środa, 25 maja 2016

Rozdział I; Klub Pojedynków.











20.09 (tuszu mi jak na razie nie brakuje)

                Lekcja OPCM z Gryfonami właśnie się rozpoczęła. Usiadłam na swoim miejscu, lecz nie dzieliłam go już z Cheryl po tym, jak zostałam rozsadzona, gdy Twycross próbowała mi wmówić, że druzgotki nie żyją w wodzie. Na szczęście nie dzieliłam go również ze Scorpiusem, tylko z Amadeusem. Był on dosyć spokojny i nie skupiał się głównie na dokuczaniu, lecz nauce. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, co było pocieszające. Zaczęłam spokojnie rozpakowywać rzeczy, natomiast w klasie panował istny rozgardiasz.

- Louis, mam nadzieję, że w twoim wypracowaniu nie było błędu! – Krzyknął Albus Potter z ostatniej ławki. Louis Weasley zaśmiał się, ukazując białe ząbki.

- Ja bym bardziej polegał na Rose, ale wiesz… - Młodzieniec wskazał na rudowłosą dziewczynę, siedzącą w środkowym rzędzie. Albus wybuchnął śmiechem, gdy zauważył przy swej kuzynce dwóch Ślizgonów.

- Ta to nawet od Ślizgonków się nie umie opędzić! – Potter zaczął się tarzać ze śmiechu prawie po ziemi, rozemocjonowany. Rosalie Weasley prychnęła oburzona i odgoniła mieszkańców Domu Węża. Cheryl, która siedziała ode mnie dwa miejsca do przodu, odwróciła się i rzuciła:

 - Ponoć ta Gryfonka ma w swoim gronie adoratorów Elliota, tego osiłka od Scorpiusa – przewróciła oczami, chichocząc cicho. Wzruszyłam ramionami, zupełnie nie pojmując tych wszystkich spraw sercowych. Możecie mówić, że jestem jakimś bezuczuciowcem, ale….nigdy się w nikim nie zakochałam! Nawet nie odczułam zauroczenia, a tym bardziej nie wnikałam w życie uczuciowe osób z Hogwartu. Cheryl natomiast lubiła rozmawiać o tym, ba, żyła tym!

Z powodu chwilowego braku nauczyciela na Sali, Gryfoni i Ślizgoni na przemian rzucali się papierowymi kulkami, niektórzy zaczarowywali je w małe, niegroźne smoki. Za jednym machnięciem różdżki od razu odsyłałam papierki do właścicieli, jednakże Scorpius celowo rzucał we mnie ich jak najwięcej, bym nie mogła ich ot tak odsyłać.

- Pajac – mruknęłam pod nosem wystarczająco głośno, by Morgana z ławki obok, usłyszała to.

- Jak śmiesz mówić tak o nim mówić, wariatko! – Kipiała ze złości, lecz po chwili powróciła do pisania półstronicowego wypracowania, który miał być zadaniem domowym, lecz mniejsza o to. I najwidoczniej nasza pani Forester zupełnie zapomniała o odtrąceniu przez Scorpiusa podczas śniadania, gdyż znowu żywiła do niego miłość.

- Dość! Jesteście na lekcji! – Wszyscy zamilkli, w pośpiechu wracając do ławek. Pan Charlie Hopkins z oburzeniem wpatrywał się w klasę. Często się denerwował, gdy uczniowie byli zbyt rozgadani i rozbawieni na jego lekcjach, a zwłaszcza pod jego nieobecność. Był w średnim wieku, niski i chudy. Żywił do OPCM miłość, co było nadto widoczne na jego lekcjach, gdy z fascynacją opowiadał o wszystkich rzeczach z nią związanych.

- Albus, Scorpius, Lewis, Elliot, Lydia, Cheryl! Wasze zachowanie jest karygodne! I to dosłownie, gdyż odejmuje wam każdemu po dwa punkty. Macie szczęście, że nie więcej! Siadajcie i ani słowa więcej, bo wymierzę wam stosowną karę – powiedział podniesionym tonem, odsyłając ich ręką do ławki. Każdy był jednak nadal wesoły, Lydia dojadała babeczkę, Elliot spojrzał się z uśmieszkiem na Rosie, Cheryl puściła mi oczko, Lewis patrzył się znacząco na Albusa, a Scorpius chichotał złośliwie. Przełknęłam ślinę, widząc jego szyderczy uśmieszek. Po chwili pan Hopkins kazał nam oddać wypracowanie na temat chimer, którego połowa klasy nie miała. Później cała lekcja przeminęła na rozmawianiu o tych bestiach, przez co prawie przysypiałam, lecz Cheryl cały czas wysyłała mi liściki o plotce na temat Klubu Pojedynków. Słyszałam o nim wiele, każdy uczeń chciał, by powrócił do swej żywotności, mimo historii z Gilderoyem Lockhartem i Harrym Potterem. I rzeczywiście, pan Charlie zatrzymał nas na przerwie powiadamiając, że dzisiaj o 17:00, odbędzie się spotkanie w Klubie Pojedynków. Cała klasa wrzasnęła radośnie, a Ślizgoni po raz pierwszy zsynchronizowali się z Gryffindorem. Byłam lekko podekscytowana, lecz zadawałam sobie pytanie; czy mam umiejętność do pojedynkowania się?

                Cheryl szła za mną cały czas, przepychając się po korytarzu. Mieliśmy godzinną przerwę od lekcji, więc wybrałyśmy się na błonia korzystając z ładnej pogody. Twycross zdjęła swoją szatę, rozwalając się na pagórku, a ja pokornie siedziałam po turecku.

- Ja na pewno idę! Dumna Ślizgonka rozwali parę uczniaków i po sprawie. Wszyscy wiemy, jak wielką umiejętność pojedynkowania w sobie noszę – powiedziała dumnie, odgarniając gęste włosy na plecy. Zaśmiałam się, przymykając oczy.

- Bardzo dobrze Cię znam Cheryl, ale czyżbyś nie przesadzała? – Skwitowałam, przeglądając z niechęcią  książkę od starożytnych run. Lekcja ta miała być następna i na samą myśl o niej, czułam niesmak w buzi. Pan Thomas Lewis budził odrazę we wszystkich i czułam już ten odór z jego buzi, gdy wsadzi głowę w moją ławkę. Na samą myśl o tym, przekręciło mi się w żołądku.

- No może trochę… - Przyjrzała mi się, po czym na jej twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech. – Zapomniałam! Chciałam się spytać – znaczy jestem pewna, - że idziesz tam ze mną!

                Podręcznik spadł mi na głowę. W sumie myślałam o tym, ale…naturalnie się bałam na samą myśl, że miałabym stoczyć pojedynek.

- Nie wiem czy to dobry pomysł… - urwałam. Nagle poczułam, że muszę tam iść! Podziałała we mnie chyba jedyna ślizgońska cecha, czyli determinacja. – Ale pójdę! Znaczy…No dobrze, idę!

                Cheryl mnie mocno przytuliła, przez co nie mogłam oddychać. Gdy mnie puściła, od razu przybiegła Lydia, wyjątkowo, bez jedzenia.

- Słuchajcie! Morgana ćwiczyła pojedynkowanie się z jakimś pierwszakiem, którego przekupiła słodyczami. I ten pierwszaczek ją pokonał! Paskudny gumochłon – parsknęła śmiechem. Kiwnęłam głową, gdy nagle usłyszałam głośne słowa dochodzące z tyłu. Był to najpewniej głos Albusa Pottera, tego, przy którym Tiara Przydziału wahała się, czy dać go do Slytherinu, czy też Gryffindoru.

- Nawet jak na Ślizgonkę jesteś wyjątkowo…Nieważne – powiedział, idąc za Morganą. Na jej twarzy rósł wielki bąbel. Była rozgoryczona. Parę Krukonów pomstowało nad jej nie inteligencją, Puchoni próbowali nie chichotać, Gryfoni wyjątkowo się nabijali, tak samo jak Ślizgoni, tylko, że oni jeszcze okrutniej. Chyba wszyscy mieli dosyć Forester.

- Mimo, że jesteś…Ekhm – Ślizgonką, to uważam, że zbezcześciłaś dobre imię tego domu – warknął Amadeus, załamując się nad niewiedzą pojedynkową Morgany. Elliot cały czas nerwowo spoglądał na Rosie, która wyglądała, jakby nie wiedziała, czemu tu się znalazła. Zapewne zawołał ją Albus. Prawie wszyscy uczniowie z czwartych klas zebrali się tutaj, oglądając Morgane ze wszystkich stron. Ja  i Cheryl zdziwieni patrzyłyśmy się na zbiegowisko; po co zebrało się tu tyle ludzi! Po chwili Amadeus, ten najmądrzejszy Ślizgon, ponownie się odezwał.

- Jesteśmy tutaj ze względu Kodeksu Poprawności – rzekł oficjalnym tonem, zupełnie pomijając czarnomagiczne warczenie Sary Davis. Wtedy mnie olśniło; rok temu, wszystkie domu, mimo początkowej niechęci uznały Kodeks Poprawności, w którego skład wchodziły między innymi takie zasady jak; brak kłótni bez powodu między domami (czyt. Slytherin i Gryffindor), pomijając mecze quidditchu, wyraźne obelgi ze strony uczniów tychże domów, pojedynki na rzecz nauki. Druga rzecz, a mianowicie, kiedy ktoś wyraźnie skompromituje  w zły sposób jakikolwiek Dom, musi podejść pod Sąd. Także było właśnie w przypadku Morgany, która przekupiła pierwszoroczniaka, by z nią walczył, a w dodatku przegrała.

- To było niedorzecznie! Zepsułaś dobre imię tego domu! Ba, całego Hogwartu! – Warknął Amadeus, który według mnie przesadził, lecz mu nie przerywałam. – W takim razie…musimy cię jakoś ukarać! Nie masz prawa wejść do Klubu Pojedynków, bo cię wygnamy, a poza tym…przez dwa dni W S Z Y S C Y cię ignorujemy! Nawet Malfoy! – Dokończył i wszyscy zgodnie krzyknęli. Morgana zaczęła płakać i przeklinać Amadeusa. Ten stał dumnie. Scorpius wpatrywał się nieco rozbawiony, a także…zażenowany.

- Morgana to nie moja dziewczyna – uciął krótko Malfoy – ale wedle zasady, będę jej unikać. Zasłużyła na to. Mój tata mnie zawsze uczył, aby walczyć z każdym równym sobie…

                Ślizgoni kiwali głową w spokoju, a Albus Potter chichotał cicho. Przewróciłam oczami, nie zważając na irytujący wzrok Scorpiusa na mnie.

- Już dzisiaj, wszyscy Ślizgoni, prócz niej – wskazał z pogardą na Morgane, która oblała się rumieńcem – idziemy do Wielkiej Sali się pojedynkować! Pokażemy siłę naszego domu…

                Jakiś Puchon od razu się zaperzył i spojrzał wrogo na Scorpiusa.

- Każdy dom jest równy! – Ciemnowłosy mieszkaniec Domu Borsuka odszedł ze zgromadzenia, wraz ze swoim rudym kotem. W sumie podziwiałam Scorpiusa za jego charyzmatyczność, ale gardziłam za wszystkie inne cechy jakie ze sobą nosił. Morgana cały czas płakała, przykrywając dłonią wielkiego bąbla. Przez chwilę zrobiła mi się jej szkoda, lecz zrozumiałam, że zawsze była wredną i napuszoną arystokratyczną szm…Dobrze, bez przesady. Po chwili zgromadzenie odeszło, wszyscy Ślizgoni poszli za Scorpiusem (oprócz Morgany, która ukryła się w krzakach), Gryfoni za Albusem, Puchoni w swoich grupkach, a Krukoni w parach. Lydia po chwili pobiegła za swoimi, a Cheryl wstała z pagórka.

- Spotykamy się na starożytnych runach. Idę za Scorpiusem – uśmiechnęła się uroczo, a ja kiwnęłam głową. Stwierdziłam, że po prostu pouczę się jeszcze z książki, aby przeżyć spotkanie z Lewisem.

*

                Lekcja starożytnych run nie była najgorsza. Przynajmniej nie dla mnie. Pan Thomas nie wsadzał mi swojej głowy do ławki, nie wyrywał grubymi paluchami pergaminów, ani nie przetrzepywał torby w poszukiwaniu jakiś „niebezpiecznych” rzeczy typu lizak. Dzisiejszym nieszczęśnikiem był Elliot, który chyba chciał stłuc nauczyciela na kwaśne jabłko, bo już nadstawiał swoje prężne muskuły. Ja w tym czasie uważnie studiowałam runy na wypadek, gdybym miała zostać dziś przepytana. Lecz Lewis nie wypytywał nikogo, tylko coś tam ględził. Później była jeszcze transmutacja, gdzie zamienialiśmy pomarańczę w kotleta i zaklęcia. W międzyczasie zjedliśmy obiad, gdzie Sarah Davis jakimś cudem zamieniła pudding w karalucha. Ona chyba naprawdę jest przyszłym Voldemortem. Następnie nadszedł czas, na który wszyscy czekali. Klub Pojedynków. Wszyscy uczniowie stłoczyli się w Wielkiej Sali, a Prefekci poszczególnych domu próbowali zapanować nad sytuacją. Nasza Prefekcina, Alyson Howard z szóstej klasy, groźnie się na nas patrzyła.

- Prędzej wybijecie szybę, niż rzucicie w siebie jakiekolwiek zaklęcie – zarechotała, a jej zmarszczki zaczęły się groźnie wyginać. Kto jej dał ten tytuł? Cheryl zauważyła również, że pod szatą ma jakąś piersiówkę. Na pewno nie z sokiem dyniowym.

- Chyba zagroziła profesor McGonagall tymi zmarszczkami – Cheryl była zniesmaczona. Wygląd też stanowił dla niej ważną rzecz, gdyż ukazywała nim „gatunek Ślizgonów”.

Wszyscy uczniowie buczeli, plotkowali i wrzeszczeli. Nie lubiłam tłumu, zwłaszcza gdy Lydia obsmarowywała mnie kanapką z dżemem, a jakiś spocony drugoroczniak ocierał się o mnie. Zupełnie nie zauważyłam, jak moja przyjaciółka ucina sobie miłą pogawędkę z Albusem. Teraz to wytrzeszczyłam oczy. Czy dumna pani Ślizgonka gada z dumnym panem Gryfonem? Twycross zauważyła jak się na nią patrzę i natychmiast przestała rozmawiać. Po chwili, Alyson puściła nas niechętnie do Wielkiej Sali, gdzie profesor Hopkins wraz z panią McGonagall ustawiali nas w rzędach. Każdy zaczął żywo rozmawiać, niektórzy wyciągali już różdżki. Nagle zapadła cisza, gdy Hopkins machnął różdżkę. Po chwili przekazał pałeczkę profesor Minerwie.

- Witajcie, moi drodzy! Zebraliśmy się tu dzisiaj, by odnowić Klub Pojedynków! Jestem pewna, że będziemy bawić się uczciwie i pojedynkować z rozwagą! Pan Hopkins będzie was ustawiał do pojedynków. Niestety, prosimy Prefektów o wyprowadzenie uczniów drugorocznych. Ze względu na wasze bezpieczeństwo, stwierdziliśmy, że uczniowie klas drugich i pierwszych, nie będą brali udziału w tymże wydarzeniu. Zapraszam! – Pani dyrektor zakończyła przemowę i zajęła miejsce obok nauczyciela eliksirów, Horacego Slughorna. Drugoroczni uczniowie zaczęli buczeć, a prefekci z rozwagą ich – wręcz – wypędzali z Sali. Wszystkie pojedynki szły  szybko. Byłam zestresowana, dzierżyłam różdżkę w dłoni. Zupełnie nie zauważyłam jak Cheryl z pewną domieszką nerwu pokonuje dumnie jakąś Puchonkę, Elliot zostaje natychmiastowo odepchnięty zaklęciem „Expulso” przez koleżankę ze swojego domu, Albus Potter z lekkim trudem pokonuje Krukona, a jego brat James z uśmiechem na twarzy rzuca jak najszybciej zaklęcia w stronę Ślizgona, którego nie znałam. Lewis Weasley przegrywa ku zdziwieniu pojedynek z agresywnym Krukonem, a Rosie inteligentnie ogrywa Puchonke Scarlett. Zbliżała się moja kolej, w międzyczasie Lydia od razu przegrała walkę z mroczną Sarah Davis, a Amadeus ogrywa Kevina Lambroce, jego kolegę z domu. Zaczęłam się pocić i niespokojnie oddychać. Wreszcie Hopkins złapał mnie za ramię, w czasie walki Prefektów z Ravenclawu i Gryffindoru. Wygrał Gryfon.

- Zmierzysz się ze Scorpiusem – szepnął. Nie dowierzałam. Chciałam się wycofać, a serce zabiło mi niespokojnie. Słyszałam jak Cheryl mi dopinguje, z lekką niewiarą. Wszystkie oczy były wpatrzone tu na mnie, tu na Scorpiusa. Uśmiechnął się złośliwie i ukłonił nisko. Prychnęłam rozjuszona. On chyba mnie lekceważył. Niepewnie podniosłam różdżkę. Scorpius od razu zaczął atakować krzycząc:

- Expelliarmus!

                Nie trzeba chyba mówić, że się tego spodziewałam. Od razu wyczarowałam tarczę, krzycząc: Protego. Jednak nie na tyle mocno, by zaklęcie odbiło się i ugodziło Malfoya. Uniósł brew, a ja podniosłam ironicznie kąciki ust do góry.  Chciałam wykorzystać moment jego nieuwagi.

- Depulso! – Moje oczy się zaszkliły przez moment. Scorpius jednak wyglądał na doświadczonego w pojedynkowaniu, natychmiastowo krzyknął Protego, zupełnie tak jak ja wcześniej. Nie chciałam czekać jak mój przeciwnik zaatakuje.

- Avis – machnęłam mocno różdżką. Ptaszki zaczęły zasłaniać widok Malfoyowi. Uśmiechnęłam się. Dziękuje, panie Flitwick.

- Depulso – dokończyłam. Scorpius został odrzucony do tyłu, a ja schowałam różdżkę za pazuchę. Skrzyżowałam ręce. Tłum wiwatował. Malfoy wstał zaczerwieniony z miejsca pojedynku i, chociaż duma zapewne ledwo mu na to pozwoliła, ukłonił się i bez swojego znanego uśmieszku, zszedł po schodkach. Zniknął w tłumie. Stałam przez chwilę jeszcze dumna, nie dowierzając. Pokonałam Scorpiusa.

4 komentarze:

  1. No i jestem ponownie, koala15 :) Nie mogę się nigdzie zalogować, soł, będę pisała z anonima xD
    Rozdział był super, ouww! Morgana dostała w ciry od pierwszaka, Dominica wygrała ze Scorpiusem. Ciekawe jak bardzo będzie jej teraz dokuczać ;D
    Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, jakby Scorpius tak bardzo, bardzo lubił Dominice, ale ona tego nie zauważała, lecz zobaczę, jak ty to pociągniesz! Ślizgon i Rosie, rozwiń to! Ogólnei rozwiń wątek Slytherinu z Gryffindorem, Albusa z Cheryl i tak dalej - mam nadzieję, że nie zabrzmiało to jak groźba.
    Pozdrawiam i życzę weny,
    twój czytelnik namber łan - koala15.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana koalo15, dodajesz mi siły! Dziękuje Ci za to, że czytasz moje wypociny i starasz się komentować.
      Cóż, niewiele mogę powiedzieć o relacji Scorpius i Dominica. Wiesz, tajemnica :D Jednak będzie ciekawie, to mogę Ci obiecać! Oj, uwierz mi, że rozwinę wiele wątków.
      Pozdrawiam,
      Gabryśka.

      Usuń
  2. Witaj! Morgana przegrała z pierwszoroczniakiem i nie psuła mi radości z wygranej Domi! Yay! Słuchaj, jak wygrała, to zaczęłam z szerokim uśmiechem machać rękami i mówić "Ja latam". Wiem, jestem dziwna. A rozdział jest świetny! Scorpiusa trzeba czasem zdenerwować lub zasmucić, ale troszeczkę mi się go żal zrobiło... No cóż, gdyby pokonał Dominicę, to bym się na niego wkurzyła, więc cóż... Hmmm... Czy tylko mi się wydaje, że Scorpius... ehm... Przepada za Dominicą?

    No nic, idę czytać nexta rozdział!

    Papaaaa ;*


    OdpowiedzUsuń
  3. 26 year-old Executive Secretary Rheta Siaskowski, hailing from Kelowna enjoys watching movies like Claire Dolan and Horseback riding. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Boxster. wyjasnienie

    OdpowiedzUsuń