni, z kapitanem, szukającym Jamesem Potter z piątej klasy na czele!  – Powiedział rozentuzjazmowany, a wychowankowie Domu Lwa na trybunach roznieśli głośny krzyk, wirując przy tym szalikami z herbem Gryffindoru. – Po drugiej stronie widać już drużynę Ślizgonów, a prowadzi ich kapitan z szóstej klasy, Scott Higgs – powiedział z mniejszym entuzjazmem. Ślizgoni zaczęli krzyczeć głośno, falując szalikami. Również krzyknęłam krótko, ale nie tak głośno jak pozostali.
- Tradycyjnie kapitanowie uścisną sobie dłonie – powiedział, obywając się bez swojego żarciku o Ślizgonach, czując wzrok nauczycieli na sobie. Profesor Hooch podeszła na środek boiska, powiedziała coś szeptem do kapitanów. Obaj kiwnęli głową, po chwili piłki wyleciały błyskawicznie w górę, a potem wszyscy grający wznieśli się w górę na miotłach. Miotły Scorpiusa, Jamesa i Albusa błyszczały w świetle słońca, ukazując złotawy napis wygrawerowany na środku kija: „Katapulta X”
- Cóż za rozpoczęcie miejscu! Ścigający Ślizgonów, Kevin Lambroce, chciał już rzucić kafla wprost w obręcz przeciwników, jednak znakomity obrońca Gryfonów, Artur Bell, wykonał swój manewr i obronił obręcz! – Zakrzyknął Louis, oddychając niespokojnie. Rozległy się donośne buczenia wychowanków Domu Węża. Obserwowałam mecz w spokoju, a Cheryl, chociaż kibicowała Ślizgonom, to szukała czasami wzrokiem Albusa, który był ścigającym drużyny przeciwnej. Scorpius natomiast lawirował po boisku, tak samo jak James, w poszukiwaniu złotego znicza.
- Ojeju, pałkarze Gryffindoru i Slytherinu, wręcz przerzucali przez siebie tłuczek! – Wrzasnął do mikrofonu komentator– Albus Potter prawie oberwał! – Zakrzyknął ponownie. Cheryl pisnęła niespokojnie, jednak Gryfon wyminął tłuczek w ostatniej sekundzie. To on teraz trzymał kafla. Przerzucił do swojego kolegi, którego nie znałam, ale wyglądał na dwa roczniki wyżej. Ten już szybował wprost do obręczy Ślizgonów, jednak ze względu na interwencje obrońcy Higgsa, musiał przerzucić kafla do najbliższego ścigającego. Był to znowu Potter, który z impetem wrzucił piłkę do obręczy. Rozległ się krzyk Gryfonów, buczenie Slytherinu. Cheryl cicho zawodziła.
- Dzięki wspaniałemu rzutowi Albusa, Gryfoni zyskują dziesięć punktów przewagi nad Ślizgonami! – Louis prawie opluł mikrofon, wstając na chwilę ze swojego miejsca. Rzuciłam okiem w kierunku Thomasa Lewisa; ten nie zmienił swojej mimiki od początku meczu, tylko siedział rozłożony na krześle. Ile bym dała, żeby opiekunem był Slughorn.
                Mecz trwał dalej. Potem dwukrotnie Ślizgoni rzucili do obręczy i tak na zmianę. Wynik był bardzo wyrównany. Pałkarz Slytherinu przez przypadek oberwał tłuczkiem i prawie spadł z miotły. Pojawiło się kilka fauli ze strony obu domów. W pewnej chwili, nastąpił moment największych emocji; obaj szukających zauważyli, jak niesforny złoty znicz fruwa gdzieś w oddali. Zaczęli iść łeb w łeb, raz nurkowali wzdłuż boiska, a ponownie zaczęli gnać do góry. Wszyscy wrzeszczeli z emocjami, a ja, chociaż nigdy nie lubiłam Scorpiusa, naprawdę myślałam, że zaraz się zabije, będąc tuż – tuż nad ziemią. Po raz pierwszy serce mi zaczęło kołatać podczas meczu quidditcha i nawet nie wiem czemu. Wzrokiem błądziłam po boisku, by odnaleźć złoty znicz, ale z takiej odległości, niewiele mogłam zauważyć prędzej niż szukający.
- James Potter wysuwa się na prowadzenie! Gdzieś zauważył tą cholerną piłeczkę! – Zawył Louis, lecz natychmiast się uciszył, gdy McGonagall dała mu kuksańca w brzuch, wychylając się z Loży Honorowej. Rzeczywiście, James zaczął gnać na swojej Katapulcie, wznosząc się do góry. Scorpius uchylił się przed tłuczkiem i zmrużył oczy. Przez chwilę unosił się w miejscu, rozglądając się.
- Co on do cholery robi? Potter już szybuje na górze, a on stoi jak kołek – mruknęłam do Cheryl, która  wzruszyła ramionami. Lydia głośno dopingowała, cały czas połykając niekończące się wręcz krówki. Malfoy wreszcie lekko się uniósł. Zauważył złotego znicza! Ślizgoni zaczęli wrzeszczeć, krzycząc: „Złoty znicz, złoty znicz! Gryfonom się nie damy i ich wykiwamy”. Gdy James Potter dopiero wracał z góry, Scorpius jak najszybciej lawirował wśród zawodników, by dosięgnąć znicza. Piłeczka jednak wyminęła jego dłoń i zaczęła fruwać w prawo.  Malfoy był na lepszej pozycji niż Potter. Poszybował jak najszybciej i wręcz skoczył do złotego znicza. Przez chwilę wydawało się, że znicz nie znalazł się w jego ręce. Jednak MAGIA, Scorpius trzymał właśnie go w dłoni! Uniósł się do góry, uśmiechając się triumfalnie! Wszyscy Ślizgoni zaczęli skakać i wyrzucać w górę szaliki, natomiast Gryfoni siedzieli cicho.
- No i…wygrali wychowankowie Domu Salazara. Scorpius Malfoy złapał znicza – burknął Louis i wyszedł ze swojej budki komentatorskiej. Thomas Lewis tylko poklaskiwał lekko, a Longbottom, opiekun Gryfonów, wzruszył ciężko ramionami. Doprawdy niewiarygodne, że to Ślizgoni wygrali ten mecz. Wiedziałam, że w Pokoju Wspólnym będzie niezła impreza. Cheryl dumnie ukazywała swoją przynależność do Slytherinu, zapominając o Albusie. A ja, chociaż byłam nieco  zadowolona, zauważyłam jedną dziwną rzecz. Nauczyciel wróżbiarstwa, który w ubiegłym roku zastąpił profesor Trelawney, George Hangleton, wybiegł z Loży Honorowej. Zmrużyłam oczy. A jak to on jest wilkołakiem? I może musiał pobiec po swój Wywar Tojadowy? Chociaż nie ma jeszcze pełni, to ma jakieś symptomy, które musi zwalczyć? Wiem, że mógł wybiec z miliona innych powodów, lecz podejrzewać trzeba każdego. Zaczęłam wybiegać z trybun, omijając rozochoconych uczniów, aż wreszcie dopadłam wyjście. George Hangleton nerwowo szedł po trawie. Nachylając się, spokojnym krokiem śledziłam nauczyciela. Wreszcie wszedł do zamku, stukał mokasynami po śliskiej podłodze. Omijałam posążki. Profesor Hangleton nerwowo oddychał. Przeraziłam się. Zaczął iść już w stronę wieży, gdy zatrzymał mnie…TEN POWALONY POLTERGEIST! IRYTEK!
- A gdzie to się panna wybiera? Ślizgoni kokony? – Zaśmiał się głośno. Zaczerwieniłam się od stóp do głów, chcąc powali Irytka jakimś zaklęciem. Hangleton nawet się nie odwrócił. Zniknął zza rogiem.
- Irytek… - warknęłam. Może nie byłam jeszcze na tak straconej pozycji? Poszłam w ślad profesora wróżbiarstwa, gdy…kubeł jakiejś obślizgłej mazi wylał się wprost na mnie. Wrzasnęłam obrzydzona, a Poltergeist już zniknął, rechocząc głośno. Chciałam znaleźć się w lochach prędzej niż roześmiane towarzystwo Ślizgonów, którzy będą chcieli urządzić swoje party po wygranym meczu i po prostu się umyć.
*
                Wyszłam z łazienki. Z trudem obmyłam się z klejącej mazi. Dormitorium było puste, w sumie mogłam się tego spodziewać. Z Pokoju Wspólnego rozbrzmiewały głośne krzyki i śmiechy.
- Nawet Sarah Davis gdzieś wcięło… - mruknęłam zdziwiona i rozejrzałam się po całym pokoju. Rozsunęłam kotary, zasłaniające łóżka. Nie wierzyłam, że nawet ta samotniczka poszła się pobawić ze względu na wygrany mecz. Albo po prostu jest w bibliotece, szukając czarnomagicznych podręczników.
                Wyszłam z dormitorium wprost do Pokoju Wspólnego. Każdy się bawił. Wszyscy latali, unosili Scorpiusa i czasami innych zawodników. Morgana próbowała nawet go pocałować, ale on ukrył się w tłumie. Po chwili ja także weszłam w ludzi, szukając Cheryl. Akurat stała przy kominku, próbując odgonić się od amorów Kevina, który kochał się nieprzerwanie w Twycross bodaj od drugiej klasy, jednak ta nigdy mu nie uległa.
- Nie teraz – mruknęła i zarzuciła mi się na ramiona. Lambroce odszedł rozgoryczony. – Świetne rozpoczęcie sezonu, co?
                Kiwnęłam głową, chcąc jej powiedzieć o Hangletonie, ale ona chyba nie chciała na razie o tym słuchać, bo właśnie ktoś puścił muzykę i poszła tańczyć z jakimś chłopakiem z piątej klasy. Wzruszyłam ramionami. Wszyscy zaczęli bujać się w rytmie muzyki, może były nieliczne wyjątki, typu Lydia woląca towarzystwo słodyczy. Morgana próbowała wyszukać  w tłumie swojego Malfoyka, ale on tańczył z boku w rozkochanej w niej trzecioklasistce, która dorwała go szybciej. Była ładna.
                Usiadłam na fotelu. Nigdy nie widziałam, żeby w Pokoju Wspólnym było tak głośno. Chyba spowodował to pierwszy mecz w sezonie, który kończył się wygraną. Lydia pomachała do mnie, a jakaś pierwszoklasistka spytała się, czy odprowadzę ją do dormitorium. Chcąc czy nie chcąc, zrobiłam to. Gdy ją odprowadziłam, w objęcia złapał mnie niespodziewanie jakiś chłopak.
- Ej, zatańczysz?! – Krzyknął pytająco. Był to Amadeus. Wytrzeszczyłam oczy. Ten spokojny kujon? Nie dowierzałam, a on chyba zrozumiał to za twierdzącą odpowiedź. Po chwili wyrwał mnie w tłum tańczących ludzi. Chciałam wybuchnąć śmiechem.
 - Czemu nie jesteś przy książkach, hę?! – Próbowałam przekrzyczeć muzykę. On chyba poczuł się lekko urażony.
- Bywa   – odparł, wzruszając ramionami. Odgarnął moje włosy na plecy, przez co się zarumieniłam. Chyba nigdy nie tańczyłam z chłopakiem, a zwłaszcza Amadeusem! Był nieco uśmiechnięty, ale zdawał się momentami zawstydzony. Wreszcie muzyka się zmieniła, puścił mnie z objęć i odszedł, puszczając oczko. Nad zszokowana, zaczęłam być odpychana przez wirujący tłum w kolejnym tańcu. Niefortunnie wpadłam na Morgane, która przyssała się do Scorpiusa. Chyba przez te tłumy rozkochanych w nim dziewczyn, podwyższało się jego ego, zawsze wielkie.
- TY WARIATKO! JAK MOGŁAŚ! – Morgana upadła na pupę i kilku Ślizgonek oraz Ślizgonów zaczęło chichotać. Znowu płakała. Prychnęłam, rzucając wzrok na Scorpiusa, który zakrywał buzię ze śmiechu. Forester jak strzała pobiegła do dormitorium, popychając moje ramiona z taką siłą, że wpadłam na nogi…Zgadnijcie kogo. Tego skretyniaczałego Malfoya, który znowu zaczął pokładać się ze śmiechu. Jednak podniósł mnie delikatnie, a kilka trzecioklasistek opadło na kanapę, zaczerwienione. Cheryl wpatrywała się na mnie znad ramion swojego partnera, również unosząc kąciki ust. Byłam…w sumie bardzo zła!
- To co…Musisz ze mną zatańczyć – Scorpius uśmiechnął się złośliwie i złapał mnie w objęcia. Chciałam zapaść się w pod ziemię, bo mój dokuczający wróg numer jeden,  z którym muszę dzielić tajemnicę na temat wilkołaka, właśnie ze mną zatańczył. Drogie trzecioklasistki, z chęcią bym wam go oddała w ramiona. Stąpałam nerwowo, poruszając się w rytmie.
- Dominica ze mną tańczy…Nachmurzona Domisia – znowu uniósł kąciki w gest złośliwego uśmieszku.

- Malfoy, dziękuje za taniec, ale ja już pasuję. Muzyka się kończy – wyszeptałam mu do ucha i wyrwałam się z objęć. Chciałam  iść spać. Musiałam przemyśleć również sprawę Hangletona i jutro wszystkim wiedzącym powiedzieć. Nadal zszokowana tańcem ze Scorpiusem, wparowałam do dormitorium. Zaczerwieniona i zezłoszczona, a w dodatku z wkurzającymi motylkami w brzuszku. Morgana płakała w łazience. To dobrze, mogłam spokojnie iść spać. Zasłoniłam kotarę, zdjęłam szaty i ułożyłam się do snu. Przed oczami miałam raz Hangletona, raz wilkołaka, potem Cheryl i Albusa, która jednak teraz z chęcią tańczyła z piątoklasistą, później również Amadeusa oraz…Scorpiusa. Czasami odbijało mi się w głowie myśl o Pelerynie Niewidce. Okej, jutro będę musiała powiedzieć im o Hangletonie, pewnie znowu się coś wydarzy…Jednak nie myślałam o tym tak długo, bo zasnęłam.

NOTKA OD AUTORKI
Taki tam długi rozdzialik! Może trochę spokojny, trochę z akcją, ale spodziewajcie się natłoku EMOCJI w kolejnych rozdziałach. Jeżeli przeczytasz ten rozdział, proszę skomentuj! 
Pozdrawiam,
Gabi.






czwartek, 26 maja 2016

Rozdział II; szlaban w Zakazanym Lesie.



23.09

                Poprzez pokonanie Scorpiusa w Klubie Pojedynków, stałam się…dosyć popularna. Starsi Ślizgoni byli dla mnie milsi, Elliot nie miażdżył mnie już swoim ciałem podczas lekcji Eliksirów, Cheryl mnie sto razy przytulała i pozwalała użyczyć swoje ślizgońskie perfumy, Gryfoni czasem ze mną rozmawiali, a nawet usłyszałam, że Krukoni analizowali mój występ. Jednak co najważniejsze, Scorpius już nie był taki złośliwy i wredny jak zawsze. Mam nadzieję, że NIE jest to kwestia czasu.
                Słońce wdarło się do pokoju, muskając moje oczy i ramiona. W dormitorium nie było Lydii, gdyż wcześnie poszła na śniadanie, słysząc, że dziś będą serdelki, a Morgana gdzieś się zaszyła. Inne dziewczyny z mojego roku, na przykład Katie Moch i jej siostra bliźniaczka, Nancy, zamknęły się w łazience, z której było słychać chichoty. Zostałam tylko ja, Cheryl, Sarah Davis i Elle Flint, która jak zwykle miała we włosy wpiętą zieloną kokardką oraz intensywnie nakładała na siebie makijaż. Przymykałam oczy, próbując jeszcze na chwilę się zdrzemnąć, lecz po chwili poczułam, jak zimna poduszka spada wprost na moją twarz. Ałć.  Wiedziałam, że Cheryl postanawia mnie wybudzić.
- Wstawaj, kochaniutka – pisnęła, latając koło mojego łóżka. Była już gotowa i bardziej urocza niż zwykle; niesforną grzywkę spięła czerwoną wsuwką, na nosie miała swoje ulubione, zielone okulary, na uszach wisiały jej ulubione kolczyki w srebrne węże (a kto by się spodziewał) i założyła swoją sukienkę w grochy, która odsłaniała jej szczupłe nogi. Cóż, wykorzystała dzień, kiedy nie musi zakładać szat.
- Świetnie wyglądasz – mruknęłam cicho, wstając niechętnie z łóżka. Cheryl tylko się uśmiechnęła, doskonale to wiedząc.
                Śniadanie minęło dosyć spokojnie, może prócz tego, że do niektórych osób przyleciały sowy. Ja dostałam list z pozdrowieniami od rodziców i zdjęciem, gdzie mój tata uściska rękę Ministrowi Magii. Wow, świetnie. Cheryl natomiast została uraczona mnóstwem kolczyków i bransoletek od mamy oraz uściskami do taty, a Lydia otrzymała całą masę słodyczy, przez co nawet upuściła swoje kochane serdelki na podłogę. Jednak największy szum spowodowała paczka dla Scorpiusa oraz braci Potter. Cała trójka dostała najnowsze model miotły, Katapultę X. Scorpius był szukającym w drużynie Slytherinu, tak samo jak James, tylko, że w drużynie Gryfonów, zaś Albus był ścigającym.
- Pokaż! Bo powiem tacie! Od razu! – Lily Potter z drugiej klasy przy pomocy Hugo Weasleya  próbowała odebrać miotłę swoim braciom, lecz nadaremno. Rozgoryczona, pobiegła ze swoimi psiapsi do Sowiarni, zapewne wysłać apel do swoich rodziców.
- Zobaczymy, kto lepiej ją wykorzysta – Scorpius uśmiechnął się ironicznie do Potterów, po czym poszedł popisywać się przed Ślizgonami. Cheryl także pobiegła oglądać miotłę, mimo, że nigdy nie interesowała się quidditchem. „Urok” Malfoya.
*
- Cóż, jestem pewny panie Lambrece, że stać cię na coś więcej – Horacy Slughorn wyczyścił kociołek Kevina, po czym ponownie zaczął przechadzać się po klasie. Nie lubiłam eliksirów. Głównie dlatego, że nie czułam w sobie jakiegoś niezwykłego talentu. Zaczęłam niespokojnie miażdżyć kły węża, kiedy pan Horacy podszedł do mojej ławki. Elliot od razu upuścił swój żądeł żądlibaka, a ja tylko prychnęłam.
- Panie Elliocie! Mówiłem tyle razy, by być delikatnym. To nie są przepychanki – powiedział, po czym spojrzał się na mnie. – Dobrze zmiażdżone składniki, ale proszę się pośpieszyć.
                Kiwnęłam posłusznie głową i dodałam cztery porcje składników do kociołka. Odetchnęłam z ulgą, po czym zaczęłam mieszać.
- Psst! – Był to głos Lydii, która siedziała za mną wraz Cheryl. Zupełny antytalent eliksirowy, jeszcze gorszy ode mnie. Odwróciłam się niechętnie.
- Lydia, co chcesz? – Spytałam się pośpiesznie, kątem oka spoglądając na Slughorna. Pulchna koleżanka, chichocząc nerwowo wraz z Twycross, podała mi zwitek papieru uformowany w kulkę.
- To od ten teges…No, Malfoya i tego jego koleżki, Kevina! – Syknęła Lydia. Odwróciłam się, z niespokojną miną. Czego on może ode mnie chcieć? Krukoni spojrzeli się na mnie uciszająco. Westchnęłam i drżącymi rękami odwijałam papierek.
BRZDĘK, TRRRR.
Papierek wybuchnął mi prosto w twarz i coś podobnego do konfetti, zasłoniło mi na chwilę widok. Wszyscy Ślizgoni zaczęli się śmiać, a najgłośniej już Malfoy. Tego można było się spodziewać! Co za skończony pajac! CO ZA SKLĄTKA TYLNOWYBUCHOWA! Zaczerwieniłam się i z impetem wyrzuciłam papierek wprost do ławki Scorpiusa. Horacy Slughorn był nieco wyprowadzony z równowagi.
- Panie Scorpiusie Malfoy…czy może mi pan to wytłumaczyć? – Profesor od eliksirów podszedł do tego skończonego kretyna.
- To tylko zabawa… – nadal chichotał. Slughorn się zdenerwował.
- Taka zabawa, że dostaniesz szlaban i dziesięć ujemnych punktów! A gdzie ta kara się odbędzie, to uzgodnię z panem Lewisem. Panna Dominica także będzie Ci towarzyszyć, ze względu na to, iż otworzyła papierek. Wracajcie do pracy – uśmiechnął się nerwowo i wrócił do biurka, a ja wręcz…kipiałam jak kociołek Cheryl. Czemu ja? Czemu ja mam dostać szlaban? Gwałtownie zacisnęłam moździerz, chcąc rzucić nim w Scorpiusa, śmiejącego się Elliota i Kevina. A także w Lydie! I Cheryl, bo na pewno doskonale o tym wiedziała…
*
                Wierciłam się niespokojnie podczas obiadu, zajadając ze złością udko faszerowane grzybami. Szlaban. Z Malfoyem. I to jeszcze dzisiaj! A nasz opiekun Lewis, z pewnością będzie chciał dać nam jak najgorszą karę, na przykład sprzątanie lochów z Filchem.
- Na Merlina, już tak nie przeżywaj! To tylko jeden szlaban… - Cheryl przegryzła wisienkę na suflecie, wciąż wpatrując się w stolik Gryfonów. Żachnęłam się niespokojnie.
- Łatwo ci to mówić – powiedziałam nerwowo, wydłubując widelcem części których w kurczaku nie lubiłam. Cheryl ani drgnęła. Wciąż wpatrywała się…Chwila, chwila! W Albusa?
- Co tak cię ciągnie do tego Pottera? – Uniosłam kąciki ust, a Twycross niemal natychmiastowo odwróciła wzrok.
- Do tego Gryfona? Mnie…Nic!– Oblała się szkarłatnym rumieńcem. Jednak ja byłam zupełnie innego zdania. Nie po to błądziła wzrokiem po stoliku Domu Lwa i trzy dni temu ucięła sobie z nim miłą pogawędkę. Cheryl była ładna, Albus przystojny, a zrozumcie że ona lubi takich „torcików”, jakby to ujęła Lydia. Jedyne co to wszystko komplikuje to fakt, że ona jest dumną Ślizgonką, a on Gryfonem. Ale coś musi być na rzeczy…
 Z zamyślenia wyrwał mnie przenikliwy i wścibski głos Morgany, która nadziewała właśnie brutalnie indyka.
- Chcesz mi odebrać Malfoya na tym szlabanie? Pytam się! – Wrzasnęła, mlaskając mięsem. O, najwidoczniej minęła jej kara, lecz bąbel został na jej czole. Przepraszam! To jej twarz.
- Idź lepiej pojedynkować się z pierwszakami… - Wycedziłam, żeby ta panienka dała mi spokój. Wypluła indyka i zaczęła beczeć. Klasyk…
*
                Stałam przed gabinetem Lewisa, tupiąc nogą. Posążki hipogryfów wpatrywały się we mnie, co jeszcze bardziej mnie przerażało. Zupełnie nie wiedziałam, co Malfoy może wymyślić na tym szlabanie. Nawet mógłby mnie zamrozić…Z tego co się dowiedziałam, w gabinecie Lewisa był Slughorn i ktoś jeszcze. Ciekawe.
Nagle „coś” złapało mnie za ramię. Była to najpewniej pulchna dłoń Lydii. Co ona tu robi?
- Ten no, no ten no! – Wrzasnęła, aż podskoczyłam. Wpakowywała do buzi swoje cukierki z musem jagodowym, które dostała od mamy. – Dominica! Ja też mam szlaban, no bo, no bo! Mi ten, ten Longbottom na zielarstwie mi powiedział, że, że! Dostanę szlaban, bo uszkodziłam rośliny. – Powiedziała, śliniąc się. Przypomniało mi się, że nieczuły dotyk Lydii spowodował, iż  oderwała korzenie jakimś roślinkom.
- Świetnie – mruknęłam. Obecność Lydii mnie wcale nie pocieszała. Po chwili podbiegła do nas kolejna postać. Był to Albus Potter. Okej, robi się bardzo ciekawie!
- Nie zostawiaj mnie! No James! – Krzyknął, wychylając głowę zza róg. Tupnął zezłoszczony nogą i doszedł do naszego grona. Wsunął ręce do kieszeni i kiwnął spokojnie głową.
- No to, ekhm, hej! – Uśmiechnął się nieudolnie. Chciałam się od razu na wstępie spytać, czy kręci coś z Cheryl, ale chyba wziąłby mnie za wariatkę. Podeszłam do posążków. Oczekiwałam, aż wreszcie grube paluchy Lewisa otworzą drzwi do gabinetu. I w tej właśnie chwili podszedł Scorpius. Wzdrygnęłam się. Był w całkiem dobrym humorze, szedł nonszalancko. Zatrzymał się na środku.
- Jakie grono! Albus Potter, – uśmiechnął się szorstko – Lydia i Dominica! Mam nadzieję, że konfetti nie wpadło ci do oczu.
- Daruj sobie – odparłam, próbując się na niego nie patrzeć. W tej chwili podbiegła Cheryl. Co ją tu przywiało?
- Domi… - zaczęła, oddychając niespokojnie. Wtedy zauważyła Albusa i mimowolnie poprawiła fryzurę, uśmiechając się blado. To naprawdę zaczyna robić się dziwne! Cholerne wariatkowo! Podeszła do mnie, nadal spoglądając na Pottera, jednak nie miała za dużo czasu na powitania. W tej samej chwili Lewis otworzył drzwi. Stał wraz ze Slughornem i Longbottomem, opiekunem Gryfonów. Jego pomarszczona twarz była wykrzywiona w uśmieszku satysfakcji, a grube paluchy zaciskały mosiężną klamkę.
- Dobrze, zgrajo! Zaraz profesor Longbottom zaprowadzi was do Hagrida, a z nim przejdziecie się rundkę po Zakazanym Lesie – zaśmiał się. Wszyscy byli nieco zdenerwowani, ale na pewno w duchu cieszyli się, że ominęło nas spotkanie z Filchem. Opiekun Gryffindoru wyprostował się dumnie i gestem ręki nakazał, abyśmy szli za nim. Nadal nie wiem, co tu robiła Cheryl i ona chyba też…Przyssała się do mnie jak gumochłon, nieco przerażona perspektywą Zakazanego Lasu. Lydia nadal jadła cukierki, a Scorpius popisywał się przed Albusem, pokazując jaki przykładny z niego Ślizgon.
*
- Hagridzie, tylko godzina! Nie więcej. I nie zapuszczaj ich za daleko… - powiedział profesor Neville. Olbrzym kiwnął głową, poprawiając brodę.
- No si wie! Psorze, może pan już iść! Ja umim się opiekować takimi rozrabiakami… - Tu puścił oczko do Albusa. – To co, dzieciory! Idziemy. Zgubiłym gdzieś moje pudełko z jeżozwierzami w Zakazanym Lesie, tuż na początku! To mi pomiżycie szukać. Idzi z nami Kieł, rozdzielimy siem! Ktokolwiek byłby w niebezpieczeństwie, to puszcza z różdżki czerwony ogiń. Si rozumie?
                Każdy kiwnął głową, a Cheryl przytuliła się mnie jeszcze mocniej. Ja nie odczuwałam ani strachu, ale też nie byłam zbyt chętna, aby penetrować Zakazany Las. Tuż na skraju, Hagrid się zatrzymał.
- Nie powinniśmy się rozdzielać! Proszę… - Jęknęła Cheryl. Hagrid się zaśmiał, jednak po chwili kiwnął głową.
- No dobzi. Ja pójdę sam, z Kłem. Wy, grupa, razim idzicie – powiedział głośnym tonem. Lydia zaprotestowała, drapiąc Kła za uchem.
- Nie, nie, proszę! Kieł to taki słodziak, że, że! Ja bez niego nie idę – odparła, mrugając swoimi maślanymi oczkami.
- No dobzi, to ti idziesz z nami! – Westchnął. Lydia zaczęła częstować go cukierkami z musem.
                I się rozdzieliliśmy. Nie odzywałam się do Cheryl, ponieważ gdyby nie jęczała, mogłabym nie być w grupie ze Scorpiusem. Jednak ta była tymczasem zainteresowana Albusem. Malfoy szedł na początku grupy. Każdy dzierżył różdżkę w dłoni, która oświetlała drogę dzięki „Lumos”
- Gdzie jest to pudełko z jeżozwierzami…To jak szukanie igły w stogu sklątek tylnowybuchowych! – Odezwałam się, drepcząc po szosie.
- Czyli w stogu twojej rodziny? – Scorpius wyszczerzył ząbki. Westchnęłam, zupełnie rozgoryczona po dzisiejszej sytuacji z papierkiem.
- Jesteś taki zabawny, Malfoy – odwarknęłam, przyśpieszając kroku. Blondyn oświetlił moją twarz.
- Dziękuje – odparł. Ja już się nie odgryzłam, idąc w milczeniu. Cheryl cały czas szła w tym samym tempie co Albus. Trzej Ślizgoni i jeden Gryfon. Dom Lwa i Dom Węża zawsze byli przeciwnikami, jednak zauważyłam, że ostatnio ich relacje stają się coraz lepsze. Może przez Kodeks…Teraz znowu sobie przypomniałam, jak bardzo chciałam być w Gryffindorze.
Przez pół godziny błądziliśmy po Zakazanym Lesie, szukając pudełeczka z jeżozwierzami. Twycross czasami zagadywała Albusa, a ten, nieco zadowolony, kiwał tylko głową. Ja od niechcenia patrzyłam się czasami na Scorpiusa, który pobił chyba swój rekord i nie dokuczał mi od 30 minut. Brawo!
- Ej, cśś! Słuchajcie – nagle odezwał się Potter. Wszyscy się zatrzymali. – Słyszeliście, jakby…warczenie?
Każdy zaczął się przysłuchiwać. Rzeczywiście, gdzieś blisko…ktoś warczał. Nasze miny zbledły, a Cheryl przez przypadek prawie przytuliła Albusa, jednak natychmiastowo wróciła do mnie i ponownie się przyssała do mojego ramienia.
- Może…uciekajmy? – Zaproponowała. Scorpius, jak zwykle, chciał popisać się humorkiem.
- A jak to te jeżozwie… - Jednak zamilkł. Zaczął cofać się do tyłu. Zza drzew wychyliła się wielka postać, która była najpewniej…wilkołakiem! Ciężko krocząc, wpatrywał się na nas groźnie, oblizywał się jęzorem, a księżyc przerażająco oświetlał jego wielki tułów. Miał na sobie zerwane strzępy ubrań.
- ZWIEWAJMY! – Krzyknął sparaliżowany chwilowo Albus i natychmiastowo zaczęliśmy uciekać. Z naszych różdżek tryskały miliony czerwonych iskier. Poczułam, jak moje płuca z powodu strachu nie mogły spokojnie wdychać powietrza. Cheryl płakała. Scorpius wraz z Potterem biegli na przodzie. Wilkołak przez chwilę się na nas wpatrywał, przekrzywiając głowę, aż sam zaczął za nami pędzić.
- Właśnie uciekamy przed cholernym wilkołakiem! – Wrzasnęłam. Pomyślałam po raz pierwszy logicznie. – Lepiej się gdzieś schować! Patrzcie, akurat wyrosły nam wielkie krzaczory! – Czym prędzej cisnęłam Cheryl wraz ze mną do krzaków, a raczej dziury obrośniętej krzakami. Po chwili wpadli tam również Scorpius i Albus. Każdy sapał przeraźliwie, ale przynajmniej się nie odzywali. Wpakowałam jęczącą Cheryl jak najdalej, po czym zasłoniłam nas jeszcze bardziej krzakami. Przez dziurkę wszyscy obserwowaliśmy sytuację. Zasłoniłam sobie usta, by nie krzyknąć gdy jeszcze raz zobaczę to obrośnięte zwierzę. Po chwili dotarło do mnie, że ktoś z Hogwartu albo Hogsmeade jest wilkołakiem! Jednak nie dzieliłam się tą myślą z towarzyszami. Wpatrywałam się na górę. Błagałam, by bestia nie nachyliła głową do krzaków, albo na nie nadepnęła. Po chwili się pojawiła, dreptała niespokojnie po ścieżce, wyjąc. Ta chwila trwała chyba wieki. Wilkołak węszył i chciał niemalże wsadzić głowę do krzaczorów, lecz coś go zatrzymało. Chyba inne wycie…? Po prostu odbiegł drogą, którą przed chwilą wszyscy biegliśmy. Szepnęłam do Cheryl, że chyba go nie ma. Scorpius z Albusem musieli przezwyciężyć swoje wspólne dumy i razem wychylić głowę. Wilkołaka nie było. Po kolejnym dziesięciominutowym przesiadywaniu w norze, Albus szepnął:
- Wyjdźmy i zwiewajmy – powiedział. Wyszedł jako pierwszy. Potem Scorpius. Nie myśląc już o tym jak bardzo go nienawidzę, dałam się przez niego podnieść. Na koniec Cheryl. Nie wiele myśląc, po prostu biegliśmy w stronę wyjścia…Uspokoiliśmy się dopiero, gdy zauważyliśmy Hagrida z Lydią i Kłem, którzy stali przy samym skraju lasu.
                       NOTKA OD AUTORKI                             
Hej, cześć :) Dosyć śpieszno mi z tymi rozdziałami, ale jest wena, jest moc! Wiem, że to dopiero początki itd., ale widzę przecież wejścia na rozdział, a...komentarzy brak! Ja nie wiem, kto na to wchodzi, boty? Mam nadzieję, że aktywność z czasem wzrośnie. Pozdrawiam koale15, która jako jedyna mi pięknie komentuje!
Z wyrazami szacunku XD,
Gabrysieł.